Osamotniona i poniżana w dzieciństwie, poddana manipulacji w imię przyszłego dobra, bohaterka uczy się, jak wyreżyserować zachowania innych i wykreować rzeczywistość wyłącznie wedle własnych zamierzeń. Wewnętrzny bunt dziewczynki owocuje własną interpretacją pojęć dobra i zła. Żelazna dyscyplina samokształcenia sprawia, że Dorota wyrasta na mistrzynię manipulacji.
Wydawnictwo: Dobra Literatura
Data wydania: 2012-05-07
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 280
Wydawać by się mogło, że albo jesteśmy dobrzy, albo źli – a co za tym idzie, nasze czyny mogą mieć również tylko taki, adekwatny do tego, jacy jesteśmy, charakter. Jolanta Kwiatkowska w powieści "Przewrotność dobra" stara się nam udowodnić, że z tym dobrem i złem nie jest do końca tak, jak by się nam wydawało. Jej bohaterkę wszyscy odbierają jako osobę uczynną, o niezwykle dobrym sercu, a okazuje się, że w rzeczywistości taka nie jest. Bowiem – czego nikt w niej nie dostrzega – niezwykle umiejętnie manipuluje dobrem i złem w zależności od okoliczności oraz od tego, co jej przyniesie ewidentną korzyść, nawet jeżeli tę korzyść odniesie wskutek śmierci bliskich sobie osób, której sama wprawdzie nie powoduje, ale której nie zapobiega, chociaż zdaje sobie sprawę, że ona nastąpi.
Bohaterka "Przewrotności dobra" to jednak osoba wewnętrznie okaleczona. Tresowana, a nie wychowywana – zarówno przez rodziców, którym sprawiła zawód nie rodząc się chłopcem, jak i starszego brata – staje się bezwzględna, pozbawiona skrupułów wobec ludzi, którzy jej stają na przeszkodzie lub mogą być wykorzystani do realizacji zamierzonego celu. Ale równocześnie potrafi okazywać serce tym, których lubi naprawdę, zaś skutki swych złych, a nawet bardziej niż złych czynów w końcowym efekcie przekuwa w dobro, postępując jak taki współczesny Robin Hood, tyle że w spódnicy, który zabiera bogatym i daje biednym, realizując swój dziwny, wynikający z prawie "roztrojenia" jaźni plan. Roztrojenia, bo będąc raz Dorotą, raz swą małą "siostrą" Dorotką, raz jeszcze kimś innym, żyje cały czas w stworzonym przez siebie świecie.
"Przewrotność dobra" zdaniem autorki "napisało jej kolejne ja. Ja rozzłoszczone do granic wytrzymałości na to, co widzi, słyszy i czyta"[1]. I, moim skromnym zdaniem, to sprawiło, że jej powieść dokładnie wpisała się w tendencję, jakiej obecnie hołdują media, wmawiając widzom i czytelnikom, że patologia rodzi się w katolickich rodzinach, że księża to pedofile, a dzięki "dobrze" pojętej katechizacji można, jak bohaterka książki, wytłumaczyć wszystkie swe złe czyny. Daleka jestem od twierdzenia, że nie ma zła w kręgach, o których piszę, ale "Przewrotność dobra" została aż po brzegi naładowana treściami "piorącymi mózgi". I dlatego nie wbiła mnie w fotel w trakcie czytania, chociaż tak dobrze się zapowiadała: "Równym krokiem zbliżał się do bramy. Jak zawsze z wielką przyjemnością i z uśmiechem zadowolenia spojrzał na złoty szyld z napisem »Kancelaria notarialna. Artur Nowowiejski«. Ojciec, jako jeden z pierwszych, zaraz po zmianie ustawy o notariacie otworzył kancelarię w starej, przedwojennej kamienicy"[2].
Nie twierdzę, że powieść nie ma żadnych walorów, choćby stylistycznych, że mówi o czymś, co się nie zdarza, że nie porusza zawartym na pierwszych stronach opisem traumy małej dziewczynki. Jednakże nie zostałam przekonana do całej opisanej w niej historii
---
[1] Jolanta Kwiatkowska, "Przewrotność dobra", wyd. Dobra Literatura, 2012 r.; tekst z okładki.
