Wyznanie mordercy cz.2
Zazwyczaj nie przeszkadzało mi to, że krzyczą, wręcz przeciwnie. Lubiłem to. Ten chłopak jednak przesadzał. Przewróciłem oczami i położyłem chipsy na szafce. Musiałem go uciszyć, zanim mój cudowny nastrój minie. Szybko zakneblowałem mu usta i teraz mogłem skupić się na najważniejszym. Wcześniej wyciągnięte przeze mnie obcęgi kusiły zbyt bardzo, aby ich nie chwycić, co też uczyniłem.
Dałem się porwać pierwszej myśli jaka przeszła mi przez głowę. Wyrwanie zębów. To mogło im znacznie utrudnić późniejszą identyfikację, a dzieciaka z tej okolicy zapewne nie będzie nikt szukał. Pewnie jego rodzice będą wdzięczni, że wybył z domu i nie wraca, dzisiejsza młodzież potrafi sprawiać tyle problemów… Nieraz widziałem, co potrafią wyczyniać na podwórku, a i przyłapywałem ich na niecnych czynach. Ciała tych, którzy zostali przeze mnie nakryci, nadal nie zostały odnalezione. Byłem dobry w znajdowaniu odpowiednich kryjówek, zapewne do mojej śmierci ich nie znajdą. Odnajdywali zwłoki ofiar, które chciałem im pokazać, pochwalić się tym, co udało mi się stworzyć.
Tym razem również mieli otrzymać ode mnie mały podarunek. Zbliżyłem się do chłopaka z obcęgami i na wszelki wypadek wyjąłem nóż, który przystawiłem mu do gardła. Ubrałem gumowe rękawiczki.
-Gdybyś chciał mnie ugryźć, odetnę ci tym scyzorykiem głowę – mruknąłem i otworzyłem siłą jego usta. Zbliżyłem narzędzie do jego zęba i zacisnąłem, równocześnie jak najmocniej ciągnąc w górę. W oczach chłopaka zobaczyłem strach i łzy. Moje starania się opłaciły, bo chwilę później w moim ręku znajdował się jeden z jego zębów. Uśmiechnąłem się do siebie i kontynuowałem pracę, wyrywając wszystkie po kolei. Momentami chłopak krztusił się własną krwią, więc wtedy dawałem mu moment wytchnienia i znów przechodziłem do działania. Zajęło mi to więcej czasu, niż przypuszczałem, ale wszystkie zęby znajdowały się już poza jego szczęką. Może powinienem je sobie zostawić na pamiątkę jako trofeum? Podobno tacy jak ja zostawiają sobie rzeczy po każdej z ofiar. Nie, to głupie, szybko odrzuciłem tę myśl. Po co mi to, zawsze będę miał wspomnienia tego, co się stało w mojej pamięci, nie potrzebuję do tego trofeów.
Chłopak był wyjątkowo grzeczny, już się nie wyrywał, możliwe, że został obezwładniony przez ból. Trochę mnie to zasmuciło, jednak ogólna radość wynikająca z powrotu do moich ulubionych czynności, całkowicie przysłoniła tę odrobinę smutku. Pogłaskałem złodziejaszka po głowie, aż pisnął pod moją dłonią, chociaż jeszcze go poważnie nie skrzywdziłem. Podszedłem do jednej z szafek i wyjąłem z niej wielki nóż, spojrzałem na swoją twarz, która odbijała się w ostrzu. Dopiero teraz byłem sobą, prawdziwym sobą, a nie pozorem człowieka u boku Reny. Dla pewności naostrzyłem nóż i powróciłem do chłopaka, nie chciałem, aby czuł się ignorowany, w końcu tego wieczora to on był największą gwiazdą, która zalśnić miała na czerwono. Zdecydowanym ruchem chwyciłem jego dłoń. Dzieciak chyba domyślał się, co mam zamiar teraz zrobić, bo odruchowo zacisnął swoje palce w pięść. W tym momencie uderzyłem go mocno w rękę, którą od razu rozluźnił i wbiłem mu mniejszy nóż w środek dłoni. Myślał, że może ze mną pogrywać? Przeliczył się, na pewno nie mógł przerwać mi zabawy.
Czekałem na to tak długo, więc byłem w stanie zrobić wszystko, aby kontynuować. Teraz jego palce były do całej mojej dyspozycji. Przybliżyłem swoje ostrze do jego kciuka i powoli zacząłem przebijać skórę. Chłopak zaczął skomleć, więc zdjąłem knebel z jego ust. Niech krzyczy. Chciałem, by cały domek wypełniły jego krzyki, błagania o litość, oznaki nieludzkiego cierpienia. Tylko wtedy wiedziałem, że robię to dobrze, gdy ofiara krzyczy. Wbijałem nóż głębiej i poczułem przyjemny opór, gdy ostrze napotkało kość. Wtedy użyłem więcej siły i z trudem ją przeciąłem. Ucieszyłem się jak dziecko, gdy jego palec w końcu został oddzielony od reszty ciała. To samo zrobiłem z pozostałymi, a później przeszedłem do drugiej ręki. Na koniec po prostu odciąłem mu ręce. Młodzieniec już nie krzyczał, on wręcz wył z bólu. Usiadłem i zdjąłem rękawiczki, przez dłuższą chwilę przyglądałem się temu, co stworzyłem. Dzieciak miał całą twarz we krwi, z ust ciekła mu cały czas ślina przemieszana z czerwoną cieczą. Nie miał rąk, więc zaczął już powoli się wykrwawiać. Pod stołem, na którym leżał, stało wiadro, do którego włożyłem niepotrzebne odpadki w postaci jego zębów, palców i części rąk. Musiałem wykorzystać to, że jeszcze żyje. Wróciłem do niego, tym razem wyjmując wcześniej skalpel z szafki. Chłopak jeszcze krzyczał, ostatkami sił. Widziałem, że zaczyna tracić przytomność, więc uderzyłem go w twarz, aby chociaż przez chwilę utrzymać go świadomego. Chłopak spojrzał na mnie oszołomiony, rozejrzał się ponownie na wszystkie strony, jakby co dopiero obudził się z koszmaru, a gdy zauważył złowieszczo błyszczący skalpel, ponownie zaczął jęczeć. Na krzyk nie wystarczało mu już siły. Musiałem przyznać, że narobiłem tu niezłego bałaganu, na jego krwi, rozbryzganej na podłodze mogłem się z powodzeniem ślizgać.