Dresiarz Grzegorz, biznesmen Kurz, stary Maruda i ten Czwarty. Doborowe towarzystwo w jednej sali szpitalnej. Ich historia byłaby jednak zupełnie inna, gdyby nie włączył się w nią jeszcze ktoś: Joseph Conrad. Jego obecność zmienia tutaj wszystko.
Grzesiek Bednar zostaje napadnięty na warszawskiej Pradze i trafia do szpitala ze złamanym nosem. Tu poznaje trzech mężczyzn, z którymi wyruszy do swoistego jądra ciemności: pięćdziesięcioletniego biznesmena, wiecznego malkontenta oraz Czwartego - wielbiciela prozy Josepha Conrada. To właśnie ten czwarty, Stanisław Baryłczak, stanie się przyczyną kłopotów. Majacząc, skłania Grzegorza do spisania swojej ,,ostatniej powieści". Opowiada o małym Stasiu powołującym do życia kozła z drewna, który staje się jego towarzyszem i przekleństwem.
Opowieść Czwartego z każdym dniem jest bardziej mroczna, a przestrzeń, w której przebywają mężczyźni, zaczyna się kurczyć. Sale znikają, a ściany zaczynają się do siebie zbliżać - wszystko to potęguje lęki bohaterów i wzmaga niepokój narastający w czytelniku.
,,Dżozef" w nowej odsłonie. Poprawiona wersja powieści z 2011 roku.
***
Ryzykowny gest: napisać dziś powieść, dla której punktem odniesienia jest Joseph Conrad. Jakub Małecki podjął to wyzwanie i wygrał. Udowodnił aktualność patrona swojej prozy, a przy tym zachował własny, niepowtarzalny głos.
- Piotr Gajdowski, ,,Newsweek"
issuu.com/wydawnictwosqn/docs/dzozef_issuu
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2018-05-09
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 320
Dżozef to czwarta książka autora, którą czytałam. Niezmiennie jestem zauroczona stylem, postaciami i przesłaniem, jakie niosą za sobą jego książki. Sięgając po ten tytuł nie miałam pojęcia o czym tak naprawdę będę czytać, nie sprawdzałam żadnych opisów ani recenzji. Poszłam na żywioł i to spotkanie zaliczam do udanych.
Fabuła rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. W teraźniejszości i przeszłości. Grześka poznajemy w momencie, kiedy trafia on do szpitala ze złamanym nosem. Na sali, oprócz niego, leży jeszcze Stachu, zwany Czwartym oraz Leszek, zwany Kurzem. Mimo sporej różnicy wieku, Grzesiek nawiązuje z towarzyszami relację bliską przyjaźni.
Rozmowy o wszystkim i o niczym raz na jakiś czas przerywają ataki Stacha, któremu wydaje się, że jest Josephem Conradem. Mężczyzna w przypływie gorączki zmusza chłopaka do spisywania jego słów. Ma to być ostatnia powieść słynnego pisarza. Nie mając wyboru, Grzesiek sięga po zeszyt i zaczyna pisać. Z czasem oboje z Kurzem przepadają w opowieści o losach młodego Stasia i jego towarzysza, Kozła Drewniaka. Wciągającą historię o pokonywaniu własnych lęków i demonów przerywają od czasu do czasu migawki ze szpitala, gdzie wraz z rozwojem opowieści Stacha, zaczynają się dziać dziwne rzeczy.
Elementy fantastyczne zawarte w tej książce mnie nie zraziły, mimo że nie jestem wielką fanką tego gatunku. Są jednak na tyle subtelne, że jestem w stanie je zaakceptować - szczególnie że dodają powieści niezwykłego klimatu, a ja właśnie tę niezwykłość najbardziej cenię sobie w dziełach autora ❤️
Dickens na miarę XXI wieku
Nie do końca rozumiem, dlaczego dopiero "Dygot" przyniósł Jakubowi Małeckiemu rozgłos, skoro wydany siedem lat temu "Dżozef" poziomem wcale nie ustępuje najsłynniejszym powieściom tego autora. Co prawda "Dżozef" jest najmniej melancholijną spośród powieści Małeckiego, a kult wsi nie jest w niej widoczny tak jak w pozostałych (co zdaje się urzekać wielu czytelników), to nie da się ukryć, że w dalszym ciągu jest to literatura, którą pochłania się z przyjemnością. Zadziorny i momentami łobuzerski styl równoważy historię, która z każdym rozdziałem staje się coraz mroczniejsza.
