Prawie siostry to trzy przyjaciółki z liceum, „siostry z wyboru”, które umawiają się, że będą się spotykać ze sobą co pięć lat piątego września. Teodora, Aleksandra i Jolanta, czyli Teo, Leksi i Lusia, dotrzymują słowa. Dziewczyny kończą szkołę i wybierają się na studia, każda pójdzie zatem w swoją stronę, choć nie stracą ze sobą tak od razu kontaktu. Wyznaczenie terminu cyklicznych spotkań ma być jedynie gwarancją, że Te Trzy spotkają się ze sobą nawet, gdyby los sprawił, że ich drogi się rozejdą. W tle jest jeszcze Karol, bawidamek, który flirtuje z każdą z nich, ale tylko z jedną ma mieć dziecko. Jest też ciocia Weronika, która rzuciła najpierw pracę nauczycielki angielskiego w liceum, a potem również posadę w urzędzie, by zająć się schroniskiem dla zwierząt. Jest też romans sprzed lat, w wyniku którego przychodzi na świat dziewczynka.
Maria Ulatowska stara się prowadzić fabułę w trzech planach czasowych. Akcja zaczyna się w latach sześćdziesiątych, kiedy Weronika była jeszcze młodą dziewczyna, a kończy współcześnie. Historie wszystkich bohaterów przeplatają się nawzajem. Nie może być zresztą inaczej, skoro jest ich ograniczona liczba. Akcja toczy się w Bydgoszczy i Gdańsku, gdzie dziewczyny próbują sobie jakoś ułożyć życie. Jak to bywa w tego typu opowieściach, po latach znajdują się nieznajomi ojcowie, dawno zapomniana miłość rozkwita nowym płomieniem, a rozpoznanie dokonuje się na podstawie… zrośniętych palców u nogi.
Osadzenie akcji w dobrze znanych miejscach jest swoistą podróżą sentymentalną autorki do krainy młodości, próbą odszukania dawnych szkolnych przyjaciół. Być może też sama fabuła jest inspirowana autentycznymi wydarzeniami, choć ich prawdopodobieństwo w książce pozostawia wiele do życzenia.
Te Trzy, prawie siostry, trudno od siebie odróżnić. Wiążą się w różne związki, ale jakoś brak w nich wzlotów, namiętności. Ot, zwykłe życie. Denerwujący jest też Karol, przyszły ojciec, który romansuje ze wszystkimi, a nie zamierza ponosić żadnej odpowiedzialności. Co dziwne, nikt też od niego tego nie wymaga. Nie jest to zatem romans, nie jest do dramat. Może powieść obyczajowa, ale też nie najlepsza, bardzo przewidywalna, niestety. Brakuje jej mocnego akcentu, może nawet zbrodni, dramatu rodzinnego. Wiele wydarzeń, które mogłyby pobudzać silniejsze emocje zostało po prostu streszczonych, jakby były tylko tłem. Nie wiadomo tylko, co tak naprawdę jest głównym problemem książki. Przyjaźń? Miłość? Lojalność? Cudowne zbiegi okoliczności?
Tymczasem wszystko kończy się dobrze, powieść jest laurką dla bohaterów, jakby autorka nie chciała urazić nikogo, narazić się być może pierwowzorom w realnym życiu. W końcu napisała książkę po to, by ktoś z dawnych szkolnych znajomych ją przeczytał i nawiązał z nią kontakt. Swoją drogą - nie wystarczyło założyć konto na Naszej Klasie?
Cyklu Szczepankowskiego część druga... Miłość, która rozpoczęła się nad jeziorem. Niespodziewany syn... i upominek, wieszczący szczęśliwe zakończenie...
Opowieść o tym, że mimo przeciwności losu, marzenia się spełniają. Czasami nawet, a może właśnie wtedy, gdy już przestajesz w nie wierzyć. Pięćdziesiąt...