Kiczowata magia dla wytrwałych. Harry Potter i Zakon Feniksa - recenzja filmu
Data: 2021-07-05 16:09:13Jeżeli myślicie, że Zakon Feniksa to film tylko dla dzieci, grubo się mylicie. Zdaniem aktorów i reżysera, ich film porusza takie tematy, jak polityczne prześladowania, przemoc wobec dzieci, fundamentalizm, faszyzm, rasizm i światowy terroryzm. Zabrakło tylko globalnego ocieplenia – napisała Elżbieta Ciapara na łamach magazynu „FILM". I trudno się z tym zdaniem nie zgodzić. Twórcy filmów o Harrym Potterze usilnie bowiem starają się dogodzić wszystkim – zrobić coś dla dzieci i dla dorosłych. Problem w tym, że zadanie jest trudne i wymaga bardzo elastycznego doboru środków. Potterowe ekranizacje ewoluują – stają się coraz bardziej mroczne, dotykając jednocześnie problemów zupełnie obcych dla małego widza. Czy to dobry kierunek? Moim zdaniem odpowiedź brzmi: nie, gdyż w skutek takiego podejścia powstaje sensacyjna bajeczka z wątkami obyczajówki, zbyt poważna dla dzieci i zbyt naiwna dla dorosłych. Do kogo więc jest adresowana? Chyba tylko do naprawdę wiernych i wytrwałych fanów książek J.K. Rowling, którzy z przymrużeniem oka zniosą tandetę, jaką serwują im filmowcy.
Harry Potter i Zakon Feniksa nie jest samodzielnym obrazem, a i jako element większej całości ma z tym problemy. Kolejne odsłony tej samej serii można bowiem kręcić na dwa sposoby: jako odrębne fabularnie filmy, posiadające wstęp, rozwinięcie i zakończenie lub jako części konkretnej pod względem treściowym całości. Tyle że ten drugi wariant, który zresztą wybrała i poniekąd z góry narzuciła Rowling, sprawdza się przy trylogii, gdy zaś porywamy się na większą liczbę produkcji, trzeba nie lada talentu, by nie znużyć widza jeszcze w trakcie rozwinięcia… A rowinięcie w tym wypadku stanowi pięć filmów… Powstają, więc „przejściówki" (jak Zakon Feniksa), które – nie chcąc powielać poprzednich tworów – powoli zatracają atmosferę, sens… a ich monotonia przytłacza widza.
Zakon Feniksa to najgrubsza z sześciu książek. Ponieważ z góry wiadome było, że nie uda się wszystkiego upchnąć w jednym filmie, przez pewien czas mówiło się nawet, że powstaną dwie części. Ostatecznie (na szczęście!) stanęło na jednym, trwającym 138 minut, w którym próżno szukać sukcesów Weasleya w quidditchu czy rodzinnych problemów skrzata Zgredka. Mike Newell, reżyser Czary Ognia odrzucił możliwość zrobienia Zakonu Feniksa, podobnie jak i Mira Nair oraz Jean Pierre-Jeunet. Propozycję przyjął David Yates (State of Play), reagując zresztą na nią szczerym wyznaniem: Ale ja nie czytałem żadnej książki o Potterze!
Harry Potter i Zakon Feniksa - czy warto zobaczyć?
Ekranizacja spodobała się Rowling oraz Warner Bros. Choć film nie jest bez skazy, jedno Yatesowi przyznać trzeba: cegłę, liczącą niemal 1000 stron, udało mu się zmieścić w 138 minutach taśmy, zachowując logikę i ciągłość treści. I… to właściwie na tyle, bo ogólny obraz nie wzbudza zachwytu. Nie dość, że atmosfera jest niespójna – jeśli już ma być groźnie i mrocznie, to bądźmy w tym konsekwentni (Yates nie jest), przydługie rozterki osobiste Pottera nużą, akcja niby brnie do przodu, ale bardzo opornie – w innym wypadku w połowie nie zastanawialibyśmy się, co było na początku, to jeszcze całość nie oferuje nic ponad to, co już znamy i widzieliśmy w poprzednich odsłonach. Wrażenia – negatywnego – nie buduje scena finałowa - albo półfinałowa, gdyż tej finałowej doczekamy się filmie Harry Potter i Insygnia Śmierci, w której teoretycznie wszyscy ze sobą walczą… problem w tym, że w tej chmurze błysków, pyłów, etc. w oczy rzuca się dopiero śmierć Syriusza Blacka, swym banałem niepotrzebnie wywołująca zażenowanie. Podobnie zresztą jak pojedynek Dumbledore'a z Voldemortem, na który patrzymy bez jakichkolwiek emocji. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w kategorii najgorszych scen filmu wygrywa zdecydowanie – i tu paradoks – najbanalniejsza i zachwalana przed twórców odsłona pocałunku Harry'ego z Cho Chang, dublowana 30 razy, swą sztucznością wywołująca jedynie ironiczny uśmiech.
