Wdowinek Anny Fryczkowskiej to opowieść o próbie ucieczki od własnej przeszłości, o uciekinierce z prowincji, która próbuje odnaleźć się w wielkim mieście i o tejże uciekinierce, która po latach „na chwilę” powraca do rodzinnej wsi. To opowieść o samotności i korzeniach, o rodzinnych więzach i tajemnicach. I o przemocy wobec kobiet. Zawsze. I w każdym miejscu.
Andżelika jako jedna z niewielu wyrwała się z rodzinnych Świątkowic. Ale nie jest jedną z menedżerek w wielkich korporacjach, które całe dnie spędzają w firmie, a potem korzystają z okruchów czasu, jakie im pozostały. Andżelika sprząta. Podejmuje się każdej pracy, byle tylko związać koniec z końcem. Byle tylko móc dorzucić się do czynszu jedynej przyjaciółce. Przyjaciółce, przed którą nie musi udawać, że ma na imię Aniela, aby ukryć swoje pochodzenie. Gdy dowiaduje się o śmierci brata, z którym nie miała kontaktu od czasu opuszczenia Świątkowic, wie, że musi dotrzeć na jego pogrzeb. Wyjeżdża więc tylko „na chwilę” do tego zupełnie innego świata, który leży w odległości dwóch godzin jazdy od Warszawy. Traf chce, że zostanie na dużo dłużej.
Na pewnym poziomie Wdowinek to po prostu thriller. Świetnie skonstruowany, ze znakomicie budowanym napięciem i pełnokrwistymi bohaterami. Zdecydowanie nie rzuca na kolana zaskakującymi zwrotami akcji, finału do pewnego stopnia bowiem domyślić możemy się na długo przed ukończeniem lektury, ale powieść Anny Fryczkowskiej nadrabia to atmosferą. Gdy Andżelika powraca do Świątkowic, szybko odkrywa, że miasteczko to pełne jest tajemnic. Kiedy zadaje kolejne pytania, natrafia na mur milczenia. Czy poszukiwanie prawdy za wszelką cenę nie okaże się dla niej niebezpieczne?
Wdowinek Anny Fryczkowskiej to także na pewnym poziomie opowieść o relacjach rodzinnych. Główną bohaterkę i jej matkę dzieli bardzo wiele – tak wiele, że zdają się zapominać o tym, co je łączy. Ot, choćby sprawa imienia, które kobieta otrzymała jako obietnicę lepszego życia. Dziś wstydzi się go, bo świadczy o jej „wiejskim” rodowodzie. Dlatego zamiast „Andżelika” każe nazywać się „Anielą”. Kobiety dzieli także brak bliskości fizycznej. Parafrazując Fryczkowską: dusza Anieli tak stwardniała, że nie potrafi już uruchomić czułości. Więcej jej ma wobec własnego psa czy wobec mieszkającego w sąsiedztwie chłopca niż wobec własnej matki. Czy kobietom uda się przełamać lody, zapomnieć o tym, co je dzieli? Czy znajdą wspólny język?
Ogromnie interesujące są w powieści Anny Fryczkowskiej psychologiczne portrety bohaterów. Takich jak Andżelika / Aniela, która potrafi przez lata nie rozmawiać z matką, zarazem jednak w Warszawie regularnie zbacza z drogi, by spojrzeć na pomnik, który matkę jej bardzo mocno przypomina. Jak kilkoro bardzo bliskich sobie kobiet, które starają się wspierać wzajemnie w każdej sytuacji. Jak mieszkający w sąsiedztwie matki Andżeliki Mareczek – chłopiec, który posiada pewien bardzo rzadki dar synestezji – widzenia kolorów słów. Jak przyjaciel z dzieciństwa głównej bohaterki, który Świątkowic nigdy nie opuścił, choć mogło się to wydawać jego wielkim marzeniem.
Jest Wdowinek także opowieścią o zderzeniu realiów wsi czy małego miasteczka z rzeczywistością Warszawy. Jest jednak coś, co łączy oba te miejsca. To przemoc wobec kobiet i ich samotność, bezradność w jej obliczu. Nazywana inaczej (w stolicy mówimy o mężczyznach przemocowych, na wsi – „że piją i biją” – to znowu parafraza słów Fryczkowskiej), mająca nieco odmienne oblicze, inaczej wyrażana, a jednak obecna. Fryczkowska pokazuje, że wobec przemocy nie ma jedynie słusznej postawy. Wezwanie policji? Cóż, kiedy policjanci nalegać będą, by oficjalnie nie zgłaszać sprawy, bo można zniszczyć życie mężowi, który jest przecież w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem. Prośba o pomoc u sąsiadów? Nie przyniesie efektu, w dodatku „ludzie będą gadać” (obmowa, plotka i ich siła oraz konsekwencje to kolejne tematy opowieści Anny Fryczkowskiej). Przemoc więc nie tylko narasta, więcej – jest w rodzinach dziedziczona (bity w domu Mareczek z jednej strony jest dzieckiem ogromnie wrażliwym, z drugiej jednak ma zadatki na sadystę – bez zahamowań bowiem bije psa), spirala przemocy nakręca się… Widać, że konfrontacja jest nieunikniona.
W mroku przemocy i ludzkiej obmowy pojawia się jednak również odrobina światła. Światła, które w życie bohaterek powieści wnosi kobieca solidarność. Jest bowiem kilka kobiet – mimo wszystko obcych, bo w miejscową społeczność tylko się „wżeniły” – które wspierają się nawzajem w najtrudniejszych chwilach. „Sobótki”, bo takim mianem się określają, w niemal każdą sobotę spotykają się i nad okoliczną rzeką wspólnie się kąpią, odprawiając współczesny odpowiednik słowiańskich rytuałów. Wspólnie też poszukują rozwiązania problemów, jakie je trapią, na przykład wybierając się do pobliskiego miasta, aby tam „rozwiązać problem” niechcianych ciąż. Scena, w której wspólnie śpiewają pewną piosenkę Renaty Przemyk, choć nieco surrealistyczna, należy do najzabawniejszych w powieści. Ta odrobina ironii, absurdu, surrealizmu pozwala przełamać wszechobecny we Wdowinku mrok.
Nowa powieść Anny Fryczkowskiej pozostanie więc z czytelnikiem na długo, skłaniając jednak do raczej pesymistycznych refleksji. Nie ma bowiem we Wdowinku spektakularnego zwycięstwa dobra nad złem, nie ma nawet perspektywy wygranej czy wskazanej do niej drogi. Jest tylko odrobina nadziei. Czy to wystarczy? Czy nie okaże się złudna? Na te pytania czytelnicy muszą odpowiedzieć już samodzielnie.
Roztrwonić urodę można z różnych powodów. Uzasadnionych i wydumanych. Ale skutek ten sam. Wczasy odchudzające. Dwie kobiety, które...
Najnowsza książka laureatki Róży Gali za Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki). Powieść obyczajowa, która trzyma w napięciu jak najlepszy kryminał...