Od pierwszych stron pokochałam głównego bohatera Grześka Bednara (nie pytajcie mnie dlaczego, ale za każdym razem, gdy o nim czytałam, przed oczami stawała mi twarz Łukasza Orbitowskiego). Grzesiek to prosty chłopak, nieskomplikowany, który nie do końca zdaje się wiedzieć, czego chce od życia. Pozornie niegroźny wypadek sprawia, że trafia do sali szpitalnej, w której zderza się z losami trzech innych mężczyzn: Kurza, Marudy i pana Stasia. O ile początek powieści nie zwiastuje żadnych anomalii, o tyle z każdą kolejną opowieścią tego ostatniego robi się coraz dziwniej.
Małecki (jak zwykle) zachwyca autentycznością bohaterów i hipnotyzuje językiem. Potrafi jednocześnie rozbawić do łez, zbić czytelnika z pantałyku zaskakującym dialogiem lub zmusić do refleksji. Dwutorowa narracja nie pozwala się znudzić i zmęczyć duszną atmosfera sali szpitalnej.
Dla mnie "Dżozef" mógłby się stać współczesnym zamiennikiem dickensowskiej Opowieści wigilijnej, co prawda nie ze względu na konstrukcję, czy podobieństwa fabularne (bo tych właściwie brak), ale że względu na mocne przesłanie, które ze sobą niesie. W obu przypadkach najważniejszym elementem było zderzenie bohaterów z ich potencjalną przyszłością. Autor doprowadza bohaterów do odczucia pełnej odpowiedzialności za podejmowane przez nich decyzje oraz świadomego kształtowania swojego losu. "Dżozef" uświadamia, że czasem ważniejsza od uświadomienia sobie tego czego chcemy, jest wiedza o tym, czego nie chcemy na pewno.
"Dżozef" to nie jest Małecki, który wzrusza i szturcha czytelnika w jego najczulsze miejsca. "Dżozef" to powieść, która wciąga czytelnika i bezceremonialnie pochłania jego uwagę, zachwyca pomysłem i konstrukcją. Jest to również pstryczek w nos dla tych, którzy twierdzą, że fenomen Małeckiego polega na pisaniu kiczowatych łzawych historyjek i tanim graniu na emocjach (jak napisał pewien pan z pewnej gazety na literę “W”). Małecki niezmiennie jest wprawnym rzemieślnikiem słowa i kreatorem niezwykłych historii. Jeśli więc trafia do Was jego twórczość, to i po tę powieść musicie sięgnąć koniecznie, a jeśli pozostałe powieści autora były dla Was zbyt melancholijne, to "Dżozefa" mogę polecić Wam z czystym sumieniem – to najbardziej szorstka i męska proza z dotychczas przez niego napisanych.
"Kolejne wyrazy przyciągały go do siebie, czytał je teraz po kolei, od pierwszej strony, chwytając ukrytą pod nimi opowieść." - Dżozef, Jakub Małecki
Czterech mężczyzn w sali szpitalnej: Grzegorz – typowy dres, Kurz – biznesmen, stary Maruda i Czwarty – miłośnik Josepha Conrada. Operacja nosa, zabiegi, nic szczególnego.
Bohaterowie spędzają ze sobą całe dnie, dogadują się, rozmawiają, oglądają tv. Cóż innego można robić w szpitalu? Może jedynie gapić się w ścianę lub za okno.
Czwarty, Pan Staszek w majakach zaczyna dyktować powieść, którą zapisuje Grzegorz. Opowieść wydaje się relacją z dzieciństwa. Mały Stasiu widzi skrzaty, które są uwięzione w kawałkach drewna. Postanawia je ratować, rzeźbi nadając drewnu kształt uwiezionego skrzata. Pewnego dnia spod ręki Stasia wychodzi kozioł. Już nigdy nic nie będzie takie samo.
Pewnego dnia Pani Kurzowa nie może trafić do sali, gdzie leży mąż, innego dnia kolega Grzegorza wysyła sms-a, że nie przyjdzie, bo wszystko pozamykane. Początkowo czterech mężczyzn nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje.
