On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać. Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin. Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo złamać czyjeś serce… "Maybe Someday" to opowieść o ludziach rozdartych między „może kiedyś” a „właśnie teraz”, o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym ciałem.
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2015-05-18
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 440
Tytuł oryginału: Maybe Someday
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
"Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce."
Colleen Hoover jest bardzo znaną i poczytną autorką. Poznałam już jej jedną powieść, która nie do końca przypadła mi do gustu, jednak z poleceń znajomych postanowiłam dać Hoover drugą szansę. Mój wybór padł na "Maybe Someday", bowiem zauroczyła mnie swoim opisem.
Przyznać muszę, że pomysł na fabułę jest świetny i jak najbardziej spodobał się mi, jednak w pewnym momencie coś poszło nie tak w wykonaniu. Kiedy zaczęłam czytać książkę, od razu pochłonął mnie przedstawiony w niej świat. Od początku było intrygująco. Autorka zdecydowanie wie, jak zaciekawić, ale nie do końca wie jak utrzymać ten stan.
Bardzo spodobał mi się wątek muzyczny, który jest jednym z dwóch najważniejszych elementów powieści. Uczucia powstające pomiędzy głównymi bohaterami były przeurocze, zwłaszcza przez smak zakazanego owocu. Przyjemnie czyta się o wspólnej pasji do muzyki, niecodziennych metodach jej poznawania i miłości, która powstaje dzięki niej. Niemniej jednak irytowało mnie bardzo, że piosenki tworzone przez bohaterów, zostały zapisane w języku angielskim, a żeby poznać ich znaczenie, jeśli nie znamy języka, musimy dreptać na koniec powieści. Było to bardzo irytujące, bo jak się czyta, to takie przeskoki na ostatnią stronę są upierdliwe, zwłaszcza gdy były momenty: tekst, piosenka, tekst, piosenka, tekst,piosenka. Osobiście psuło mi to przyjemność z czytania i wkurzało. Winie tutaj tłumacza, bo wystarczyło napisać utworu w języku polskim, a oryginał dać na końcu powieści, bo i tak musieliśmy poznać ich znaczenie, żeby zrozumieć treść książki. Niepotrzebne utrudnianie życia.
"W angielskim alfabecie jest tylko dwadzieścia sześć liter. Można by pomyśleć, że z tyloma literami niewiele można zrobić. Można by pomyśleć, że kiedy wymiesza się je i połączy w słowa, mogą one wywołać tylko ograniczoną liczbę uczuć. A jednak tych uczuć może być nieskończenie wiele i ta piosenka jest dowodem na to. Nigdy nie zrozumiem, w jaki sposób kilka prostych słów połączonych ze sobą może kogoś zmienić, a jednak ten utwór i jego słowa całkowicie mnie odmieniają. Czuję się tak, jakby "może kiedyś" zamieniło się we "właśnie teraz"."
Ogólny pomysł na wątek miłosny był świetny, aczkolwiek autorka spaprała sprawę, tak gdzieś za ponad połową książki. Zaczęło się robić nudno. Te podchody głównych bohaterów były w pewnym momencie irytujące. Cały rozwój spraw miłosnych troszkę mnie zawiódł, bo był do przewidzenia już na początku. Liczyłam na coś wow, a jednak nie otrzymałam tego.
Szczerze muszę przyznać, że książkę mogę podzielić na dwie części. Pierwszą, która jest intrygująca, zabawna, ciekawa, taka, która dała mi nadzieję, że to będzie naprawdę dobra historia i drugą, która jest monotonna i niczym nie zaskakuje. A szkoda, bo potencjał był ogromny. Troszkę zabrakło mi pod koniec informacji co z Maggi, która była ważną postacią i tak nagle wycięto ją z książki, ale najwyraźniej tak musiało być.
Zauważyłam, że Hoover ma tendencję do kreowani a specyficznych bohaterów. Dwie postaci z powieści nieco mnie irytowały swoim sposobem bycia. Pierwszą z nich jest Bridgett, której nie ma sporo w historii, jednak przez swoje pięć minut potrafiła mnie wkurzyć. Nie znoszę dziewczyn, które ciągle się obrażają, są wredne dla wszystkich, mają pretensje do całego świata i zachowują się jak pępek świata, a taka właśnie jest ona. Również przyjaciel Ridge'a, Warren, ostro mnie denerwował. Na początku był zabawny, ale w pewnym momencie jego ciągłe gadanie o seksie i porno było męczące i niesmaczne. Nie spodobało mi się także jego chamskie zachowanie wobec Sydney i za to mocno stracił w moich oczach.
