Siedemnastoletnia Sparks jest doskonałym przykładem tego, że paskudna przeszłość przeplatana nićmi poczucia winy może poprowadzić na złe ścieżki losu. Osamotniona, pełna gniewu na samą siebie już od kilku lat stara się zniknąć ludziom z pola widzenia i w końcu odnalazła sposób, aby to wykonać perfekcyjnie. Przecież wystarczy jedynie popełnić samobójstwo. Ona przestanie się zadręczać za wszystko, co wydarzyło się w jej rodzinie, a przy okazji oczyści innym powietrze wraz z wydaniem z siebie ostatniego tchnienia. Czyż to nie jest doskonały plan?
Nim jednak ciało Sparks zostanie przetransportowane do kostnicy, dziewczyna postanowiła jeszcze odwiedzić miejsce, którego działanie za nic w świecie nie potrafi zaakceptować jej przestawiony na analityczne myślenie umysł. Z całych sił próbowała udowodnić wierzącym w swoją moc przewidywania przyszłości, że ich umiejętności to tylko chory wymysł, bo ona doskonale wiedziała, że nic nie można odczytać z paru głupich kart z jeszcze głupszymi rysunkami.
Niestety nie przypuszczała, iż pozna tam kogoś, kto rzuci jej ogromne wyzwanie: W przeciągu doby zrobi dosłownie wszystko, aby odwieść Sparks od popełnienia największego błędu. Jeżeli temu nie podoła, po prostu pozwoli jej odejść, a ten ktoś spróbuje zapomnieć o istnieniu przyszłej samobójczyni. Niezbyt optymistycznie nastawiona do tego pomysłu nastolatka postanawia jednak wejść w ten układ (w końcu i tak nie ma już nic do stracenia). Przecież to doskonała okazja, aby ponownie coś komuś udowodnić!
Tylko czy zbyt pewna siebie Sparks przewidziała, że w trakcie trwania tego wyzwania może dojść do wielu komplikacji? Komplikacji, które w bezszczelny sposób zniszczą wszystkie teorie, jakie wykreowała i uparcie powtarzała przez te wszystkie lata? A może zdoła wygrać i jej śmiertelny plan się powiedzie?
Przecież dwadzieścia cztery godziny to tak wiele czasu, aby udowodnić swoją rację. Albo pozwolić ją roztrzaskać w drobny mak.
Wystarczyło dosłownie kilka początkowych rozdziałów, aby mój przesycony uprzedzeniami do młodzieżówek, narodzonymi jeszcze na początku tego roku, umysł przestał walczyć, dzięki czemu już nie musiałam przymuszać się do czytania. Tym samym bezproblemowo mogłam zagłębić się w historię nastoletniej Sparks, czując, jak moja słynna (a zarazem paskudna) ciekawość rozpycha się swoimi wyimaginowanymi łokciami, aby dotrzeć do centrum wydarzeń i dowiedzieć się jak najwięcej. Niestety – pomimo pięknego początku – nie zawsze było kolorowo... W pewnym momencie poczułam się już przytłoczona pesymizmem osiadającym na stronach „Fake it”. Wieczne nawiązywanie do przeszłości Sparks, w połączeniu z jej tokiem rozumowania, dawały mi w kość, i to nieraz bez uprzedzenia. Totalnie nie rozumiałam, czemu autorka postanowiła stworzyć fabułę, gdzie tego typu osoba próbowała mnie odepchnąć od niej, bym – w moim rozumowaniu – nie dowiedziała się za wiele. Dopiero z czasem udało mi się zrozumieć, co tak naprawdę Sandra Nowaczyk, poprzez ten szalony zabieg, próbowała ukazać swoim czytelnikom w chwili, gdy kreowała główną bohaterkę, która bez problemu mogłaby otrzymać tytuł „Nastoletniej Cierpiętnicy Roku”. Tym samym, im dalej brnęłam w tę książkę, tym coraz bardziej przekonywała mnie do siebie, odpędzając od siebie widmo nieudolnie stworzonych powieści młodzieżowych. Także było mi dane poczuć się jak detektyw, kiedy uważnie przyglądałam się postępowaniu nowej przyjaciółki Sparks, Indie. Jako że miała ogromny wpływ na toczące się wydarzenia i to ona prowokowała wiele nieprawdopodobnych akcji, wydało mi się dziwne. Przecież nikt mi nie powie, że bez jakiejkolwiek przyczyny decydujemy się pomóc w taki, a nie inny sposób człowiekowi, który pcha się w ramiona samej Śmierci. I moje podejrzenia okazały się słuszne, tyle że nie spodziewałam się aż tak gwałtownego zakończenia tej napakowanej w liczne rozmowy prowadzące do zmiany zdania w kwestii własnego życia doby. Mówiąc szczerze, totalnie mnie zamurowało. Spodziewałam się wielu możliwych wariantów zakończenia tej znajomości, ale do głowy mi nie przyszło, aby pomyśleć o czymś tak... brutalnym! Tym samym z miejsca zapragnęłam poznać tę historię od strony samej Indie. Poczułam olbrzymią potrzebę poznania jej myśli oraz emocji, jakie nią targały. Przypuszczam, że to moje małe marzenie zostanie zdeptane niczym karaluch, bo zapewne autorka nie zamierza wracać do tej wyimaginowanej rzeczywistości, gdyż poświęciła jej już wystarczająco dużo czasu, ale gdyby tylko postanowiła zrobić krok w tym kierunku... Wtedy na bank stanęłabym jako pierwsza w kolejce, aby czym prędzej zakupić egzemplarz tej książki. A niech tylko ktoś by spróbował odebrać moje miejsce... Wtedy ta osoba poznałaby potęgę mojej słynnej broni!
