Piętno ludobójstwa, którego nie da się zmazać
Poruszająca reporterska opowieść Wojciecha Tochmana o złu i cierpieniu
Rwanda, 6 kwietnia 1994 roku. W kraju od dziesięcioleci podzielonym między dwie wrogie sobie grupy, Tutsi i Hutu, w katastrofie lotniczej ginie głowa państwa. Wśród Hutu interpretacja jest tylko jedna: stoją za tym Tutsi. W kilka godzin po śmierci prezydenta otwiera się jeden z najbardziej krwawych rozdziałów historii najnowszej - ludobójstwo, w którym w ciągu stu dni zamordowano milion osób.
Masakrze nie zapobiegła ani misja pokojowa Organizacji Narodów Zjednoczonych, ani silnie tam obecny Kościół Katolicki. Świat nie interweniował. Media międzynarodowe długo ignorowały krwawą tragedię tego maleńkiego, ,,kieszonkowego" państwa w Afryce. Ci, którzy przeżyli do dziś próbują uporać się z traumą.
Wojciech Tochman wielokrotnie powracał do Rwandy, by zrozumieć, jak po tym, co się tam stało życie razem, w ciasnocie, jest w ogóle możliwe. Rozmawia z ocalałymi, z katami i świadkami. Dzisiaj narysujemy śmierć to przejmujące świadectwo tych spotkań, z którego nieuchronnie wyłania się pytanie: czy wszyscy jesteśmy ubrudzeni tamtą krwią?
,,Książka Tochmana odtwarza wydarzenia z czasu grozy, o którym nikt nie może łatwo mówić. To przywołanie jest dokonane w sposób mistrzowski; mistrzowska jest oschłość relacji o wydarzeniach, jakby bez emocji - bo żadna nie będzie współmierna". Halina Bortnowska, ,,Tygodnik Powszechny"
,,Boli. Dzisiaj narysujemy śmierć chwyta czytelnika za gardło i w żelaznym uścisku prowadzi do ostatniej strony. Nie odwracaj oczu, patrz: taki jest człowiek". Magdalena Grochowska, ,,Gazeta Wyborcza"
,,Pytany jestem często, jak znoszę to, o czym piszę. Jaką osobistą cenę za to płacę? Odpowiedź nie wydaje mi się ani ważna, ani specjalnie interesująca. Wolałbym, aby ktoś, kto sięga po moją książkę, sam siebie spytał: dlaczego o tym czytam? Dlaczego się z tym mierzę?" Wojciech Tochman
Wojciech Tochman urodził się w 1969 r. w Krakowie. Jeszcze jako licealista debiutował w tygodniku ,,Na Przełaj" (1987) reportażem o szkolnej szatni. Do pracy w dziale reportażu ,,Gazety Wyborczej" zaprosiła go Hanna Krall (1990). W tym okresie wydał dwie książki: Schodów się nie pali (2000) i Jakbyś kamień jadła (2002). Po formalnym odejściu z ,,Gazety" (2004) opublikował następujące pozycje: Córeńka (2005), Wściekły pies (2007), Bóg zapłać (2010), Dzisiaj narysujemy śmierć (2010), Eli, Eli (2013), (wspólnie z Katarzyną Boni) Kontener (2014) oraz (wspólnie z Mariuszem Szczygłem) Krall (2015). Dwukrotny finalista Nagrody Nike, finalista prestiżowej francuskiej Prix RFI ,,Témoin du Monde" oraz Środkowoeuropejskiej Nagrody Literackiej Angelus. Laureat Premio Kapuściński przyznawanej w Rzymie. W maju 2018 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazuje się wznowienie Dzisiaj narysujemy śmierć, natomiast na początek 2019 roku WL zapowiada nową książkę Pianie kogutów, płacz psów - reporterską, a zarazem literacką opowieść o naznaczonej bolesną przeszłością Kambodży.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2023-03-01
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 208
Dodatkowt punkt za wywolywane podczas lektury emocje.Rzez jaka czlonkom plemienia Tutsi urzadzili w 1994 roku w Rwandzie czlonkowie plemienia Hutu, ze wzgledu na skale zbrodni robi wrecz niespotykane wrazenie .Lektura relacji ocalalych osob,po prostu wbija w fotel.Bardzo mocna rzecz! Odradzam lekture ksiazki wrazliwym czytelnikom.
