Pana Remigiusza Mroza raczej nie muszę nikomu przedstawiać. Przecież to nazwisko tak często przewija się przez blogosferę (A żeby tylko przez nią...), że zapewne niektórzy już zastanawiali się nad złożeniem doniesienia, jakoby wspomniany wcześniej autor ich prześladował. Nie powiem, sama czułam się w jakimś stopniu osaczona tym całym remigiuszoholizmem, a kiedy jeszcze weszłam w posiadanie przedpremierowego egzemplarza „Hasztagu” zrozumiałam, iż właśnie nadszedł mój czas. Przyszła pora, bym wreszcie pojęła, o co tyle szumu. Czy w ogóle warto zawracać sobie tym panem głowę? I wiecie co? Chyba się zaraziłam!
PRZEPRASZAM, ALE TA BLUZA MA ZA DŁUGIE RĘKAWY... HALO, DLACZEGO PANOWIE MNIE NIMI OBWIĄZUJĄ?
Jak jeszcze przez pierwsze parędziesiąt stron czułam, że mam wszystko pod kontrolą i nic nie zdoła mnie zaskoczyć, tak wystarczyło tylko drobne pęknięcie na fabularnej szklance, abym straciła pewność siebie. Pozornie łatwa do rozszyfrowania zagadka perfidnie pokazała mi środkowy palec, w międzyczasie rzucając mi pod nogi coraz to nowsze elementy układanki, która nabierała coraz to dziwniejszych kształtów. A że niezmiennie intrygowała mnie sprawa z tajemniczą przesyłką oraz co rusz pojawiających się wpisów z hashtagiem #apsyda, schowałam swoją dumę do kieszeni, starając się znacznie głębiej przeniknąć do tej skomplikowanej rzeczywistości. Tym samym przeistoczyłam się w papugę, powtarzającą jedną i tę samą frazę: „Co tu się odwala?”. Oczywiście, na rzecz tej recenzji, zastosowałam cenzurę, ale gdybyście mnie wtedy posłuchali... Przypuszczam, że już po dwudziestu minutach zwiędłyby wam uszy, ale co innego miałam mówić, kiedy z każdej możliwej strony szły do mnie sprzeczne informacje? W pewnym momencie nawet przestałam wierzyć, że to dzieje się naprawdę. Po prostu przyszło mi na myśl, iż to tylko koszmar, a główna bohaterka, Tesa, zaraz otworzy oczy i odetchnie z nieskrywaną ulgą. Także intensywnie główkowałam, kto mógł rozpętać to całe piekło. Obstawiałam wiele osób, ale – niestety – wspomniane wcześniej nakładające się na siebie (Ale to dziwnie brzmi, nieprawdaż?) sprzeczne informacje niejednokrotnie przypominały mi o moim beznadziejnym położeniu. Co za tym szło? Ciekawość powoli przeradzała się w irytację, gdzie nawet miałam ochotę pojechać do pana Mroza i cisnąć mu tą książką w uśmiechniętą buźkę. Dopiero wtedy, gdy wszelkie fragmenty zaczęły – w końcu – na siebie prawidłowo nachodzić, wtedy zobaczyłam swoją Gwiazdę Betlejemską. I wtedy też nie czytałam tej książki – ja ją po prostu połykałam, byle tylko dowiedzieć się, czy moje przypuszczenia okazały się słuszne. Ale zakończenie... Totalnie mnie zaskoczyło! Spodziewałam się już dosłownie wszystkiego, lecz każdy nakreślony przeze mnie scenariusz nie przewidywał czegoś aż tak skomplikowanego i banalnego zarazem. Czułam się powalona na łopatki. Jednakże, na swoje usprawiedliwienie powiem, że jakieś prześwity pod tym kątem myślowym miałam, ale wtedy pochwyciłam się czegoś innego, przez co wpadłam w zastawioną przez autora pułapkę.
A NIE LEPIEJ RZUCIĆ TO WSZYSTKO I WYJECHAĆ W... BEZPIECZNE MIEJSCE?
