Kraków. Październik 2007 roku. Szukam mieszkania, pokoju lub miejsca w pokoju do wynajęcia. Internat wojskowy przestał być ogólnodostępny, a wynajmowane na kolejnym roku studiów mieszkanie mimo położenia tam, gdzie diabeł mówi "dobranoc", podrożało nie do przyjęcia. Internet mam tylko w bibliotece, więc kontakty z ogłoszeń zapisuję w notesie. Dzwonię pod pierwszy numer, nie pamiętam, jakiego mieszkania dotyczy. Ale jadę. Otwiera gość pod pięćdziesiątkę, wynajmuje dwa mikroskopijne pokoje – tylko studentkom, żadnych mężczyzn. Pytamy, kto mieszka w trzecim. Odpowiada bez mrugnięcia okiem: ja. Jeszcze na klatce dzwonię pod kolejny numer – mieszkanie w centrum, ale kamienica XIX-wieczna, okna wychodzą na podwórko-studnię. Co prawda 500 złotych, ale pokój osobny. Na miejscu okazuje się, że owszem – ale bez drzwi, bo się nie mieszczą. W pokoju łóżko, i dwie półki (Zawsze przecież można rzeczy trzymać w tapczanie), w dodatku casting, którego nie wygrywam. Podejmuję kolejną próbę – tym razem nie jadę – wypytuję o wszystko przez telefon, szkoda czasu i zmarnowanych ogłoszeń, trzeba pędzić do biblioteki. Pięciometrowy pokój u dwójki emerytów – tapczan, szafa i parapet zamiast biurka. Nie ma prysznica, myć się można w miednicy (jednej, swojej przynieść nie można). Rachunki co dwa miesiące, a w pozostałe tylko zwykła opłata: 700 zł miesięcznie (Jak to nie pasuje, przecież z okna widać Wawel!), w dodatku żadnych gości i żadnych “internetów”. Jestem zdesperowana, ale nie na tyle. Mieszkanie znajduję w połowie listopada, do tego czasu przepłacam, na zajęcia i do pracy dojeżdżam z Łagiewnik – czasem 1,5 godziny, nie licząc 20-minutowego spaceru od przystanku. Mam wtedy trochę ponad 21 lat, dam radę, przyszłość przede mną.
Budynek ma siedem pięter, a pacjenci są rozmieszczeni od góry do dołu. Na siódmym prawie zdrowi, na szóstym lekko chorzy, na piątym poważniejsze przypadki. I tak dalej. Na drugim piętrze leżą już bardzo poważnie chorzy, a na pierwszym tacy, co do których straciliśmy niestety wszelką nadzieję.
[D. Buzzati, Siedem pięter, cytat za F. Springerem]
W budynku Filipa Springera pięter jest trzynaście. A oprócz nich zgniły fundament doświadczeń od początku XX wieku, budulec, spoiwo, piwnica i garaż. Niby dobrodziejstw bez liku. Tyle, że nie ma gdzie mieszkać. Ale trudno tak powszechnemu zjawisku poświęcać więcej uwagi. Takie czasy.
Mieszkać nie ma gdzie. Bo mieszkań za mało, bo w portfelu pustka, bo umowa śmieciowa, bo kredytu nie ma, a jak jest – to we frankach, bo nie ma żadnych do wynajęcia, bo eksmitowali właściciele, albo wykurzyli “czyściciele”. Czasem nawet sąd się złamie i wyda wyrok na korzyść ex lokatora, ale wyrok można sobie, pisze Springer, co najwyżej oprawić i powiesić na ścianie – jeśli się jakąś posiada.
Można się wściekać, debatować i wykrzykiwać zgrabne przedwyborcze hasła dotyczące polityki mieszkaniowej, ale to nie jest temat i problem na jedną kadencję, więc i tak nic się nie zmieni w kulturze instant, w której wszystkiego wymagamy "na już", "na teraz". Można też rzucić się z okna, zaczadzić lub wypić truciznę. Jak wskazuje reporter, problemem też jest nastawienie na dorosłość, dziwacznie pojmowaną jako posiadanie kredytu. I to, że rynek mieszkań i tak funkcjonuje – mimo bankructw, kryzysów, franków i likwidatorów. Działamy trochę bezrefleksyjnie, a jeśli jakieś refleksje się pojawiają, to przychodzą wraz z modą i odchodzą wtedy, kiedy rzeczywistość puka do drzwi. W naszych głowach jest tylko posiadanie albo śmierć. Tertium non datur.
Kiedy czytam 13 pięter Springera, to mam wrażenie, że wszystko to już widziałam, że wszędzie byłam, a jeśli czegoś nie przeżyłam, to przynajmniej byłam tego świadkiem. Tym bardziej uważam więc, że należy pisać o tym, co nas wszystkich boli, co nas trzyma za gardło, a czasem je podcina. I o tym, co na poglądowych filmach o inwestycyjnych rajach i krainach mlekiem i miodem płynących nie mieści się w kadrze.
Coppferberge, Kopferberg, Kupferberg, Miedzianka - niewielkie miasteczko nieopodal Jeleniej Góry, którego nie ma. Tak jak nie ma gospody...
"Mein Gott, jak pięknie" to napisana z rozmachem książka Filipa Springera. Nosi ona zarówno znamiona powieści dokumentalnej, jak i fabularyzowanej opowieści...