Siadaj. No siadaj, białasie, nie ubrudzisz się. I tak wszyscy jesteście ubrudzeni. Naszą krwią. Patrzę na ciebie i widzę tamtych zdrajców. Tchórze. Porzucili nas. Czego ode mnie chcesz, człowieku? Słuchać historii, która jest we mnie? Noszę ją chyba w żołądku. Nie trawi jej już tyle lat. Dlatego ciągle boli. Ciąży. Kamień w brzuchu. Posłuchasz, choć nie jesteś na moje treści gotowy.
W kwietniu 1994 roku w Rwandzie rozpoczęła się jedna z bardziej krwawych rzezi dokonana przez ekstremistów Hutu na osobach pochodzenia Tutsi. W tym maleńkim kraju o wielkości przeciętnego polskiego województwa przez sto dni zabijano tu dziesięć tysięcy ludzi dziennie, czterystu w ciągu godziny, siedmiu w ciągu minuty. „Kraj tysiąca wzgórz i miliona uśmiechów” zamienił się nagle w kraj miliona śmierdzących trupów. Pomimo sygnałów, które miało ONZ oraz relacjom telewizyjnym, żadne z zachodnich państw nie zrobiło nic, aby zapobiec ludobójstwu.
W kilkanaście lat po tragedii Tochman wyjeżdża do Rwandy, żeby oddać głos tym, którzy ocaleli, którzy przez 100 dni walczyli o przeżycie i dla których śmierć byłaby być może wybawieniem. Dzisiaj ci ludzie starają się żyć normalnie, choć funkcjonowanie z takim piętnem jest bardzo trudne. Obecny rząd Rwandy przy każdej okazji przypomina, że nie warto rozpamiętywać, że przyszłości nie można budować na żałobie i smutku. Ani na poczuciu winy. Ale czy to jest w ogóle możliwe? Wojciech Tochman pokazuje kraj, który już nigdy nie wyzwoli się ze swojej okrutnej historii. Każdego dnia na przeciw siebie staje ofiara i kat. Zabili ojca, wszystkich moich zabili. Niedaleko. Wiem kto. Mieszka obok i dzisiaj. Siedział w więzieniu. Wrócił na Gikondo. Powiedział mi na powitanie, że ładnie wydoroślałem. Że jestem podobny do ojca. A teraz głaszcze moją córkę po głowie. Powtarza, że to wypisz wymaluj babcia. Moja mama, której uciął głowę. Kobieta, która rodzi syna z gwałtu patrzy na niego z nienawiścią, codziennie widząc w dziecku sprawcę swojego największego cierpienia. Leonard, przewodnik autora reportażu i ocalony, student prawa, wciąż nie potrafi wymówić słowa mama, bo to nadal bardzo boli. Zgwałcone kobiety, zarażone wirusem HIV, zostały napiętnowane na całe życie. Ich ciała, ciała zabitych poddane na niszczące działanie palącego słońca Afryki, zjadane przez psy zmieniają swoje znaczenie, tracą przynależność, pozostając tylko źródłem bólu i tortury.
Autor dociera do świadków, dwóch polskich żołnierzy ONZ oraz duchownych pallotynów, którzy nie potrafili obronić tych, którzy szukali schronienia w kościele. Ich relacje, chwilami paradoksalne, a chwilami wzajemnie się wykluczające, pozostawiają czytelnika w zażenowaniu. Tochman nie osądza ich postawy, za to oni sami niejednokrotnie nie chcą mówić o tym, co widzieli. Czy można osądzać kogoś, kto nie udzielał schronienia bliźniemu, bojąc się jednocześnie o własne życie, bo ci, którzy zabijali nie mieli skrupułów ani szacunku dla żadnej świętości? A kim dzisiaj jest kat? Autor pochyla się również nad tymi, którzy sami nie są w stanie policzyć, jak wielu ludziom odebrali życie. Kat dzisiaj żąda milczenia, jest pośród ludzi, lecz żyje w nieludzkim świecie, pośród bliskich, ale obok nich.