Nie chcąc zdradzać jaki związek mają drewniane rzeźby z opowieści Czwartego ze zmieniającym się szpitalem, powiem tylko, że w tej historii kolejny raz można dostrzec niezwykły kunszt Jakuba Małeckiego.
„Dżozef” to opowieść o podejmowaniu decyzji, własnych wyborach, o demonach, które mieszkają w każdym z nas. Momentami o wyrzutach sumienia? Nie można w kilku słowach streścić „Dżozefa”, bo to powieść szczególna, szczegółowa, nie ma tam ani jednego niepotrzebnego słowa, zdania, akapitu. Realizm magiczny, który upodobał sobie Jakub Małecki jest tu niezwykłej jakości.
Powiedzieć polecam, to nic nie powiedzieć. Czytajcie polskich autorów!
Jakub Małecki to dla wielu czytelników odkrycie ostatnich lat. Przyznam się, że dla mnie również. Swoją przygodę z tym autorem rozpoczęłam od książki "Ślady", a ostatnimi czasy sięgnęłam po "Rdzę" oraz własnie wznowionego "Dżozefa". Nie będę wybierała najlepszej książki Jakuba Małeckiego, gdyż po prostu nie jestem w stanie. Każda z jego książek, które już zdążyłam przeczytać w taki czy inny sposób mi się podobała, każda miała w coś ciekawego i przede wszystkim coś innego. Jednakże myślę, że póki co to właśnie "Rdza" i "Dżozef" są tymi pozycjami, do których najchętniej bym wróciła.
"Dżozef" jest książką, którą trudno byłoby mi streścić Wam, więc nie będę tego robiła - odsyłam Was tylko do opisu. Ze swojej strony dodam tylko, że to pozycja (jak to przystało na twórczość Małeckiego) dziwna. Dziwna, ale myślę, że w bardzo pozytywnym znaczeniu. W pewnym momencie swojego życia, w Warszawskim szpitalu spotykają się - Grzesiek (nasz główny bohater i narrator), Kurz, a właściwie Leszek Czystecki, Maruda czyli Heniu Jagiełło oraz Czwarty - Stanisław Baryłczak. Niby zwyczajna sala szpitalna, zwyczajni pacjenci, którzy trafili tutaj z tego czy innego powodu, a jednak w tym wszystkim Jakub Małecki umieścił postać Josepha Conrada oraz niesamowicie przejmującą opowieść pana Stasia o ucieczce przed własnymi demonami, które sami tworzymy. Na kartach tej książki odnajdujemy nie tylko prozaiczne dylematy dnia codziennego, ale także doświadczamy magicznego wpływu literatury i twórczości na nasze życie, o czym przekonał się Czwarty.
Fabuła w "Dżozefie" toczy się dwutorowo. Pierwszy tor to wydarzenia rozgrywające się na sali szpitalnej - Grzegorz i jego niesławna egzystencja. Drugie dno książki przekazuje nam pan Stanisław - Czwarty, jak nazywa go Grzegorz. Człowiek ten w przypływie sennych omamów wymusza na naszym bohaterze, aby ten spisał jego słowa. Kolejne zdania wypowiadane przez Czwartego zaczynają tworzyć osobną historię - dość ciekawą, ale momentami przerażającą.
"Zdecydowanie lepiej być głupim. Głupek zamknięty w szpitalnej sali przyjmie swój los na klatę, mądry wpadnie w depresję, oszaleje. Pytanie podstawowe: którym z nich jestem ja? Co czeka mnie w tych czterech ścianach?"
Tego typu pytania nurtują naszego bohatera podczas przebywania w szpitalnej sali, gdzie w pewnym momencie zaczynają dziać się rzeczy nie wyobrażalne. Jakie? - tego dowiecie się z lektury książki, ale mogę Was zapewnić, że są to sprawy, które trudno wyjaśnić w naukowy sposób. Jakub Małecki pokazuje, że są w życiu człowieka takie problemy przed, którymi trudno uciec, a właściwie jest to niemożliwe. Cała opowieść Czwartego, przedstawia nam historię człowieka, który stworzył swojego własnego demona i któremu ten demon towarzyszy do końca życia. Bardzo podoba mi się, że Jakub Małecki zawarł w swojej książce nie tylko ów problem, ale również przedstawił jego rozwiązanie. Niesamowicie też podoba mi się to w jaki sposób autor zakończył swoją książkę - życiowo, na pół szczęśliwie, na pół nie.
