Masowo sprzedawana w księgarniach na całym świecie, zachwalana przez większość czytelników, obsypywana wysokimi ocenami, wyróżniana nagrodami podkreślającymi jej wysoką jakość – właśnie te czynniki spowodowały, że nie potrafiłam przejść obojętnie obok „Światła, którego nie widać” Anthony'ego Doerra. Rozochocona takimi rekomendacjami, wprost nie mogłam doczekać się, aż sama zrozumiem, co w niej tak wyjątkowego. Zanim jednak książka rozkręciła się na dobre (Pozwalając mi przy tym zrozumieć jej fenomen.), wywołując w człowieku ten słynny dreszczyk emocji, musiałam zmierzyć się z czymś zupełnie innym. Z czymś, co teoretycznie można było śmiało pominąć, ale w praktyce...
... nie wyobrażam sobie, aby tego zabrakło!
Doprawdy ciężko mi powiedzieć, czy w pierwszej połowie książki działo się coś na tyle dynamicznego, aby człowiekowi zaparło dech w piersi od nadmiaru zaserwowanych wrażeń. W moim skromnym odczuciu, autor – w tym jakże rozwiniętym wstępie – postanowił poprowadzić nas dłuższą drogą, pomijając przy tym myślowe skróty czy dziury fabularne mogące wywołać „dezorientację w terenie”. Anthony Doerr pozwolił nam na spokojnie obserwować widoki dwudziestego wieku, gdzie świat powoli przygotowywał się do wybuchu II wojny światowej, serwowanych w postaci retrospekcji oddzielającej nas od chwil, kiedy to ludzie powoli dążyli do samozagłady. I właśnie ten element – jak już wcześniej raczyłam wspomnieć – można było śmiało pominąć, coby nie maltretować czytelnika nadmiarem informacji, jednak naprawdę nie wyobrażam sobie, by go tak po prostu zlikwidować. Właśnie dzięki temu zabiegowi znacznie lepiej zdołałam zrozumieć sens poczynań bohaterów w ich rzeczywistości. Zapoznałam się z rodzinnymi historiami, które w większym lub mniejszym stopniu ukształtowały Marie-Laure oraz Wernera, tym samym dokładniej rozumiałam, czemu postępowali właśnie tak, a nie odwrotnie. A, mówiąc szczerze, żadnego z nich życie nie oszczędzało, co niekiedy powodowało lawinę przykrych niespodzianek, gdzie w połączeniu z realiami wojny każdy starał się jak mógł, byle tylko przetrwać. Dlatego też warto przedrzeć się przez te strony, bo druga połowa to już bomba z opóźnionym zapłonem! Kiedy do niej dotarłam, podziękowałam sobie za cierpliwość, która mnie ani na chwilę nie opuściła. Ja się totalnie bałam mrugać, aby niczego nie przegapić! Muszę nawet się przyznać do tego, że nie raz czy dwa uroniłam łzy, bo już nie potrafiłam utrzymywać emocji na wodzy. Anthony Doerr doskonale wiedział, co robi, stopniowo budując napięcie. Gdybym nie wiedziała, że bohaterowie są fikcyjni, to powiedziałabym, że to piekielnie dobrze przedstawiona prawdziwa historia.
„Otwórzcie oczy i popatrzcie na to, co możecie zobaczyć, nim zamkniecie je na zawsze [...]”.
Dzięki „natarczywemu” wtargnięciu w życie Marie-Laure oraz Wernera było mi dane znacznie lepiej poznać tę dwójkę. Tym samym niewidoma, pozornie zdana na łaskę bliskich sobie osób Francuzka oraz zafascynowany radiami, chcący uciec przed obowiązkową pracą w kopalni Niemiec udowodnili mi, że wcale nie trzeba ślepo podążać przetartymi szlakami. Marie-Laure, pomimo swej „ułomności”, wielokrotnie pokazywała, że jest silną i odważną młodą kobietą, która jest gotowa zrobić wszystko, aby ochronić ukochane osoby oraz samą siebie. Natomiast Werner, choć próbowano przekształcić go w maszynę do zabijania ludzi, którzy nie podporządkują się hitlerowcom, nadal pozostawał tym zagubionym, pragnącym zdobywać wiedzę na temat technologii chłopcem. Wprost nie mogłam doczekać się chwili, kiedy drogi obu tych bohaterów się skrzyżują i nastąpi wielkie zwarcie mogące wywołać harmider w ich małych światach. Tylko czy do tego doszło? Tego już nie zdradzę.
Anthony Doerr prawie skupił całą swoją uwagę na Marie-Laure oraz Wernerze, gdzie to właśnie ich losy zostały najlepiej ukazane na kartach „Światła, którego nie widać”. Prawie, ponieważ dopuścił również do tego minimalistycznego grona innych bohaterów, którzy w równym stopniu albo podbili moje serca, albo spowodowali to, że miałam ochotę wziąć ich za fraki i zrzucić z klifu. Jednakże nikomu nie można odmówić hartu ducha, gdyż każdy – niezależnie od tego, po czyjej stronie działał i jakie miał z tego korzyści – próbował zrobić jedno: przeżyć. A przecież nie ma nic gorszego jak opuszczenie świata w bardzo młodym wieku.
Jak jestem wielką zwolenniczką narracji w czasie teraźniejszym, tak w przypadku tej książki dość długo nie umiałam zrozumieć, dlaczego Anthony Doerr postanowił ją tutaj zastosować. Mówiąc szczerze, pasowała mi ona jak wódka do spotkania abstynentów, ale z czasem udało mi się z nią oswoić, a co więcej – stwierdzam, że wraz ze stylem pisania autora, jakimś cudem, stworzyła doskonały duet. Także krótkie, zwięzłe rozdziały przyczyniły się do tej ogromnej zmiany w odbiorze tekstu, bo choć wydawałoby się, że zawierały niewiele treści, Anthony Doerr zdołał pomieścić w nich nie tylko najistotniejsze fakty, ale również przyczynić się do tego, że zdołałam się znacznie lepiej zżyć z bohaterami. Także w przystępny sposób przemycił skrawek historii, pokazując przy tym, że wydarzenia toczące się w tamtych krwawych latach wcale nie muszą nużyć. Można śmiało stwierdzić, że udało mu się odtworzyć kawałek historii w taki sposób, że człowiek ma ochotę znacznie więcej poczytać o podobnych wydarzeniach. Co jak co, ale te dziesięć lat dopieszczania „Światła, którego nie widać” pod każdym możliwym kątem doprawdy się opłaciło!
Podsumowując, może „Światło, którego nie widać” odstrasza swoimi gabarytami oraz podjętą tutaj tematyką (bo przecież nie każdy uwielbia powieści przesiąknięte faktami historycznymi), to jednak nie warto oceniać tej książki po pozorach. Tym bardziej że wewnątrz znajdziecie magiczną historię dwójki młodych ludzi, którzy pozwolą wam uwierzyć, iż nawet pomimo paskudnego położenia, jesteście w stanie dokonać niemożliwego. A w połączeniu z dopracowaną fabułą, lekkim piórem autora oraz łagodnym przekazywaniu drobnej historycznej wiedzy, otrzymujecie pakiet doskonały. Także nie lękajcie się – nawet się nie spostrzeżecie, kiedy ta „cegiełka” skradnie wasze serca!
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2015-09-23
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 640
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Bohaterowie Miasta w chmurach są marzycielami i outsiderami. Łączy ich jeden starożytny tekst: historia Aetona, który pragnie zostać ptakiem, by odlecieć...