Nienormatywni
(...) czasem jest ciężko odnaleźć się w życiu i w pracy (...) Każdy czasem potrzebuje mniejszej czy większej pomocy. Chociażby zmarły, który nie potrafi z godnością definitywnie odejść i przestać wtrącać się w sprawy nadal żyjących bliskich. Do kogo się zwrócić z takimi trochę mniej typowymi przypadkami? Do bioenergoterapeutów, nekromantów, psychoterapeutów, fizyków sceptyków, doktorów mocno pohabilitowanych? Na szczęście jest firma PS Professional Consulting – przedsiębiorstwo doradczo-konsultingowo-szkoleniowo-behapowsko-coachingowe. Biznes, który powstał dzięki dotacji Urzędu Pracy i unijnych władców grantów. Interes, który okazał się strzałem w dziesiątkę, a nie w stopę. On – psycholog pozytywny, doradca i jakże dziś popularny coach. Piotr Strzelecki lubi służyć... pomocą – oczywiście za przysłowiową drobną opłatą. Ona – technik BHP, przynajmniej w rzeczywistości non-fiction. Cierpliwie marząca na jawie Sabina Piechota, w fantasy reality – niebezpieczna nienormatywna, wspiera i wspomaga Piotra. Ich klientami są ci, których oni sami potrafią dobrze zrozumieć – nie do końca ludzie, często nie w pełni żywi. Pracy jest mnóstwo, nawet jeśli mniejszość nienormatywnych nie jest specjalnie okazała, zwłaszcza w okolicach Brzegu, gdzie działa PS Consulting.
Prowadząc skromny prywatny biznes trudno o nudę. Gorzej, kiedy w pracy pojawia się element psujący uśrednione dane statystyczne i wybijający w wykresie typowego rytmu pracy jakieś dziwne piki. A tak jest w tym przypadku. Ktoś nastaje na życie brzeskich nienormatywnych. Ktoś nie do końca dobrze zorientowany w temacie, czym można zaszkodzić nie-do-końca-ludziom. Właścicielom PS Professional Consulting brakuje wiedzy specjalistycznej z dziedziny tropienia przestępców, więc sami korzystają z pomocy rozumiejącego ich nietypowość policjanta. Raz w miesiącu ów stróż prawa zwykł był bowiem wyć do księżyca. Nie wszystko jednak idzie gładko jak nóż po maśle. Tajemniczy ktoś – co prawda niezbyt skutecznie – próbuje bowiem zneutralizować również Piotra. Zagadka, kim jest ów łowca nietypowych, jest sama w sobie ciekawa i warta wyjaśnienia, choć raczej nie za każdą cenę.
Uroki bycia poza przeciętnością i normalnością stanowią wodę na młyn uwag, wyjaśnień, żartów, wydarzeń. Są paliwem dla Post Scriptum. Nie do końca ludzie – tacy jak Piotr i Sabina – muszą sobie radzić w świecie zwykłych homo sapiens. Sposoby mają przeróżne. Sabcia spożywa w dużych ilościach wszelakie słodycze. Jest spełnieniem marzeń wielu pań o zgrabnej sylwetce pomimo zajadania słodkości w ilościach hurtowych. Piotr normalizuje swoje groźne instynkty nowocześnie medytując i namiętnie wdychając lawendę. Cóż, każdemu według specyficznych potrzeb.
Na rynku fantasy dominują pozycje raczej lekkie w charakterze. Dark fantasy jest mniej popularne. Nie inaczej jest z Post Scriptum Mileny Wójtowicz. Świat tutaj mocno osadzony jest w realiach współczesnych, ale jednocześnie przesycony elementami fantasy, przede wszystkim takimi jak różne rodzaje tzw. nienormatywnych (wilkołaki, strzygi, wiły, wampiry itp). Całość podlana jest sosem prostej ironii, osadzona w popkulturowych klimatach i wyrażona językiem miejscami nawet potocznym, sięgającym do funkcjonujących w przestrzeni społecznej czy internetowej zwrotów, słów-wytrychów. Stworzenia paranormalne w tej powieści tak naprawdę niezbyt straszą. Funkcjonują we współczesnej kulturze i korzystają z ułatwień technologicznych. Używają gadżetów, zanurzają się z lubością w czeluściach Internetu, dostosowują się do koegzystencji z „normalsami". Postaci w Post Scriptum (jej wartość dodana) są osobowościami i starają się przykuć uwagę czytelnika swoimi osobliwościami.
Książka jest dominującą dziś w literaturze popularnej mieszanką gatunkową. Zgrabnie łączy urban fantasy, kryminał, powieść przygodową i obyczajową. Wszystko w niej potraktowane jest z solidnym przymrużeniem oka. Powieść jest zabawna, ale niekoniecznie bawi do łez. Akcja rozwija się tak naprawdę dosyć wolno. Nużą nagminne powtórzenia, chociażby te związane ze słabością Sabinki do słodkości czy pana Piotrusia do lawendy. Wątek kryminalny nie przyspiesza pulsu czytelnika, napięcie jest jak w szklance wody – występuje, funkcjonuje, ale nie zaskakuje. Duża ilość detali ma dwie strony medalu – chwilami pociąga, miejscami męczy. Humor z pewnością może czytelnikom przypaść do gustu.
Ściany były koloru chorego gołębia namoczonego w wodzie z domieszką gencjany, dywan taki puchaty, że aż trudno było utrzymać równowagę i do tego kremowy – kto normalny ma w biurze czy w ogóle gdziekolwiek kremowy dywan?
Lektura na upały? Owszem, choć nie tylko, również na czas kanikuły, ale nie zamiast dużej ilości wody mineralnej niegazowanej. Uwaga na dosyć niewielką czcionkę.
Celina Nowacka wcale nie paliła się do poznania Jana Zbendy. Ba, mogłaby dalej żyć sobie spokojnie, nie wiedząc o jego istnieniu, gdyby nie to, że dalsi...
Nieważne czy jesteś Smokiem Wawelskim, upiorem Białej Damy, szanowanym arcymagiem na stanowisku konsultanta w firmie audytorskiej czy prostym wikołakiem...