„[...] Nie wie, że niektórzy ludzie, tacy jak ja, są rozbici jak szklanka na tyle części, że nie da się ich skleić z powrotem w całość. Bo ta całość już dawno nie istnieje”.
Jak przy lekturze innej książki miałam do czynienia z dość neutralną, niezbyt samodzielną bohaterką (W tym miejscu zapraszam do lektury mojej opinii na temat „Córki lasu” autorstwa Justyny Chrobak.), tak tutaj natknęłam się na jej totalne przeciwieństwo. Sparks, pomimo nastoletniego wieku oraz braku wsparcia w ojcu, prawie dała sobie radę w samodzielnej egzystencji. Prawie, ponieważ przytłoczona samotnością oraz ogromem pesymistycznych myśli wzbudzających w niej poczucie winy za tę całą sytuację sprawiły, że postanowiła zakończyć swoje cierpienia. I to raz na zawsze. Z jednej strony strasznie współczułam Sparks jej paskudnego położenia, którego nie życzyłabym nawet największemu wrogowi, kiedy z innej pragnęłam podać jej „pomocną dłoń”, coby skrócić jej cierpienia. Nie zrozumcie mnie źle – po prostu poziom użalania się nad sobą tej nastolatki oraz jej pokręcone, pełne analitycznych stwierdzeń myśli niekiedy przekraczały normę akceptacji, co wywoływało u mnie chęć nauczenia książki latania bez wspomagania jej słynnym napojem energetycznym. Ale mimo tego postanowiłam zrozumieć jej postawę. Przecież sama nie doświadczyłam tego, co Sparks (Za co jestem wdzięczna losowi.), także spróbowałam – mimo narastającej irytacji – spojrzeć na nią pod innym kątem. A pomaga mi w tym pełna ciepła, dziecięcej naiwności zamkniętej w nastoletnim ciele i radości Indie. Indie, która swoim niespodziewanym wtargnięciem do życia „cierpiętnicy” ujawniła, że otaczający Sparks niezniszczalny mur posiadał wiele konstrukcyjnych wad. I może jej metody nie wydawały się aż nadto skomplikowane, raczej momentami trąciły kiczem, to jednak udowodniła, że nawet z pozoru proste pomysły mogą odnieść choćby minimalny sukces. Wraz z tą rozwijającą się znajomością poznawałam zupełnie inną twarz głównej bohaterki. Dało się wreszcie poczuć, że wewnątrz tkwi to spragnione uwagi drugiej osoby dziecko, które potrzebuje miłości i troski. A Indie jej to ofiarowała. I to z ogromną nawiązką. Nawet nie zdziwiło mnie to, do jakich zażyłości doszło między dziewczynami, bo przewidywałam, iż nastąpi taki przełom relacji. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak Sparks da się lubić. Co więcej – tuż pod sam koniec już całkowicie kupiła mnie i ogromnie kibicowałam jej, aby wreszcie stanęła na nogi.
Niestety Sandrze Nowaczyk nie udało się mnie zaskoczyć swoim kunsztem pisarskim, bo (niestety) nie wniósł on za wiele świeżości mogącej „Fake it” znacznie wybić się na tle podobnych młodzieżówek. Ale nie jestem w stanie odmówić jej umiejętności władania piórem. Lekki, bardzo przyjemny w odbiorze styl pisania, w połączeniu z plastycznymi opisami, wyrazistymi bohaterkami w pakiecie z dobrze przemyślaną fabułą daje mi jedno – nadzieję. Nadzieję na to, że właśnie tacy autorzy jak Sandra Nowaczyk będą w stanie zachęcać ludzi do sięgania po polską literaturę. Również ogromnie liczę na to, że ta młoda, utalentowana dziewczyna, stojąca dopiero na początku swej twórczej kariery, rozwinie pisarskie skrzydła i zaskoczy nas książką-bombą, która podniesie poprzeczkę zagranicznym twórcom. Nie ma co – olbrzymie jej tego życzę. No i nie mogę zapomnieć o pogratulowaniu autorce dojrzałego podejścia do poruszonego w „Fake it” tematu. Widać jak na dłoni, że włożyła w tę historię sporo serca.
Podsumowując, może „Fake it” nie wnosi niczego nowego, ponieważ podobne problemy przeplatające się przez tę książkę można znaleźć w wielu innych tytułach, jednakże warto zwrócić na nią uwagę ze względu na przejrzyste przesłanie. Przesłanie uświadamiające czytelnika, że ocenianie ludzi po pozorach nigdy nie wnosi niczego dobrego, a bycie ślepym na wyraźne symptomy wskazujące, że dzieje się coś niedobrego może przynieść fatalne skutki w przyszłości. „Fake it” daje wiele do myślenia.
Po prostu jestem wdzięczna upartemu losowi za to, że jednak dałam się skusić na lekturę tej książki. Warto poświęcić jej odrobinę swego wolnego czasu, ale nie jest to pozycja obowiązkowa.
Wydawnictwo: Feeria
Data wydania: 2018-01-17
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 288
Tytuł oryginału: polski
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Świetny debiut polskiej nastoletniej autorki! Tatum i Griffin przyjaźnili się prawie od kołyski. Byli dla siebie jak brat i siostra. Tak zawsze było...