[2] Tamże, str 11.
Jolanta Kwiatkowska to pisarka, która zadebiutowała w roku 2009 książką „Jesienny koktajl”. Twierdzi, że nie zdobyła żadnego szczytu, nie odkryła żadnego lądu i nie zrobiła innych nadzwyczajnych rzeczy. Lubi uczyć się życia, aby nie przegapić chwil szczęścia, które zsyła każdy dzień. Skromna i tajemnicza zarazem.
"Przewrotność dobra" jest dramatem, opowieścią o kobiecie, która dążąc do spełnienia marzeń, potrafiła tak zmanipulować siebie i otoczenie, żeby osiągnięcie apogeum było dla wszystkich zadowalające.
Dorotka przyszła na świat w rodzinie, w której nikt nie potrafił docenić jej, jako osoby. Od najmłodszych lat poniżana, szykanowana i wykorzystywana często do celów mających zaspokoić władcze ambicje jej najbliższych, szybko nauczyła się oddzielać ból i cierpienie od satysfakcji bycia dobrym człowiekiem. Znieczulona przez życie, nawet najgorsze tragedie potrafiła przyjąć ze spokojem i przeświadczeniem, że tak chciał los [lub sam Pan Bóg]. Rozgraniczając swoje uczynki na dobre i złe, zawsze potrafiła osiągnąć wewnętrzną satysfakcję z dotarcia do celu. Po tragicznej śmierci brata, a potem po tragedii, jaka przytrafiła się rodzicom przenosząc ich do świata, w którym czekał na nich ukochany syn, a którzy za życia robili wszystko, aby „nauczyć ją bycia dobrym człowiekiem”, bardzo szybko nauczyła się dbać o siebie w taki sposób, aby innym dogodzić, ale samemu czerpać jak najwięcej.
Jej metody „uszczęśliwiania” innych, biorąc w zamian „sowitą zapłatę” w postaci nie tylko dozgonnej wdzięczności małymi, zwinnymi krokami układały życie tak, aby kiedyś móc powiedzieć „jestem królową”.
Fabuła książki przeplatana jest bajką „Calineczka”, Dorota porównując swoje życie do bajkowej postaci małej dziewczynki, próbuje wytłumaczyć, dlaczego postępuje tak, a nie inaczej. Dorota jest dobrym duchem, który stara się czynić dobro, dbając o osobistą satysfakcję każdego, jednocześnie samemu z niego [dobra] korzystać w małych dawkach z dużym efektem końcowym.
Dorota - mądra, zrównoważona dążąca do celu i mała Dorotka-idiotka, zastraszona, bojąca się powrotu koszmarów z przeszłości, to dwie osobowości mieszkające w ciele jednej kobiety.
Niespodziewane zakończenie książki z pewnością zaskoczyło niejednego czytelnika/czytelniczkę i w tym momencie nie wiem, czy mogę powiedzieć, że książka skończyła się dobrze, czy źle, czy Dorota osiągnęła w życiu to, co było jej celem końcowym?
Moim zdaniem, książka jest swego rodzaju fenomenem. Fenomen tej lektury nie polega na stopniowo budującym się napięciu jak u Stiega Larssona czy Emily Bronson (z premedytacją wybrałam dla porównania dwa różne gatunki literackie), tu fenomen polega na szczegółach, które jak w klepsydrze przesypują się drobnymi ziarenkami, powoli, ale bez możliwości zatrzymania ich biegu aż do końca, do ostatniego ziarenka.
Fabuła książki momentami przypominała mi inną książkę „Emma i ja”, pośrednio poruszającą ten sam problem, jaki miała Dorotka.
Wracając jednak do „Przewrotności dobra”, autorka w bardzo zwinny sposób udowadnia, że jak się czegoś bardzo chce, jak się do czegoś uparcie dąży, to można to osiągnąć. Słowa, jakimi została przedstawiona główna bohaterka, to symfonia uczuć i emocji, często sprzecznych ze sobą, odważnych, chociaż czasami pseudo empatycznych.