Tesa, a raczej Teresa (bo tak brzmi jej pełne imię), bez wahania mogłaby wystartować w konkursie na „Największego Introwertyka Roku”. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że pierwszy człon może mocno uderzać w sylwetkę kobiety (zmagała się ze sporą nadwagą), jednak jej tryb życia sam mnie do tego zmusił. Tesa unikała towarzystwa ludzi jak diabeł święconej wody, wiecznie siedziała z nosem w książkach oraz wychodziła z domu tylko wtedy, gdy już nie miała możliwości zamówienia danej rzeczy tuż pod same drzwi. Aż się dziwię, że ktoś zdołał przebić się przez jej twardą, składającą się z wielu kompleksów skorupę, pozwalając jej uwierzyć w to, iż ona również zasługuje na zaznanie miłości. Tym rycerzem okazał się mąż Teresy, Igor, który jako pierwszy dowiedział się o tajemniczej przesyłce i bez wahania postanowił wspomóc swoją ukochaną w odkryciu prawdy. Ta szlachetna postawa spowodowała, że dość szybko zdobył moje zaufanie. I to znacznie szybciej niż sama główna bohaterka! Dopiero kiedy nastąpił niespodziewany zwrot akcji, mogłam poznać zupełnie inną naturę Tesy. Dotąd wycofana, zagubiona we własnych uczuciach, rozważnie stawiająca każdy krok zmieniła się w zdeterminowaną (No... może nie do końca, bo co jakiś czas wpadała w swoją słynną panikę, gdzie z powodu swojej nadmiernej potliwości prawie się odwadniała.) kobietę, która starała się, jak tylko mogła, byle tylko przywrócić upragniony spokój. A to wcale nie było takie łatwe, ponieważ każda kolejna wskazówka ponownie wpychała ją w sidła słabej kondycji psychicznej, która tylko przypominała jej o pewnych, dość śmiertelnych planach. Natomiast Krystian, słynny „Strach”... Cóż... Przy tym panu można postawić wiele znaków zapytania, ponieważ od początku strasznie ciężko – moim zdaniem – go rozgryźć. Z jednej strony starał się pokazać, że Teresa może mu zaufać, gdy z drugiej pokazywał, że nie ma dobrych intencji. Także ciężko jest mi się opisać samego Architekta (Tak ochrzczono człowieka odpowiedzialnego za #apsydę.). Owszem, był sprytny, skrupulatny oraz nieźle sobie pogrywał z główną bohaterką, ale co poza tym? Jeżeli zdradzę za wiele, to popsuję wszystkim zabawę. A na to nie mogę pozwolić, także zamykam ten temat!
UWAGA! PONOWNIE NADCIĄGA MRÓZ!
Szczerze? To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Remigiusza Mroza. Ponad tydzień temu było mi dane zapoznać się z opowiadaniem tego autora, które zostało zamieszczone wewnątrz książki „Zabójczy pocisk”. Niestety uznałam je jedynie za zapychacz, a styl pisania pana Mroza za poprawny, taki w miarę akceptowalny, ale bez szału. Także przy „Hashtagu” nie robiłam sobie zbyt wielu nadziei, ale to, co tutaj odnalazłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W porównaniu z tamtym opowiadaniem ta książka to emocjonalna petarda, a sam autor zyskał w moich oczach. Także nie mam żadnych zastrzeżeń do kunsztu pisarskiego pana Remigiusza. Owszem, Literackiej Nagrody Nobla nikt by mu nie wręczył, ale nawet przy pomocy prostoty można stworzyć coś, co oddziałuje na człowieka. Dzięki temu wiem, że to nie było moje ostatnie spotkanie z jego prozą. Za jakiś czas powrócę do tego autora, ale jeżeli wtedy spotkam się z tym samym poziomem, co przy tym krótkim opowiadaniu – wtedy zacznę krzyczeć!
Chciałam zostawić tę kwestię w spokoju i po prostu ją przemilczeć, ale kiedy tylko przypominam sobie o odczytywaniu „esesmesów”, to automatycznie parskam śmiechem. Drogie wydawnictwo – mam nadzieję, że w dodruku ta forma przejdzie metamorfozę, bo inaczej będę wam ją wypominać dniami i nocami!
Podsumowując, nie miałam zbyt wielkich oczekiwań, jeżeli chodzi o „Hashtag”, ale ta książka definitywnie mnie rozbroiła. Nie dość, że nieźle oddziałuje na psychikę, przez co na każdą paczkę spoglądam z podejrzliwością wymalowaną na twarzy, to jeszcze brutalnie uświadamia, iż Internet nie jest taki bezpieczny, jak to się niektórym wydaje. Także warto uważać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy wasz Architekt postanowi się odezwać...
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2018-07-18
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 424
Język oryginału: polski
Tłumaczenie: brak
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
„Czasem, kiedy myślałam o odebraniu sobie życia, odnosiłam wrażenie, że jest już za późno. Że nie żyję. Nie istnieję. Znajduję się w czyśćcu, przeżywając wydarzenia, które tak naprawdę nie miały miejsca.”
Wczesne lata dwutysięczne. Blokowisko na osiedlu RZNiW żyje w rytmie rapu, oddycha dymem z jointów i nie toleruje obcych. Na dwunastym piętrze jednego...
Najmłodszy w historii sędzia Trybunału Konstytucyjnego zostaje publicznie oskarżony o zabójstwo człowieka, z którym nic go nie łączy. Ofiara...
„Na razie musiał pozbyć się elementów, które powodowały zgrzyt w zaprojektowanej przez niego machinie. Przez jakiś czas zastanawiał się, jak to zrobić, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń, aż w końcu wpadł na dość proste rozwiązanie. Takie zazwyczaj okazywały się najefektywniejsze.”
Więcej