"Kocham ją. Kocham w niej wszystko. To, że nigdy mnie nie osądza. To, że mnie rozumie.
To, że wspiera każdą moją decyzję, mimo że czasem one jednocześnie ją niszczą. Kocham
jej uczciwość. Bezinteresowność. A najbardziej kocham to, że to właśnie ja jestem tym
facetem, który może w niej wszystko kochać."
Charaktery i sposób bycia Ridge'a i Sydney spodobały mi się. Urzekło mnie ich zamiłowanie do muzyki, a także podejmowanie dorosłych, choć bolesnych decyzji. Zdecydowanie należą do bohaterów, którzy wiedzą, czego chcą od życia i potrafią poświęcić się dla dobra sprawy. Zaskoczyła mnie również Maggie, która była niesamowicie ciepłą i dobrą dziewczyną o złotym sercu i dojrzałym poglądem na świat.
W ogólnym rozrachunku powieść jest ciekawa i warta przeczytania. Zdecydowanie nie brakuje w niej humoru. Oparcie historii na miłości i wspólnej pasji do muzyki, która została świetnie zobrazowana, wywołuje wrażenie na czytelniku. I choć pióro Hoover, jak dla mnie, nie jest idealnie i nie do końca do mnie przemawia, to jednak jej książki są oryginalne, sympatyczne i niosą ze sobą życiowe przesłania.
„Martwię się, że nasze uczucia to jedyna rzecz w naszym życiu, nad którą nie mamy kontroli.”
Sydney ma wszystko o czym marzyła. Świetną pracę, studia spełniające jej marzenia, wspaniałą przyjaciółkę i najukochańszego chłopaka na świecie. Uważając się za najszczęśliwszą kobietę świata nie podejrzewa nawet jak bardzo okrutne może okazać się dla niej życie w dniu dwudziestych drugich urodziny.
W najgorszy dzień swojego życia, zrozpaczona Sydney zostaje uratowana przed bezdomnością przez tajemniczego chłopaka z gitarą, którego poznała przesiadując na balkonie i słuchając jak grał zaledwie kilka dni temu. Zatracając się coraz bardziej w pięknej melodii pewnego wieczoru święcie przekonana, iż nikt nie zwraca na nią uwagi pod wpływem impulsu zaczęła podśpiewywać sobie tekst stworzony do jego utworów. Ridge’owi znajdującemu się w bloku po przeciwnej stronie nie umknęło zachowanie dziewczyny. Zafascynowany tym zjawiskiem postanowił się do niej odezwać, zmieniając ich życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Wspaniała i hipnotyzująca, fascynująca i cudowna, pełna rozterek i uczuć, które nie miały prawa zaistnieć – taka właśnie jest Maybe Someday. Fenomenalna. Historia Ridge’a i Sydney jest przeciwieństwem opowieści uwielbianych przez romantyczki, ponieważ jest brutalnym przypomnieniem, że życie to nie bajka i wszystko w nim może pójść nie tak. Powiedzenie „na zawsze i na wieczność” nie znajduje tu zastosowania, kiedy w życiu wszystko może zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zastanawialiście się może kiedyś jak to się dzieje, że Colleen Hoover potrafi w swoich książkach poruszyć tak trudne tematy w sposób tak naturalny, a zarazem tak piękny i rzeczywisty? Ponieważ ja zastanawiam się ciągle i nigdy nie podejrzewałam, że ktoś jest wstanie zrobić to tak idealnie… dopóki nie poznałam książek Colleen.
Kiedy w przypadku Hopeless główni bohaterowie musieli stawić czoło demonom z przeszłości, tak w przypadku Maybe Someday przychodzi naszym bohaterom zmierzyć się z teraźniejszością, gdyż miłość nie wybiera sobie czasu i miejsca, uderzając w nas w najmniej spodziewanym się momencie, czy tego chcemy czy nie. Głucha i ślepa na nasze protesty i prośby nie zastanawia się czy zrani osoby trzecie.
„Sercu nie można powiedzieć, kiedy, kogo i jak ma kochać. Serce powinno robić to, co mu się żywnie podoba. Jedna rzecz jaką możemy kontrolować, to czy daje naszym życiom i umysłom szanse, by dogonić nasze serce.”