Tę bardzo trudną w odbiorze książkę czyta się jednym tchem, i choć wielokrotnie przyprawia o obrzydzenie i płacz, to jednak nie sposób jej odłożyć. Wszystko to, co powoduje szok w czytelniku jest jednocześnie magnesem, który przyciąga z ogromną siłą. Śmierć spogląda w Rwandzie z każdego skrawka ziemi, z każdego domu i z każdej pary brązowych oczu. Jej powszechna obecność jest od lat niezmienna. I choć nie sposób poznać tożsamości zamordowanych, nie sposób rozróżnić szczątków w zbiorowych mogiłach, to nie wolno zapomnieć o tym, że świat nie uczynił nic, aby zapobiec tragedii. Historia plemienia Tutsi pozostaje jak wyrzut sumienia, od którego nie można odwracać głowy.
W 1994 roku Rwanda spłynęła krwią. Przez cztery miesiące Hutu wymordowali setki tysięcy Tutsi. Świat milczał i przyglądał się masakrze. Ani drgnął. "Dzisiaj narysujemy śmierć" wstrząsa, ale przecież można było się tego spodziewać. Bo jak czytać ze spokojem o ludobójstwie, o morderstwach tak brutalnych, że trudno je sobie wyobrazić? Tochman nie próbuje nas wzruszyć, nie próbuje zgorszyć – on po prostu opisuje to, co usłyszał podczas wielu wizyt w Rwandzie. A my czytamy, zahipnotyzowani, przerażeni, że człowiek jest zdolny do takiego okrucieństwa. Że może nienawidzić z tak wielką mocą. Z zazdrości albo zwykłej bezmyślności. O takich książkach się nie pisze. Je się po prostu czyta.
Wyspa Bali, 12 października 2002, dochodzi jedenasta wieczorem. Huk eksplozji. Raj turystów - dla muzułmańskich fundamentalistów miejsce grzechu - zostaje...
\"Pytany jestem często, jak znoszę to, o czym piszę. Jaką osobistą cenę za to płacę? Odpowiedź nie wydaje mi się ani ważna, ani specjalnie interesująca...
Przeczytane:2019-03-10,
NARYSUJ MI TO PIĘKNIE…
Znacie książki, które bolą? Autentycznie. Czytacie, a od lektury boli was serce, żołądek skręca się w supeł, macie wrażenie, że dotkniecie własną dłoń, a nerwy zawyją z bólu? Ja taką znam. Książkę, która boli, napisał Wojciech Tochman, a nazywa się ona „Dzisiaj narysujemy śmierć”. Tytuł celny, mocny, trafiający w głowę i w serce. Jak i sama treść…
Jest szósty kwiecień Anno domini tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt cztery. W katastrofie lotniczej ginie prezydent Rwandy. Dzień później zaczynają się krwawe żniwa. Czas maczet. Polowanie na ludzi. Czas, kiedy Hutu wyrzynali Tutsi jak trzcinę. Rwandyjska apokalipsa trwała sto dni. „Przez sto dni zabijano tu dziesięć tysięcy ludzi dziennie, czterystu w ciągu godziny, siedmiu w ciągu minuty.” Świat milczał. Świat się przyglądał. Z daleka. A w Rwandzie trupy płynęły rzekami, po trupach się chodziło, trupy były wszędzie, bo nikt nie nadążał z ich grzebaniem. Gniły w palącym słońcu, żarły je psy. Dzisiaj w Rwandzie nikt nie lubi psów. Politycy dzisiaj wzywają do zjednoczenia, ale jak tu się jednoczyć?! Każdy twierdzi, że trzeba żyć dalej, że trzeba zapomnieć, wybaczyć. Wybaczyć?! Wybaczać mają sieroty, poupychane w sierocińcach jak sardynki w puszce? Wybaczać mają wielokrotnie gwałcone kobiety, teraz chore na AIDS, wyklęte, bo urodziły dzieci gwałtu? Dzieci z gwałtu, a więc dzieci Hutu. Dzieci Hutu, a więc niekochane i przeklęte, dzieci zbrodniarzy i morderców. Wybaczać mają te dzieci, które dostają lanie w szkole, a przecież niczym nie zawiniły? Wybaczać mają niedorżnięte ofiary? Żywe, bo ukryły się pod stosem trupów, bo nie było czasu na ich dobicie, bo myśleli, że z niego to już nic nie będzie, i tak zdechnie od ran, po co dobijać?! Jak tu wybaczać, kiedy ofiara i kat żyją obok siebie, dom w dom, okno w okno, płot w płot? „Dzieci mają mokre policzki nawet wtedy, gdy śpią”.