"- Conrad napisał kiedyś, że bycie kobietą to strasznie trudne zadanie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."
"Dżozef" jest kopalnią nawiązań i cytatów pochodzących z książek Conrada. Pan Stanisław okazuje się być wielkim fanem twórczości tego pisarza, właściwie on nie czyta niczego innego poza kilkoma ulubionymi pozycjami. To dlaczego Czwarty aż tak zamknął się na inną literaturę, poza Conradem dowiecie się sięgając po "Dżozefa". Myślę, że w tej pozycji świetnie odnajdą się zarówno fani książek Jakuba Małeckiego, jak i miłośnicy prozy Josepha Conrada.
Myślę, że warto zainteresować się "Dżozefem" jeśli jeszcze nie mieliście ku temu okazji.
G.W
Jakub Małecki jest moim odkryciem 2017 roku. Każdą z dotychczas przeczytanych książek podziwiam i uwielbiam. W moim odczuciu nikt tak nie pisze o polskiej prowincji jak Małecki, dodatkowo łącząc rzeczywistość z realizmem magicznym. „Dżozef” został wydany w 2011 roku, teraz wraca w nowej poprawionej wersji.
Zaczyna się jakby zwyczajnie. Dresiarz Grzegorz obrywa w nos. Ma rozpocząć pracę w sklepie motoryzacyjnym, gdzie pierwszym klientem okazuje się lekarz, który szybko odkrywa, że nos jest złamany i konieczna jest interwencja chirurgiczna. Grzegorz trafia do szpitala, gdzie jego towarzyszami zostają biznesmen Kurz, Maruda i Czwarty - pan Stasio. To właśnie za sprawą pana Stasia do szpitalnej prozy dołączy Joseph Conrad (tak, TEN Conrad!). Stasio w gorączce będzie utrzymywał, że jest wielkim pisarzem i musi dokończyć dzieło życia dyktując swoją powieść Grzegorzowi. Tak poznajemy też Drewniaka, kozła z drewna który ożywa i który będzie towarzyszył Stasiowi przez całe życie.
Z powieści Małeckiego znane mi są „Ślady”, „Dygot” i „Rdza”. Wszystkie podobne w wymowie, łączy je symbolika i sposób narracji. „Dżozef” choć najmłodszy z nich, wiele nie odbiega. Odniosłam wrażenie że w „Dżozefie” właśnie ta warstwa magiczności wygrywa z tą realną, co dodatkowo podkreśla spora porcja absurdu. Drewniak ożywa i towarzyszy Stasiowi w różnych etapach życia, jednocześnie mając wpływ na inne osoby. Podobnie jak w pozostałych zdania są krótkie, a jednocześnie pełne treści. Wystarczy kilka linijek żeby nakreślić rys bohatera, a dalsza lektura jedynie podsyca naszą ciekawość. Co zwraca uwagę to duża dawka humoru, gdzie w innych powieściach stanowiła delikatne tło, to w „Dżozefie” wychodzi na prowadzenie. I sporo jest Conrada – nawiązanie do jego twórczości, filozofii życia, cytowanie i odgrywanie bohaterów – co można traktować jako hołd złożony pisarzowi.
Co tu dużo pisać - Małecki to klasa sama w sobie. Genialny w treści, urzekający w prostocie. Każdą kolejną jego powieść można brać w ciemno.
Dżozef” to moja trzecia powieść od Jakuba Małeckiego. Trzeba przyznać, że ta książka jest zupełnie inna, niż pozostałe książki autora. Z jednej strony mamy obraz polskiego szpitala, poznajemy dresiarza Grzegorza, który do końca nie wie kim jest, biznesmena Kurza, który uwielbia swoją pracę i całe jego życie kręci się wokół niej, starego Marudę, który uskarża się na wszystko wokół oraz Pana Stacha – czwartego pacjenta zakochanego w powieściach Josepha Conrada. W tym miejscu powieść całkowicie się zmienia, podczas silnych gorączek Czwarty pacjent postanawia podyktować Grzegorzowi powieść, która jak się okazuje jest odzwierciedleniem historii Stanisława, jego choroby, lęków, obaw i omamów w ciele drewnianego kozła.