Jednak wbrew pozorom zagmatwane uczucia tej dwójki nie są tutaj najważniejsze tylko fakt, że nasz cudowny muzyk jest osobą niesłyszącą. Tak, dobrze widzicie. Człowiek, który gra na gitarze tak wspaniale nie słyszy z tego nic. W jego świecie panuje całkowita cisza, niezmącona żadnym dźwiękiem. Ten wrażliwy chłopak widzi i czuje otaczający go świat inaczej niż wszyscy. Jego uszami jest jego ciało, a dźwiękiem są wibrację, jakie wydaje gitara, człowiek, świat. Historia Ridge’a poruszyła mnie najbardziej. Hoover pozwala zajrzeć nam do głowy osoby takiej jak Ridge. Coś wspaniałego.
Maybe Someday to powieść, którą powinien przeczytać każdy z was, ponieważ nic tak jak ona nie zawładnie waszym sercem i umysłem. Pokaże wam jak trudno jest zapanować nad własnym serce i jak łatwo zranić czyjeś uczucia; nie chcąc nikogo skrzywdzić. To właśnie tutaj usłyszycie jak serce pęka na miliardy małych kawałeczków rozdarte pomiędzy tym, czego chce, a tym, co powinno.
„Nie cierpię swoich uczuć. I nie cierpię swoich wyrzutów sumienia. Jedne i drugie prowadzą ze sobą ciągłą wojnę, a ja nie jestem pewna, ku czemu powinnam się skłaniać.”
Nie dajcie się zwieść opisowi książki, gdyż nie oddaje on jej wspaniałości.
Aleksandra.
Jeśli jesteście ciekawi muzyki tworzonej przez Sydney i Ridge’a to zapraszam was na http://maybesomeday.pl dzięki współprac Griffia Petersona z Colleen Hoover jest możliwe posłuchanie wszystkich utworów znajdujących się w książce
"W angielskim alfabecie jest tylko dwadzieścia sześć liter. Można by pomyśleć, że z tyloma literami niewiele można zrobić. Można by pomyśleć, że kiedy wymiesza się je i połączy w słowa, mogą one wywołać tylko ograniczoną liczbę uczuć. A jednak tych uczuć może być nieskończenie wiele i ta piosenka jest tego dowodem. Nigdy nie zrozumiem, w jaki sposób kilka prostych słów połączonych ze sobą może kogoś zmienić, a jednak ten utwór i jego słowa całkowicie mnie odmieniają."
Lubię historie miłosne. Ba! Wręcz uwielbiam, muszę się do tego przyznać, ale naprawdę z chęcią czytam wszelkie, czasami może zbyt ckliwe, książki. Są jednak takie opowieści, które stanowią wulkan emocji, sprawiając, że przerzucając kolejne strony, coraz więcej uczuć buzuje w czytelniku, aż w pewnym momencie właśnie te emocje biorą górę. Myślałam, że przy "Hopeless", już żadna książka nie zaskoczy mnie na tyle swoją emocjonalnością. Myliłam się. Kolejna książka Colleen Hoover po jaką sięgnęłam, czyli "Maybe someday" totalnie mnie rozwaliła. Nie mogłam się od niej oderwać na tyle, że przy akopaniamencie burzy czytałam ją pół nocy, a przez większość tego czasu, łzy płynęły po moich policzkach... Ale zacznijmy od początku.
Sydney i Ridge. Dwoje ludzi. Całkowicie inne historie, a jednak wspólna pasja, którą jest muzyka. Ona - studiuje, pracuje, mieszka ze swoją najlepszą przyjaciółką Tori, a także jest w związku z Hunterem. Do tego pisze niesamowite teksty piosenek. On z kolei mimo tego, że nie słyszy od urodzenia, gra na gitarze tak, że wzrusza każdego. Jest w szczęśliwym związku, mieszka z najlepszym przyjacielem... Mogłoby się wydawać, że ich życie to istna sielanka. Wszystko zmienia się w jednej chwili, kiedy w dniu swoich dwudziestych drugich urodzin Sydney dowiaduje się, że przez cały czas jej chłopak zdradzał ją z... najlepszą przyjaciółką! Dzięki pomocy Ridge'a, przez pewien czas, nie ląduje na "bruku", gdyż wynajmuje pokój w jego mieszkaniu. Co więcej, razem zaczynają tworzyć - on grając, ona pisząc teksty, aż... zaczyna między nimi iskrzyć. Jednak jest jeszcze Maggie - dziewczyna, którą Ridge kocha nad życie. Jak potoczą się ich losy? Czy Sydney uda się pogodzić z bolesnym ciosem, jaki otrzymała od osób, którym ufała? Czy między nią a Ridge'em powstanie coś głębszego czy może jednak ich "może kiedyś" nigdy nie nadejdzie? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście, jeśli postanowicie sięgnąć po tę wspaniałą ksiażkę.