Wojciech Tochman to specjalista od tematów trudnych. Pisał o byłej Jugosławii, o Rwandzie, o Filipinach, na dniach ukaże się książka o Kambodży. Jak pisać, żeby nie epatować okrucieństwem, żeby czytelnika nie zniechęcić ciężarem gatunkowym tematu? Pisać uważnie, ale po męsku. Pisać krótko, mocno, ale z uczuciem. Pisać rwanymi zdaniami, bo takich historii nie opowiada się spokojnie. Pisać oszczędnie, czasami nawet oschle. Pisać krótkie akapity z celną metaforą na końcu. Pisać zdania, które zapadają w głąb duszy jak kamienie. Jak choćby to: „Im więcej lat mija, tym więcej miejsca zajmuje we mnie tamten czas. I morderca we mnie. Rośnie.” Albo to: „Dowiedziałem się również, że trzask rozłupywanej maczetą głowy brzmi jak trzask rozłupywanej kapusty.” Uwierzcie mi, takie zdania zostają z czytelnikiem na długo. Tak, jak historie opowiedziane autorowi ustami tych, którzy przeżyli. Czasem cudem. A czasem na przekór samym sobie. Bo oni woleliby nie żyć, nie pamiętać, nie czuć. Jak ta zgwałcona kobieta, która mówi: „ Wczoraj po twoim wyjściu jakiś ból rozdzierał mi trzewia. Jakby coś żarło moje ciało. Od środka. Ciało moje nie jest moje. Tylko ból jest mój. Tak chyba boli żal za życiem, jak myślisz, biały człowieku?” Jak myślisz, biały człowieku, narzekający, że jest ci źle? Że nie masz pieniędzy na wczasy w Chorwacji? Że politycy kłamią, samochód rzęzi a żona chyba już nie kocha? Czy ty wiesz, jak boli żal za życiem?! Czy wiesz, jak boli cios maczetą w kark? Czy wiesz jakie to uczucie patrzeć na gnijące resztki całej twojej rodziny? Co ty wiesz o życiu, biały człowieku? Co ty wiesz o bólu?
„Dzisiaj narysujemy śmierć” to czysty ból. Ból bezsilności, ból straty, ból rozpaczy. Ból pamięci, która pamiętać nie chce. Ale powinna, bo w końcu po co byłoby to wszystko? Żeby teraz zapomnieć?! Czytaj, biały człowieku. Weź do ręki książkę Wojtka Tochmana i czytaj. Rwandyjskia rzeź trwała sto dni. Książka Tochmana ma tylko 197 stron. Niewiele, jakiś dzień czytania. Ale ten dzień odmieni twoją perspektywę. I już nigdy nie powiesz, że człowiek to korona stworzenia, brzmi dumnie czy inne takie dyrdymały. Człowiek to drapieżnik, najgorszy z możliwych. Ale czasami potrafi pięknie pisać. Tyle że o śmierci pisze się ciężko, bardzo ciężko. Już lepiej jest ją narysować. To narysujmy. Dzisiaj narysujemy śmierć. „Tyle lat już mija, a samobójstwa ocalałych trwają i trwają. To klęska terapeuty, jeśli jakiś terapeuta był. I klęska rodziny, jeśli jakaś rodzina była. Klęska humanizmu, klęska świata. A świat był, świat istnieje. Ofiara, w przeciwieństwie do kata, zwykle znajduje się tuz przed punktem, zza którego nie ma powrotu. Ofiara myśli: skoro nie mogę z mojego otoczenia usunąć kata, usunę się sama. Kat, po latach, zwycięża.” I taki to rysunek…