Trudno mi do końca powiedzieć, czy książka opowiada o schizofrenii, która jak wiadomo jest zaburzeniem psychicznym, gdzie dochodzi do rozczepienia tego co chora osoba myśli, czuje i robi. W te chorobie mogą pojawić się omamy wzrokowe, słuchowe, a tym samym pacjent może przerzucać własne emocje na obiekty i rzeczy oraz widzieć w tych obiektach to czego naprawdę nie ma. Czy też może Stanisław Baryłczak cierpiał na rozczepienie osobowości.
Myślę, że jednak bliżej Stachowi będzie do obraz schizofrenika, który jest przedstawiony w sposób bardzo tajemniczy. No, ale przecież schizofrenik nie zdaje sobie sprawy, że choruje! Tak samo mamy w powieści Małeckiego, poznajemy historię Stasia, którego dzieciństwo okazuje się być pasmem nieszczęść, bólu i cierpienia. Całe życie Stasia jest przepełnione samotnością, jedynym jego towarzyszem okazuje się być Drewniak – kozioł, którego chłopiec wystrugał mają nadzieję, że ten będzie go bronił przed wsiowym pijaczkiem. Drewniak okazuje, się jednak nie być symbolem dzieciństwa. Okazuje się, że drewniany kozioł jest wyobrażeniową prezentacją wszystkich lęków chłopca, zła świata i niepowodzeń. Przejmuje on władzę nad chłopcem i niejednokrotnie zmusza do złych czynów.
„Ja jestem tylko narzędziem, jestem jak strzała spuszczona cięciwy…” („Dżozef” J. Małecki, s.262)
Drewniak z zabawki zmienia się w Pana, który pragnie rządzić życiem chłopca. Drewniany Kozioł prześladuje Stanisława do późne dorosłości, odbiera mu marzenia, pragnienia i zsyła tylko ból. Jednocześnie Kozioł bardzo obawia się śmierci i zapomnienia.
To co mi się najbardziej podoba w stylu pisarskim Małeckiego to jego „szufladkowanie” fabuły. Pisząc „szufladkowanie” mam na myśli, że każda strona to swego rodzaju nowa zamknięta półeczka, z której wyciągniemy fragment historii – dopiero, kiedy otworzymy wszystkie półeczki będziemy mogli zobaczyć całość historii i jej prawdziwe przeslanie. Ponadto Małecki w swojej prozie już niejednokrotnie zamyka historię w historii.
Trzeba przyznać, że „Dżozef” nie jest powieścią łatwą. Jest niesamowicie klimatyczna, atmosfera powieści jest dusza, gęsta i zaciska się na czytelniku z każdą stroną., tak jak opowieść Stacha zmyka pacjentów w czterech ścianach szpitala. Małecki momentami pozwala czytelnikowi odetchnąć wracając do szpitalnej sali, ale jednocześnie wie, że następnym razem porwie nas jeszcze głębiej. Autor stopniowo dawkuje nam emocje, nie pozwalając im jednocześnie opaść. Zaczynając „Dzożefa” miałam w głowie takie myśli – „ale co to ma być?”, „nie rozumiem tej książki” – i faktycznie, żeby zrozumieć tę powieść trzeba ją przeczytać w całości, poczuć wszystkie emocje, a nawet obłęd w niej przekazany. Trzeba wczuć się w każdego bohatera z osobna, poznać ich i zrozumieć
.