Myślałam, że gdy zacznę pisać tę recenzję, już jakoś się pozbieram. Jednak nadal mam w głowie całą tą historię, którą pochłonęłam w jeden dzień i właściwie noc i wciąż czuję się tak bardzo rozbita. Co prawda, jestem osobą wrażliwą i często jakieś książki mnie wzruszają, ale żadna do tej pory nie zrobiła tego w ten sposób, co "Maybe someday". Jak już wspomniałam we wstępie, przez większość czasu łzy po prostu płynęły po moich policzkach. Czytałam kolejne zdania, przekładałam następne kartki, a literki ciągle rozmazywały mi się przed oczami, pojedyncze krople moich łez spadały na kartkę nieco rozmazując jeszcze bardziej cały tekst... Już dawno nie spotkałam się z historią, która wywołałaby we mnie aż takie wzruszenie. Sama nie wiem czym było to spowodowane: poczułam może jakąś wewnętrzną pustkę bądź to połączenie muzyki sprawiło, że ta opowieść stała się jeszcze większym wulkanem emocji, ale zapadła mi w pamięci i myślę, że na pewno jeszcze kiedyś do niej powrócę. Być może jakiejś deszczowej nocy, gdy krople będą uderzać o parapet, moje łzy tym samym rytmem będą płynąć, ponownie śledząc losy Sydney oraz Ridge'a. Polecam tę książkę każdemu, kto lubi historie miłosne, ale tak naprawdę nie tylko takie, bo ta książka nie opowiada jedynie o rozterkach jakie przeżywali główni bohaterowie. To opowieść o życiu z wszelkimi jego zaletami i wadami. To historia ludzi, którzy nie zawsze mieli kolorowo, lecz się nie poddali, robili wszystko, by osiągnąć swoje marzenia, jak chociażby Ridge. Niesłyszący od urodzenia, a potrafił grać sercem tak, że nikt nie przechodził wobec jego utworów obojętnie. To historia pokazująca jednocześnie, że nic nie jest tak naprawdę czarno - białe i w tym naszym, czasami cholernie kruchym, życiu, często spotkamy się z sytuacjami, gdzie jakiekolwiek wyjście, wydaje się być bolesne. Dlatego przeczytajcie "Maybe someday" i dostarczcie sobie ten wulkan emocji!
Jeśli chodzi o bohaterów, polubiłam większość z nich. Bardzo zżyłam się z Sydney - ta dziewczyna była silniejsza, niż mogłoby się wydawać. Nie dość, że została zdradzona przez osoby, którym ufała bezgranicznie, to w dodatku nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że może coś czuć do Ridge'a, bo wiedziała, że nie zrani jego dziewczyny tak, jak jej to uczyniono. Ridge momentami lekko mnie irytował, ale tylko przez parę takich chwil, kiedy... sam tak naprawdę nie wiedział czego chce. Jednak mimo wszystko również bardzo go polubiłam, wręcz podziwiałam fakt, jak świetnie sobie radził z wieloma przeciwnościami losu, które spotykały go tak naprawdę od samego dzieciństwa. Mieszane uczucia miałam w stosunku do Warrena - najlepszego przyjaciela Ridge'a. Były momenty, kiedy mnie rozbrajał, a jego poczucie humoru zdecydowanie wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Jednak były też takie chwile, kiedy miałam ochotę osobiście mu przywalić. Jeszcze o wielu bohaterach mogłabym pisać, ale już się nie rozdrabniając, a ogólnie mówiąc, Colleen Hoover znowu świetnie wykreowała swoje postacie. Każdy z nich miał specyficzne cechy charakteru, musiał mierzyć się z różnymi własnymi słabościami, posiadał zarówno zalety jak i wady... Po prostu każdy był jedyny w swoim rodzaju.
