Martyna Wojciechowska, podróżując po rozmaitych zakątkach świata w poszukiwaniu kobiet, których historie wyróżniają się na tle innych, tym razem zjawiła się w Tokio. Kim jest kolejna bohaterka cyklu
Kobieta na krańcu świata? Najlepiej będzie, jeśli sama się przedstawi.
Nazywam się Watanabe Kanae, mam 25 lat i należę do subkultury gyaru. Staramy się wyglądać jak księżniczki, tapirujemy włosy, nosimy sztuczne rzęsy, korony i diademy. Wierzymy, że to właśnie księżniczki są najbardziej kawaii. Chcę być piękna, słodka i kobieca, a ten styl mi to umożliwia. Oczywiście wielu facetom to się bardzo podoba, ale nie oni są tutaj najważniejsi. Wcześniej byłam yamambą, jedną z tych, które malują oczy na czarno i mocno opalają się w solarium. Jednak po ukończeniu 20. roku życia musiałam się zdecydować na coś dojrzalszego, dlatego też wybrałam himegyaru, czyli księżniczki. Po co to robię? Po prostu uwielbiam rzucać się w oczy.
Faktycznie, wiele o Watanabe można powiedzieć, ale nie to, że ginie w tłumie. Próbuję ją sobie wyobrazić w polskich realiach modowych. Niby coraz częściej nabierają one kolorów, ale jednak co innego wyróżniać się turkusowym płaszczem albo limonkową parasolką, podczas, gdy większość otoczenia chowa się przed zimnem i złą pogodą w czerniach i szarościach, a co innego ruszyć na spacer odzianym w kusą sukienkę z falbankami (zwykle różową), upstrzoną serduszkami, kokardkami, puszystymi ozdóbkami i błyskotkami. Do tego urocza, dziewczęca fryzurka (najlepiej blond, mogą być kucyki, a jako ozdoba... hmm... diadem wydaje się być odpowiednim uzupełnieniem wizerunku), niebotyczne koturny (minimum 15 centymetrów), duże oczy (Matka Natura poskąpiła? Da się to zoperować!) oraz - oczywiście - śliczna, słodka buzia. Nasze spalone w solarium różowe landrynki przy japońskich lolitkach wypadają mdło. Wszystkiego u nich za mało: klasy, stylu i różu. Wszak księżniczka musi się też umieć odpowiednio wysławiać, poruszać, zachowywać. Być kawaii (taki odpowiednik angielskiego cute) i udowadniać to w każdy możliwy sposób.
Watanabe bez wątpienia jest
kawaii, takie też jest jej mieszkanie, które Martyna Wojciechowska porównuje do domku Barbie. Rokokowe mebelki, różowe dodatki. Jak z katalogu firmy Mattel. Czym na co dzień zajmuje się różowa księżniczka? Nie, nie jest kosmetyczką ani fryzjerką. Nie projektuje ubranek dla miniaturowych piesków, ani nie jest doradcą w perfumerii. Ma zajęcie dość zaskakujące, co doskonale tłumaczy jej miejsce pośród innych kobiet wybranych do przedstawienia w cyklu
Kobieta na krańcu świata.
W książce Japonia (Tokio) można przeczytać nie tylko o modzie wśród nastoletnich księżniczek, ale także o love hotelach, umożliwiających spełnienie nawet najdziwniejszych fantazji (seks w domku Baby Jagi, wagonie metra, igloo? No problem!), a także o podwodnym aerobiku z hydromasażem, na który można się wybrać z pieskiem czy o restauracji Alcatraz, gdzie cała obsługa nosi stroje pielęgniarek i pielęgniarzy, a dania podawane są na metalowych szpitalnych nerkach.
Bez wątpienia Japonia jest miejscem niesamowicie ciekawym, a książka Martyny Wojciechowskiej, choć niewielkiego formatu, nieco ten kraj przybliża. Główną rolę gra w niej postać Watanabe, ale i o kulturze czy rzeczywistości Japonii można znaleźć sporo informacji. Część z nich zebrana jest we wstępie zawierającym najważniejsze informacje o Kraju Kwitnącej Wiśni (fakty geograficzne, trochę praktycznych wskazówek) oraz ciekawostki (wiecie, że cyfra cztery nie jest w Japonii lubiana, ponieważ wymawia się ją podobnie jak słowo śmierć?).
Historię tę znaleźć można także w książce
Kobieta na krańcu świata 2. I to wydanie jest zdecydowanie bardziej atrakcyjne - choćby ze względu na zdjęcia, które lepiej prezentują się w większym formacie.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...