„Dżozef” to swego rodzaju przestroga, a także rada, aby tworzyć własne życie według oczekiwać i potrzeb, aby brać z życia garściami ponieważ „w życiu są tylko opowieści…” („Dżozef” J. Małecki, s.305)
Za każdym razem, kiedy sięgam po powieść Jakuba Małeckiego, by ją przeczytać i ocenić, czuję się nieco niekompetentna. Nie dlatego, że pisanie recenzji stanowi dla mnie trudność czy nowość, i nie dlatego, ze mam zaburzoną skale porównawczą, wynikająca ze zbyt małej liczby przeczytanych książek, bądź niewielkiej ich różnorodności. Bynajmniej też nie zasiadam do czytania z nastawieniem na odbiór idealny (choć przyznaję, taka myśl budzi się wraz z pierwszym akapitami). Problem leży zupełnie gdzie indziej. Jak do tej pory bowiem, w każdej powieści, po kilku pierwszych zdaniach wiem, że prawdopodobnie znowu nie będę umiała znaleźć odpowiednich słów, by oddać w tej krótkiej ocenie wszystko, co owa książka we mnie wzbudza: każdy moment wzruszenia, zawahanie nad zrozumieniem zachowań, współczucie rozrywające serce, brak oddechu przy scenach, które zupełnie zwyczajnie kogoś lub coś niezwykle cennego mi odbierają.
Także i tutaj, w "Dżozefie", który przecież powstał wcześniej niż ukochane przeze mnie "Rdza" i "Dygot", a zatem mógł ucierpieć z powodu pewnych niedociągnięć, tak często zdarzających się młodym literatom u początku drogi, zadziałał ten sam syndrom: odwróciła się okładka, minęła strona, dwie, trzy... i przepadło moje życie, stałam się czytaniem.
Gdyby przyszło mi stworzyć definicję słowa Dżozef według Jakuba Małeckiego, miałoby ono trzy znaczenia:
1. Dżozef Konrad - po naszemu, po "polskiemu" spisane fonetycznie nazwisko wielkiego Josepha Conrada, w Anglii tworzącego, zatem i z angielska się piszącego. Polskiego chłopca, który na morzu i w nowej ojczyźnie stworzył dzieła, których walory nie podlegają dyskusji ani dla nas ani dla jednego, a potem wszystkich bohaterów książki.
2. Dżozef - alter ego Pana Staszka, zwanego Czwartym, jednego z pacjentów zajmujących salę szpitalną, która staje się scenografią zmieniającą się w takt snutej przez niego opowieści. Opowieści będącej powieścią wpisaną w powieść i stanowiącej jednocześnie podświadomy sposób na odzyskanie wolności. Przy czym wolność ową widzimy w znaczeniu tak szerokim, że jej brak obrazują i zbliżające się do siebie ściany jak i wypowiadane w malignie słowa, wyrzucające na świat noszone dotąd w sobie demony.
"Jeśli czytelnik, który wsiąka w lekturę, zapomina o wszystkim, co znajduje się wokół niego, to nas dotknęło to w sensie dosłownym: wszystko poza naszą całkowicie zniknęło." (str.288)
3. No i jest przecież jeszcze umieszczony na okładce kozioł. Dżozef! wykrzykniemy podświadomie nadając mu imię. A gdy okazuje się że ów kozioł to po prostu Kozioł o zupełnie niepodbarwionym skojarzeniami imieniu Drewniak, to i tak nasz zawód okaże się przedwczesny, bowiem Drewniak będzie w sposób niewiarygodnie mocno, wręcz sprawczo związany zarówno z Dżozefem Konradem jak i Dżozefem Staszkiem.
"Ja jestem tylko narzędziem, jestem jak strzała spuszczona z cięciwy. Kogo chciałbyś ukarać, znajdując człowieka z bełtem w sercu? Strzałę czy łucznika? " (str.262)
Jakub Małecki zaczyna prosto, wrzuca w szpitalne łózka trzy postacie zabawne w swej prostocie. Narratora Grześka, który ani typowym dresiarzem ani prostakiem, jak wynikałoby z dyskusji z kumplami, nie jest. "Nie miałem pojęcia, kiedy ja właściwie jestem sobą. jak gadam pod blokiem z chłopakami? Przy rodzicach? W sali szpitalnej z obcymi facetami w średnim wieku?" (str.37) Leszka - Kurza (ochrzczonego tak przez Grzesia od włosów na klacie), który jest biznesmenem mniej zuchwałym, mniej odważnym ale też bardziej uczciwym, bardziej szlachetnym i wrażliwym niż wynikałoby z bardzo stereotypowego początkowo stylu bycia. I Henia Jagiełło, marudę na marudami, który jest dokładnie takim chodzącym nieszczęściem jakim się wydaje. I może dlatego, że w tej swojej oczywistości jest nudny, autor wyrzuca go poza nawias opowieści i poza mury szpitalnej sali zaraz, gdy objawia nam się odpowiedź na pytania: kto, dlaczego i po co właśnie tutaj i właśnie teraz. Na scenę wkracza Czwarty - dojrzały Pan Staszek z kartonem powieści Josepha Conrada , który nada powieści inny wymiar, inne znaczenie a także, poprzez pretekst do wprowadzenia w szpitalną opowieść odrębnej biograficznej prozy, pozwoli Jakubowi Małeckiemu pokazać, jak bliskie jest mu pojmowanie świata, sposób przekazu, malowanie słowem, zachwyt opisową stylistyką Josepha Conrada.