Oczywiście ogromnym plusem jest sam ten "eksperyment", który zrobiła autorka współpracując z Griffinem Petersonem. "Maybe someday" to nie tylko książka opowiadająca o losach poszczególnych bohaterów, ale co więcej - to historia, gdzie piosenki, które tworzył Ridge z Sydney, można było sobie odsłuchać. Nagrał je oczywiście wspomniany już Griffin Petterson, dlatego kiedy jakiś tekst pojawiał się w książce, od razu włączałam sobie w tle właśnie ten utwór. To jeszcze bardziej pogłębiało ten niesamowity efekt, jaki niosła ze sobą książka. Świetny pomysł by połączyć literaturę z muzyką, więc mi zdecydowanie skradł on serce.
Mogłabym chyba tak wymieniać jeszcze mnóstwo "ochów i achów", bo większych minusów się nie doszukałam. Ta książka niosła ze sobą tysiące emocji. Przede wszystkim ogromne wzruszenie, ale także mnóstwo śmiechu. Wszystko dzięki dobrze wykreowym bohaterom, muzyce, jaka towarzyszyła tej historii, prostemu, a jednocześnie tak bardzo emocjonalnemu językowi, wszelkim sytuacjom, życiowym doświadczeniom umieszczonym w tej historii... Po prostu ta książka jako całość tych wszystkich rzeczy jakie wymieniłam, jak i wielu innych, o których zapomniałam wspomnieć, jest genialna. Mój numer jeden jeśli chodzi o romanse, a Colleen Hoover staje się już całkowicie moją ulubioną pisarką, tak więc czym prędzej muszę sięgnąć po inne jej książki.
Dlatego oczywiście wrzucam kilka cytatów, które szczególnie poruszyły moje, naprawdę rozbite podczas czytania, serce.
"Ogarnia mnie tak ogromny smutek, że nawet nie próbuję już powstrzymać łez. Płaczę z powodu czegoś, co tak naprawdę nigdy nie miało szansy żyć. Śmierci naszej miłości." "Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce." "Ktoś mi kiedyś powiedział, że cierpienie stanowi doskonałą inspirację. Niestety, miał rację." "Jestem pewien, że ludzie napotykają na swojej drodze osoby, które do nich idealnie pasują. Niektórzy nazywają je pokrewnymi duszami. Inni - prawdziwymi miłościami. Są tacy, którzy uważają, że człowiek może spotkać w życiu więcej niż jedną taką osobę. Zaczynam wierzyć, że to prawda." "I pierwszy raz, kiedy wyszedłem ze swojej sypialni, by zobaczyć, jak stoisz w moim mieszkaniu, przemoczona do suchej nitki przez deszcz - mój Boże, nie wiedziałęm, że serce moze tak bić." "Pożądanie pochłania każdą cząstkę ciebie, wyostrzając wszystkie zmysły." "Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać. Ludzie skrywają emocje, zupełnie jakby ujawnienie ich było czymś złym." "Człowiek nie ma władzy nad swoim sercem, Warren. Może mieć władzę jedynie nad swoimi czynami."Kończąc, polecam tę książkę każdemu, kto uwielbiam historie pełen emocji, bo w "Maybe Someday" na pewno ich nie brakuje...
Więcej recenzji na: Chaos myśli
Życie Sydney wkracza na nowe tory i nawet nie zauważa, w którym momencie Ridge staje się dla niej kimś więcej niż zwykłym znajomym czy przyjacielem. Niestety, chłopak prócz przyjaźni nie może zaoferować jej nic więcej. Ale czy karmiąc się nadzieją, że „może kiedyś”, „właśnie teraz” nie popełnia się największych błędów?