Czytając książki klasyfikuję je do trzech kategorii: 1) te, które się czyta, 2) te, które się „pochłania”, 3) te, od których nie można się oderwać [i uwolnić]. Tę zaliczyłam właśnie do kategorii 3. Zdaję sobie sprawę z tego, że chociaż jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok przeczytam kolejną książkę, to ta pozostanie w mojej pamięci bardzo długo.
Autorka ma specyficzny sposób pisania. Pisze krótkimi zdaniami, przekazuje treść pojedynczymi, jakby wyrwanymi z myśli słowami, ale to powoduje, że czyta się spokojnie, dokładnie, powoli dozując istotę wiadomości.
Znalazłam w książce kilka wątków, które wydały mi się niedopracowane, niedopisane, jak na przykład rozmowa telefoniczna z sekretarką notariusza; kobieta urywa rozmowę, odkłada słuchawkę, nie podając nawet adresu, a bohaterka następnego dnia, znajduje się w biurze notarialnym. Trochę również dyskomfortem (czytelniczym) były dla mnie zbyt wyuzdanie opisane sceny erotyczne. Nie przepadam za tego rodzaju opisami i w świetle, w jakim umieściłam sobie Dorotkę, te jej „praktyki” stanowczo przeważyły szalę na stronę negatywną. Były to jednak krople w morzu, zarówno treści jak i informacji, jakimi pozwala [czytelnikowi] delektować się autorka.
Muszę jeszcze dodać kilka słów o okładce. Nigdy nie wybieram książek sugerując się ich zewnętrzną oprawą. Kiedy pierwszy raz jednak popatrzyłam na grafikę na okładce, pomyślałam sobie, że książka musi być czymś w rodzaju zbioru refleksji. Zarówno kolorystyka jak i sam obraz „informują”, że w środku z pewnością nie znajdzie czytelnik humorystycznej powieści, ani też trzymającego w napięciu kryminału. Nie spodziewałam się jednak, że znajdę na stronach tej książki graniczącą z thrillerem wspaniałą powieść psychologiczną.
Polecam książkę osobom, które lubią dobrą literaturę, zmysłową i wciągającą jednocześnie. Myślę, że każdy, bez względu na płeć znajdzie w niej coś, co usatysfakcjonuje gust czytelniczy. Książkę czyta się szybko i z zaciekawieniem, chociaż specyficzny sposób spisanej przez autorkę treści nie należy do lekkich i łatwych.
Gdy „Przewrotność dobra” trafiła do moich rąk i dostrzegłam znany mi już znaczek serii Z Wykrzyknikiem! (historie, które powinny być wykrzyczane, tak abyśmy mogli je dobrze usłyszeć.) wiedziałam, że czeka mnie wymagająca lektura. Mimo wszystko nie byłam przygotowana na to, czego doświadczyłam, gdy rozpoczęłam lekturę...
Dorotka miała w życiu wyjątkowego pecha. Miała urodzić się chłopcem. Dla jej ojca, miała być kolejnym (po Krzysiu) powodem do bezgranicznej dumy. Jej matka rodząc Krzysia zasłużyła sobie na większe zainteresowanie ze strony męża, dlatego też liczyła, że kolejny chłopiec na dobre umocni jej pozycję w rodzinie. Wreszcie dla samego Krzysia miała być idealnym towarzyszem zabaw. Nie wyszło. Dziewczynka nikomu potrzebna nie była. Wzbudzała niechęć, była źródłem niepotrzebnych wydatków, do tego stopnia zawadzała, że większość czasu musiała spędzać w szafie. Tak by rodzina mogła żyć w ten sposób, jakby w ogóle jej nie było. Po jakimś czasie Krzyś podejmuje się karkołomnego zadania właściwego wychowania siostry. Wykorzystując przewagę fizyczną, maltretując psychicznie, trenuje ją niczym psa, tak by bez jego rozkazu nie odważyła się wykonać jakiejkolwiek czynności. Rodzice nie posiadają się z dumy, że wychowali tak wspaniałego syna. Dziewczynka zaś nie może liczyć na jakąkolwiek pomoc. I nawet osoby, które podejrzewają, że w jej domu dzieje się coś złego, wolą nikomu się nie narażać, a Dorotce pomagają tylko w takim zakresie, w jakim sami mogą otrzymać coś w zamian. Zaszczuta i wiecznie wykorzystywana dziewczynka, ze wszystkich sił próbuje być dobra. Tak, by uniknąć kar ze strony brata, pozyskać przychylność rodziców. W zeszytach skrzętnie zapisuje wszystkie dobre uczynki wierząc, że któregoś dnia, te całe dobro ktoś jej wynagrodzi.