Sam autor zresztą przed często spotykanym w artykułach czy recenzjach twierdzeniem o owym zachwycie (może i inspiracji?) Conradem nie wzbrania. I czemuż miałoby to służyć skoro z owego zachwytu otrzymujemy wpisane w polskie małomiasteczkowe, mało-społecznościowe a nawet mało-salo-szpitalne opowieści nie mające sobie równych?
Powieść, którą pisze swa opowieścią Staszek jest sednem odpowiedzi na pytania, które każdy mógłby sobie postawić stojąc przed lustrem. O własną tożsamość, o samostanowienie, o zgodę na działanie pod dyktando wewnętrznych podszeptów, o sposoby walki ze złem, które możemy w sobie bezwiednie nosić, o ucieczki i powroty. I o Drewniaka. Bo chyba każdy z nas ma swojego Drewniaka. I swoje powieści trzymające Kozła na dystans. I swoją opowieść, która może uratować jeśli jeszcze na to czas. I swój szpital, w którym musi pojawić się Grzesiek, Kurz, Najpiękniejsza Pielęgniarka Świata, abyśmy mogli nie wyskoczyć przez okno w ramiona kuriozalnych drewnianych stworów.
"Pomyślałem jeszcze tylko, że być może cała ta historia tak bardzo mnie intryguje, bo i ja mam swojego demona. Nigdy, przenigdy w siebie nie wierzyłem, uważam, że skończę kiepsko (...). Sam jestem swoim pierdolonym Kozłem Drewniakiem. Nikogo innego tak się nie boje jak siebie." (str.209)
Brzmi zupełnie nielogicznie? Nie daje rozwiązań i łatwych odpowiedzi? Ależ oczywiście. Musi tak brzmieć. Bo tutaj symbol goni symbol, metafory mnożą się zdanie po zdaniu, drewno nie jest drewnem a Kozioł kozłem. Bo tutaj świat to ściany, bo tutaj życie to uleganie lękom lub ich zwalczanie, bo tutaj życie to wola mniej nasza niż tych, którzy ją skierowali na inną ścieżkę. Bo to Jakub Małecki przecież, bo to jego Kozioł Drewniak, jego "Dżozef" i nasz zachwyt, który pozostanie na długo. Nie mogę wziąć powieści w cudzysłów, nie mogę wyjaśnić tego, co mnie samej zostanie na długo w głowie w zastanowieniach, sprzeciwach, realiach i wyobrażeniach. W jawie i śnie.
Poza tym, przecież "Żyjemy tak, jak śnimy. Samotnie". (str.139)
Też świetnie napisane, ale w pięknej opowieści trochę mniej treści niż w genialnych "Śladach", czy "Rdzy".
Ciekawy pomysł na książkę. Fabuła przeplatająca przeszłość z rzeczywistością. Czterech bohaterów spotykających się przypadkowo w szpitalu i historia która odmieni życie każdego z nich. Demony, które nas prześladują, któż ich nie ma? Sztuką jest się od nich uwolnić. Niekiedy jednak sami nie potrafimy tego zrobić. Potrzebujemy innych, którzy otworzą nam oczy i zmuszą do zmiany. Piękne przesłanie ma ta książka. Małecki to mistrz. Nie znam lepszego polskiego pisarza współczesnego.
"Być kobietą to strasznie trudne zajęcia, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami"
"Ludzkie życie potrafi skończyć się w kołysce, innym znów razem dopiero po stu latach. Każdy ma swój świat, ludzi którzy go zamieszkują, miejsca składające się nań i obsesje, które opływają ten świat jak morskie prądy."