„Maybe Someday” to opowieść o różnych odcieniach miłości, skomplikowanych relacjach międzyludzkich, wyborach między pragnieniami a powinnościami i sile muzyki. Autorka wikła postacie w trójkąt miłosny, ale czyni to w tak subtelny i naturalny sposób, że rozdziera czytelnikowi serce i naraża go na mętlik w głowie. W tej powieści nie ma lepszego czy gorszego wyboru, osoby bardziej lub mniej zasługującej na porażkę czy odejście. Nie, w tej historii wszyscy potrzebują miłości i należy się im szczęście, ale paradoksalnie każde rozwiązanie obarczone jest cierpieniem więcej niż jednej osoby Colleen Hoover wie jak zrobić na czytelniku wrażenie, ale w powieści „Maybe Someday” zamienia słowa w czołg, którym taranuje wrażliwość czytelnika szarpiąc najdelikatniejsze struny. Kreuje niezwykłych w swojej przeciętności bohaterów i boleśnie ich doświadcza, czasem nawet dokopuje, by z drugiej strony dać szansę na spełnienie marzeń i realizację pragnień. Przeplata chwile radości ze smutkiem i skazuje na ból stawiając w sytuacjach, w których wybór między argumentami serca a argumentami rozumu nie jest możliwy. Miłość uskrzydla, ale kiedy na szali trzeba położyć dwie połówki jednego serca, staje się torturą i udręką. Powieść „Maybe Someday” jest ciekawym studium natury ludzkiej pokazującym, że życie nie jest czarno-białe, lecz nasycone mnóstwem odcieni szarości. I mimo starań człowiekowi nie zawsze udaje się działać racjonalnie, mądrze i w zgodzie z własnym sumieniem, czasem wystarczy chwila by zbłądzić czy wejść na ścieżkę, z której nie da się łatwo zawrócić. Dzięki dwutorowej narracji czytelnik śledzi bieg wydarzeń z różnych perspektyw i dostrzega ich wpływ na życie poszczególnych bohaterów, którzy nie pozostawiają wątpliwości co do własnych odczuć i słuszności podjętych decyzji. Autorka z prostej historii stworzyła emocjonalnego kolosa. Dotknęła bardzo delikatnej materii i zwróciła uwagę czytelnika na wiele ważnych kwestii, a nawet pozwoliła mu zmierzyć się z pewnym tabu. Pokazała, że każdy wybór jest wypadkową wielu zmiennych i nie ma uniwersalnego wzoru na miłość. „Maybe Someday” to jedna z tych powieści, po której trudno się pozbierać, narażająca na skrajne emocje i odczucia. Wywołująca łzy, smutek, a nawet żal, ale również radość i śmiech. Niespełna czterysta stron, kilka godzin, a po zamknięciu książki czytelnik czuje się jakby wrócił z dalekiej podróży taszcząc bagaż doświadczeń i zagadnień do przemyśleń.Tak, „Maybe Someday” to jedna z tych młodzieżowych lektur, które robią wrażenie na odbiorcach w każdym wieku i pozostają w pamięci oraz sercu na zawsze. Okazuje się, że nie trzeba wymyślać niestworzonych historii, ponieważ życie daje mnóstwo tematów i inspiracji, a między słowami można ukryć więcej treści, niż wylewając potok zdań. Jeżeli nie boicie się wystawić swojej wrażliwości na emocjonalne tornado, a serca na tachykardię by doświadczyć czegoś pięknego i niesamowitego, to ta książka jest dla was. Gorąco polecam.
"Maybe someday" to szalenie emocjonalna opowieść o odkładaniu swoich pragnień w imię większego dobra. Czy można żyć poświęcając się dla innych, a swoje potrzeby spychać na margines, byleby tylko inni byli szczęśliwi? A może warto walczyć o swoje szczęście na przekór wszystkim i pomimo wszystkiego? Czy można kochać dwie osoby w ten sam sposób? Te i inne pytania nasuwają nam się do głowy podczas lektury i nie ma na nie dobrych odpowiedzi. Genialna kreacja bohaterów sprawia, że wszystkich na swój sposób uwielbiamy- także tych będących jedynie tłem dla opowieści o trudnej miłości Syd i Ridge`a. I to właśnie ten ostatni podbił moje serce wszystkimi przymiotami, które miał i wszystkimi wartościami, które sobą reprezentował. Nie przeczę, były momenty, że mnie irytował z uwagi na swoje wahania, lecz z drugiej strony wszelkie jego rozterki oraz to, jak zostało to rozegrane uważam za poprowadzone perfekcyjnie. I wszystkie sposoby, które wykorzystywał na porozumiewanie się i radzenie sobie w życiu- imponujące! A wisienką na torcie są cudowne teksty piosenek, które można także znaleźć w wykonaniu Griffina Petersona, idealnie dopełniające całą opowieść. Podsumowując, to naprawdę piekielnie dobra historia miłosna, którą ogromnie polecam!
