Ciekawość prowadzi do...
Nalej mi! Do pełna. Nalej jeszcze jedno piwo, a opowiem ci pewną historię. Ale nie będzie to taka ot chanson de geste, nie będzie to żaden epos, ani też zwyczajna piosnka śpiewana przez minstreli przy wtórze skrzypek i radosnych oklasków gapiów zebranych na środku rynku.
***
Wciśnięta karta między stare książki wypada na zimną i mokrą posadzkę kiedy to Sulenda wyjmuje jedną ze starych, zakazanych ksiąg swej babki. Mówili jej ludzie żeby tu nigdy nie przychodziła. Powtarzali bardzo często. Ostrzegali przed złymi mocami. Nie wierzyła, nie chciała wierzyć. To nie mogło być prawdą! Przecież jej babka nie mogła być czarownicą! To niemożliwe!
Sulenda drżącą ręką wyjęła jedną z ksiąg i trzymając ją mocno spojrzała w dół na kartę, która leżała u jej stóp. Powoli, wręcz ociągając się, podniosła ją i spojrzała na dość nieczytelne pismo. Było to coś w rodzaju starej cyrylicy, jednak Sulenda znała te litery, potrafiła bez trudu odczytać napis widniejący na awersie karty:
„To też minie...”
Dziewczyna zachwiała się lekko. Rozejrzała dookoła. Coś jakby cień przemknął za jej plecami. W bladym świetle świecy nie mogła dostrzec przeciwnego krańca pokoju. Wpatrywała się uważnie w ciemną przestrzeń przed sobą, jednak wzrok był zbyt słaby, by cokolwiek zobaczyć. Przybliżyła się nieco, wyciągnęła drżącą rękę, w której trzymała świecę. Strach ścisnął ją za gardło, niemal straciła dech. Tak mocno ściskała świecę, że nawet nie zauważyła jak strumyk wosku począł ściekać po jej dłoni tworząc niezgrabny naciek podobny do drzewnego grzyba.
W pewnym momencie poczuła powiew wiatru, jednak był on na tyle słaby, by wątłe światło świecy utrzymało się przy życiu. Sulenda postanowiła zrobić jeszcze jeden krok, jeden krok w stronę czającej się grozy. Tym razem podmuch był mocniejszy. Dziewczyna rozejrzała się podejrzliwie po pokoju swojej babki. Mogłaby przysiąc, że przed chwilą czuła tu czyjąś obecność. Na chwilę straciła czujność, pomyślała, że to niemożliwe żeby tu ktoś był. Ludzie omijali to miejsce od bardzo dawna. W tym samym momencie kolejny podmuch zgasił świecę. Zapadła zupełna, nieprzenikniona okiem ludzkim ciemność. Sulenda poczuła przeszywający dreszcz przerażenia, rozrywającą wnętrzności grozę. Coraz bardziej spanikowana stała pośrodku pokoju starając się wyostrzyć zmysł słuchu. Wciąż miała w głowie słowa zapisane na karcie. W głębi pokoju, tuż przed sobą usłyszała czyjś oddech: „Nie, to musi być tylko wyobraźnia” - pomyślała. Jednak strach tak mocno ścisnął jej gardło, że nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Poczuła jak coś przybliża się w jej kierunku. Oddech stał się wyraźniejszy. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Coś otarło się o jej rękę, w dalszym ciągu uniesioną i ściskającą świecę, zupełnie jakby ta nadal płonęła i oświetlała mrok.
W głębi duszy wiedziała, że nikt nie mógł znajdować się w tym pomieszczeniu. Nikt tu nie przychodził od chwili gdy spalono jej babkę, po tym jak mieszkańcy Rauwendir uznali ją za czarownicę.
Sulenda była wtedy jeszcze zaledwie dziesięcioletnią dziewczynką. Jednak dobrze zapamiętała oczy swej trawionej przez płomienie babci. I ta twarz! Dziewczynka była pewna, że babcia chciała jej wtedy coś powiedzieć. Spojrzała na nią z przerażeniem, ale bardzo wymownie. Bynajmniej przerażenie to nie było spowodowane ogniem, który palił skórę, wspinał się coraz szybciej pożerając kobietę niczym wygłodniała bestia. Czarownica otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Babcia rozejrzała się jedynie tak, jakby to ze względu na obecność gapiów nie mogła nic powiedzieć.