Małecki jak to Małecki, taki sam, a jednak całkiem inny. Jednak wciąż rewelacyjny i czytany, przeze mnie z wypiekami na twarzy i z emocjami sięgającymi zenitu. Historia w historii, niby nic nowego, a jednak. No i na dokładkę ten Dżozef Korzeniowski syn Apolla ? znany szerokiemu światu jako Joseph Conrad.
Grześ, dresiarz ze złamanym nosem trafia do szpitala. Tam poznaje Kurza, Marudę i Czwartego czyli Stanisława. 23 letni Grześ mimo, że na swoim podwórku ma dość "szemranych" kolesiów (rewelacyjnie prawdziwy Jurij), jest dresiarzem trochę lepszego sortu, bo dzięki mądrej matce, oczytanym.
W szpitalu, jak to w szpitalu, kto był to wie, cóż można robić? Z nudów się opowiada trochę o sobie, a trochę wysłuchuje o innych, jednak w tym szpitalu, udziałem tych chorych staną się iście szatańskie wydarzenia. Oto szpital zacznie się niepokojąco...kurczyć...
Jakub Małecki powiedział w wywiadzie z dnia 25.08.2020 r. opublikowanym tutaj :
https://wyborcza.pl/ksiazki/7,154165,26204690,jakub-malecki-ktos-sie-w-koncu-polapie-ze-nie-jestem-pisarzem.html
"Ktoś się w końcu połapie, że nie jestem pisarzem"
Panie Jakubie niech pan odpuści ten imposter syndrome i się nie wygłupia. Jeśli Pan nie jest pisarzem, to kto nim jest ?? Owszem wyroiło się ostatnimi czasy, jak mrówków, autorów, a zwłaszcza autorek, przeważnie tych jakoś dziwnie jednotematycznych, ale jakoś trudno mi wśród nich dostrzec pisarza (cóż, widać wzrok już nie ten ??)
Kolejna książka Pana Jakuba Małeckiego za mną.
Jest to „inna” powieść, różni się od pozostałych książek autora, ale też mnie urzekła i bardzo dobrze mi się ją czytało. Polubiłam wszyskich bohaterów-pacjentów. Ciekawa byłam zakończenia.
Przypadło mi do gustu poczucie humoru autora, jego ironia i sarkazm- szczególnie przy rozmowie Grzesia z mamą- jak bym oglądała „Dzień świra” w reżyserii Marka Koterskiego. Przeważają tu krótkie zdania/dialogi, często składające się tylko z jednego czasownika. Sporo również wulgaryzmów, ale biorąc pod uwagę stres oraz panikę, która pojawia się u wszystkich mężczyzn w związku z zaistniałą sytuacją, moim zdaniem jest to zrozumiałe.
Sam pomysł na książkę również ciekawy. Autor przedstawia tu dwie płaszczyzny czasowe:
- teraźniejszą, która dzieje się w szpitalu. Poznajemy czterech mężczyzn : napakowanego Grzesia, biznesmena Leszka (Kurz), Pana Marudę oraz Pana Stanisława (Czwartego). To właśnie ten ostatni wzbudza najwiecej emocji.
- przeszłą, kiedy Pan Stanisław był małym Stasiem.
A wszystko dodatkowo łączy i przeplata twórczość Josepha Conrada... :) Dla mnie super. Polecam.
Grzesiek po napadzie trafia do szpitala. Chłopak spotyka tu trzech mężczyzn, z którymi dzieli salę. Jeden z nich jest wielbicielem twórczości Josepha Conrada. Właśnie on prosi Grześka o spisanie jego historii. Gdy bohaterowie poznają opowieść o Stasiu i jego Drewniaku, to w szpitalu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Lektura zmusza do przemyśleń. Czy każdy z nas ma swojego kozła, któremu musi stawić czoła? Polecam tę niesamowitą, życiową, trochę magiczna książkę.
Czasami prawda rozciąga się daleko za horyzont. Jałowe lata bez wschodów i zachodów słońca. Wspomnienia jak burza piaskowa, jak skrzypienie desek...
Wielobarwny i zaskakujący kalejdoskop ludzkich życiorysów. Koniec świata za każdym razem wygląda inaczej. Jest pędzącą kulą, błyskiem szkła, odgłosem...