Książkę czytałam już kiedyś, teraz wróciłam do niej. Pamiętam, że za pierwszym razem podobała mi się znacznie bardziej niż teraz. Podczas drugiego czytania zauważyłam wiele naiwnych wątków i sytacji, które czasami stawały się niemożliwe do spełnienia (albo po prostu trochę spoważniałam). Jedank w mojej głowie książka ta bedzie dalej kojarzyć mi się z czytaniem po nocach i niemożnością oderwania się od niej. Polecam dla osób w wieku około 15/16, zaczytanie gwarantowane.
Książki Colleen Hoover biorę w ciemno. Każda z nich jest niesamowita. Jestem bardzo ciekawa kolejnej części. Szczerze polecam.
Fabuła książki oparta jest na dość powtarzalnym schemacie. Dwoje młodych ludzi, każde z własnymi problemami, których ścieżki nagle się krzyżują. Wzajemna pomoc przeradza się najpierw w przyjaźń, a później w coś więcej. Jednak to uczucie nie może w pełni rozkwitnąć, bo… jest ktoś trzeci. Brzmi znajomo, prawda? Mimo to Hoover udało się mnie zaciekawić. Wszystko za sprawą nietuzinkowych bohaterów, których losy przedstawione zostały na kartach powieści. Są to postacie interesujące, posiadające wady, zalety, tęsknoty i słabości. Czytelnik z zaangażowaniem śledzi ich losy, zagłębia się w myśli i uczucia, rozważa sensowność podejmowanych decyzji. Niezwykle ciekawe jest również ich spojrzenie na muzykę, sposób, w jaki oddają się swojej pasji. Pisarka ukazała to w subtelny i niezwykle sugestywny sposób.
"Maybe someday" to opowieść przede wszystkim o emocjach, jakie często towarzyszą osobom wkraczającym w dorosłość. O miłości, przyjaźni, potrzebie bliskości i akceptacji, odpowiedzialności za drugiego człowieka. Czytelnik, śledząc losy bohaterów, wkracza w ocean uczuć – namiętność, smutek, żal, bezsilność, tęsknota to tylko ich garstka. Można powiedzieć, że emocje są trzonem powieści, spoiwem łączącym poszczególne wątki, a przy tym – elementem, który nadaje charakteru całej historii.
Będę szczera, zakończenie nie powaliło mnie na kolana. Spodziewałam się jakiegoś elementu zaskoczenia w finałowych scenach, czegoś, co zmąci mój spokój, wywoła stan emocjonalnego napięcia. Tym bardziej że akcja powieści toczyła się spokojnym, miarowym tempem i pozbawiona została silnych wstrząsów czy ostrych zakrętów. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Musiałam się zadowolić do bólu przewidywalnym, słodkim happy endem. A szkoda!
Mimo pewnych niedociągnięć książka wypada całkiem nieźle. To opowieść godna uwagi, która powinna zadowolić miłośników gatunku new adult. Historia, która pokazuje, że człowiek ma do wyboru dwie drogi. Może iść za głosem serca lub słuchać podszeptów rozsądku i podążać w ich kierunku. Niezależnie od tego, którą ścieżkę wybierze, zapewne i tak nie obędzie się bez ofiar. Bo miłość jest pięknym uczuciem, ale też niezwykle trudnym, skomplikowanym.
Bestsellerowa trylogia Colleen Hoover Przepiękne i ciepłe opowieści o miłosnych perypetiach Layken Cohen i Willa Coopera. Oboje wcześnie stracili rodziców...
Każde zakończenie może być początkiem. „It Starts with Us” rozpoczyna się w momencie, w którym pozostawił nas emocjonujący epilog „It...
Przeczytane:2020-10-13, Ocena: 5, Przeczytałam,
„Maybe Someday” czytałam już bardzo dawno temu. W związku z premierą kontynuacji tej historii postanowiłam sięgnąć po nią drugi raz i była to świetna decyzja, ponieważ już wiele istotnych elementów zdążyłam zapomnieć i miło było przypomnieć sobie te emocje, które towarzyszyły mi podczas poznawania historii Sydney i Ridga. Książki Colleen Hoover są bliskie memu sercu, dlatego muszę odświeżyć sobie wszystkie jej powieści, więc już małe postanowienie na nowy rok mam 😁
A jeśli nie czytaliście „Maybe Someday” to bardzo Wam ją polecam. Ta historia przepełniona jest emocjami, miłością do muzyki i dużą dawką humoru. Ja jako wielka fanka autorki jestem zachwycona i będę tę książkę polecać każdemu