Harry Potter i Zakon Feniksa – realizacja
Nic za to zarzucić nie można stronie stricto technicznej filmu. Zarówno, bowiem scenografia (Stuart Craig), efekty specjalne, zdjęcia (Sławomir Idziak) jak i muzyką (Nicolas Hooper) są na najwyższym poziomie. Respekt budzi zwłaszcza atrium w Ministerstwie Magii, którego dziedziniec długości 60 metrów budowano przez 3 miesiące. Zupełnie zbędne były również obawy Sławka Idziaka: We wszystkich filmach cyklu pojawia się ten sam problem - granica między obrazem zarejestrowanym przez kamerę na planie filmowym a efektami stworzonymi przez komputery jest bardzo widoczna. Wyzwaniem będzie próba zatarcia tej granicy. Jego kadry mają tę magię, która sprawia, że oba światy – realny i cyfrowy – przenikają się wzajemnie, dobrze wkomponowując elementy fantasy w obiektywną rzeczywistość.
Harry Potter i Zakon Feniksa - aktorstwo
Kwestia oceny kreacji aktorskich sprawia pewną trudność, polski dystrybutor zdecydował się bowiem wyłącznie na wersję z dubbingiem. Jednak nawet dubbing nie uratuje głównych bohaterów - Harry'ego Pottera (Daniel Radcliffe), Rona Weasleya (Rupert Grint) i Hermiony Granger (Emma Watson) przed ostrzem krytyki. Problem leży w tym, że dzieci wybierano po wyglądzie, nie bacząc na talent aktorski. Fakt ten był jeszcze do przejścia w pierwszych dwóch produkcjach – od dzieci grających dzieci nie wymaga się za wiele. W każdej kolejnej części coraz bardziej rażą jednak niedostatki warsztatu. Odnosi się wrażenie, że bohaterowie nie do końca potrafią odnaleźć się w poważniejszym tonie filmu. Realizatorzy pragną ukazać ich dorastanie, rewolucję osobowości, a dodatkową bolączkę sprawia umiejętne rozłożenie tego na siedem kawałków… W każdym razie rada jest jedna: lepiej po prostu nie przyglądać się dobrze, gdyż może wtedy uda się nie zauważyć głupawych min, wędrujących w niezbadanym kierunku spojrzeń czy sztucznych emocji… Lecz, czy można narzekać na nastoletnie gwiazdy, skoro z tych o kilkadziesiąt lat starszych właściwie żadna nie zapada w pamięć? Bo i Dumbledore (Michael Gambon), i Syriusz Black (Gary Oldman), i Severus Snape (Alan Rickman) są właściwie niezauważalni, może zmęczeni Harrym? W oczy rzuca się tylko Dolores Umbridge (Imelda Staunton)… Ale czy różowa jędza jest akurat tym, kogo chcemy pamiętać?
Potterowe filmy nieuchronnie staczają się po równi pochyłej w dół. Nic nie wskazuje jednak, by premiera ostatniej części, przewidziana na 2010 rok, nie doszła do skutku. Pytanie tylko, czy ktoś to będzie chciał jeszcze oglądać? Na razie Harry przegrał na wstępie z Transformers w kategorii "Najlepszy film lata, którego jeszcze nie widziałeś", a i jako postać z którą najbardziej chcieliby się spotkać widzowie Channel 4 zajął dopiero 8 lokatę, m.in. po Sherlocku Holmesie, Gandalfie i Scarlett O'Harze… Z mojej strony: nic dodać, nic ująć. Szał potteromani bezpowrotnie przeminął...
Ocena: 3