Myśli cz. III
Nawet teraz, gdy zapada cisza nocy, gdy wszystko niejako umiera razem ze mną. Gdy już świat nie tętni tym obrzydłym życiem. Nikt nie krzyczy, nie gdera, nie biega. Kiedy w końcu mogę spokojnie usiąść w ciemnym pokoju wpatrzona w przestrzeń za oknem, pewna, że wszyscy przykryci kocem snu odpoczywają po trudach dnia. Mam wrażenie, że świat otulony mrokiem nocy, uspany nieświadomością istnienia, przeniesiony do irracjonalnej przestrzeni snu jest światem trupów z bijącymi sercami. Nikt nie czuje, nie wspomina, nie cierpi, nie myśli… Właśnie ten świat jest mi tak bliski. Dlatego siedzę kolejne nocne godziny wsłuchana w koncert ludzkich oddechów, wpatrzona w teatr własnych wspomnień, rozkoszując się zapachami złożonego w trumnie mroku życia. Obejmowana wiatrem dotykam kropel deszczu, próbuję schwytać resztki słońca, by osuszyły łzy prawdziwością uśmiechu, gdzieś utraconego. Na zawsze?
Palcami biegnę po własnym ciele, nerwowo szukając dowodu na istnienie. Oczy przykryte płaszczem bezsilności, pogrążone w mroku utraconej nadziei . Usta bez słów zrozumienia, pozbawione pocałunków zamordowanej miłości. Uschłe z tęsknoty siostrzane ramiona. Pierś…. Czy żyje? Bije! Znękane cierpieniem koszmarnych dni, popękane, pokaleczone na zawsze. Opuszczona skarbnica cierpliwości, czystej miłości. Strzępki ludzkiego ciała, w których jeszcze tętni krew.
Zabrałeś! Bezkarnie pozbawiłeś życie sensu. Zabrałeś ze sobą czułość słów, gesty zrozumienia, miłość pocałunków, bezpieczeństwo braterskich ramion… Ukradłeś część mnie i zatrzasnąłeś w dębowym pudle, zakopanym głęboko w ziemi. Na wieczność.
Nawet w nocy nie dajesz mi spokoju. Przychodzisz falą wspomnień. Wyciskasz łzy, rzucasz na ziemię nieznośnym cierpieniem. Bólem świadomości końca rozszarpujesz serce, wpijasz się w umysł, zabijasz duszę niezrozumieniem nagłej ostateczności. Dlaczego tak boli, tak cholernie boli? Samotna wśród uśpionego świata, pusta w środku leżę na podłodze zwijając się z bólu. Już nie mogę płakać, nie umiem żyć, nie mam sił by wstać. Torturowana kolejną noc przez okrucieństwo życia, wystawiana setny raz na próbę wiary, pozbawiona miłości tym razem nie potrafię się obronić. Toczę walkę z samą sobą, z Bogiem, z ludzką bezradnością, bezsilnością miłości, zawodnością nadziei. Toczę bój na śmierć i życie z rozpaczą. Zbyt wiele prób, wyzwań, wojen. Nie potrafię odbudować wiary w sens ludzkiego bycia. Pusta, osamotniona wśród ludzi umieram kolejny raz.
Po tej nocy dla niej już nigdy nie zaświeciło słońce….