I rzeczywiście nadchodzi taki dzień, w którym Dorotka nie musi już obawiać się ani brata, ani rodziców. Teraz czuwa nad nią Dorota, która nie pozwoli, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Dorota doskonale wie, czego oczekuje od świata, i ciężko pracuje na to, by osiągnąć to, co sobie zaplanowała. Nieustannie pracuje nad samodoskonaleniem, tak by umiejętnie kierować nie tylko swoim życiem, ale także losami jej otoczenia. Do perfekcji opanowuje umiejętność czynienia dobra wobec bliźniego, które niemal natychmiast zwraca się z procentami. Wiele osób postrzega ją jako świętą i mija sporo czasu, zanim człowiek zacznie się zastanawiać, czy to, czego jesteśmy świadkami to faktycznie dobro. A może jest to doskonała manipulacja? Zaczynamy przywoływać wcześniejsze zdarzenia i z przerażeniem uświadamiamy sobie, jak często kryło się w nich prawdziwe zło...
Jak to możliwe, że dobry uczynek może być jednocześnie zły, a będąc świadkami zła odnosimy wrażenie, że kryje się w nim dobro? Czy Dorotę powinniśmy potępiać czy cieszyć się tym, co osiągnęła?
Książka Jolanty Kwiatkowskiej to bardzo inteligentna i bardzo przewrotna refleksja nad pojęciem dobra i zła. To również bardzo przejmująca opowieść o istocie, która od pierwszych chwil życia, nieustannie doświadczała okrucieństwa i obojętności ze strony otoczenia. To właśnie bliskie jej osoby ukształtowały kobietę, jaką się stała. Czy to wystarczający powód, by usprawiedliwić jej zachowania? Na pewnym etapie pewnie każdy czytelnik uzna, że postępowanie Doroty nie było właściwe. Tym większe emocje towarzyszą końcowej scenie, podczas której w naszych głowach ponownie zakiełkuje myśl, że kobieta była jednak dobra... Autorka nieustannie prowokuje nas do myślenia, cały dowcip polega jednak na tym, że brak tu właściwego rozwiązania. Każdy wniosek będzie zarówno prawidłowy jak i zupelnie niewłaściwy. Wszystko jest tak szalenie dwuznaczne, że książkę można interpretować na wiele sposobów. To lektura, która wciąga, porusza, niepokoi, wstrząsa. Lektura zapadająca w pamięć, lektura, którą chce się polecać innym a samemu przeczytać ponownie.
Niezależnie od tego, co jeszcze bym napisała, nie będę w stanie wyrazić wszystkiego, co po tej lekturze siedzi w mojej głowie. Mogę tylko polecać, zachęcać i cieszyć się że odkryłam tak utalentowaną autorkę. I tylko żal, gdy pomyślę, że musiała ona walczyć aż 3 lata, by wydano taką książkę. Żal że wydawnictwa kręcą nosem na historię, która nie kończy się stwierdzeniem „i żyli długo i szczęśliwie”. Żal, że zakłada, że współczesny czytelnik nie chce zbyt dużo myśleć. Całe szczęście, że twórczość autorki, pomimo że tak słabo promowana, potrafi się wybronić. Czytelnicy oczarowani jedną książką, bez zastanowienia sięgają po kolejne, a wiem, że one również nie rozczarowują. Wierzę, że popularność autorki stale będzie wzrastać. Z całą pewnością na to zasługuje. Zachęcam, byście również się o tym przekonali.
Małgorzata od dawna próbowała odciąć się od tego, co było i nawet kilkakrotnie jej się to udawało. Może nie całkowicie, ale na tyle, żeby móc żyć dniem...
Opowiadanie „Autobiografia” w cieniu pierwszych – to moje podziękowanie tym wszystkim, którzy nie szczędzili czasu, energii, pieniędzy...