Jesteśmy dziećmi historii. Wywiad z Aleksandrą Katarzyną Maludy
Data: 2019-06-27 10:46:26- Rzadko uświadamiamy sobie, że jesteśmy dziećmi historii, że nasz sposób myślenia, warunki, w jakich żyjemy, obyczajowość – wszystko to jest wynikiem zdarzeń, które miały miejsce w przeszłości. My – Polacy, Europejczycy, ludzie – nie powstaliśmy wczoraj. Warto wiedzieć, skąd przyszliśmy. I nawet, jeśli nie będziemy z całą pewnością i dokładnością wiedzieli, jak żyli nasi przodkowie, to wyobrażanie sobie tego sprawia, że pozostajemy z nimi w łączności, że mamy z nimi jakąś więź. Że nie jesteśmy jak wyrwane z korzeniami drzewa, które po pewnym czasie muszą uschnąć – mówi Aleksandra Katarzyna Maludy, autorka powieści Wisznia ze słowiańskiej głuszy, opisującej losy Wiszni, należącej do jednego ze słowiańskich plemion.
Dawno, dawno temu w słowiańskiej głuszy żyła sobie Wisznia – tak mogłaby zaczynać się Pani książka. Zastanawiam się tylko, jak bardzo dawno temu?
W powieści nie podałam konkretnej daty, bo uznałam, że byłoby to nienaturalne. Wisznia przecież nie znała naszego kalendarza, żyła w czasach, gdy na ziemiach polskich nie było chrześcijaństwa, nie liczono lat czy wieków od narodzin Chrystusa. Odwołuję się jednak do pewnych wydarzeń historycznych, które możemy osadzić w konkretnym czasie – do powstania państwa Samona – pierwszego państwa słowiańskiego, a więc do VII wieku n.e., a także do wspólnego ataku Awarów i Słowian na Konstantynopol, również datowanego na siódme stulecie.
Co właściwie wiemy o tym okresie w historii mieszkańców dzisiejszych ziem polskich?
W swojej książce odwołuję się na przykład do wyników badań archeologicznych, przeprowadzonych niedaleko Płocka w osadzie Szeligi. To właśnie tam toczy się znaczna część akcji Wiszni ze słowiańskiej głuszy. Dzięki badaniom tym mogłam osadzić wydarzenia w konkretnej przestrzeni, mogłam opisać różne drobiazgi – położenie i wygląd ówczesnego grodu, ozdoby, klamerki, elementy odzieży ówczesnych Słowian. Piszę też o początkach Truso, handlowej osady, którą później rozwinęli Wikingowie, a w VII wieku funkcjonującej jedynie sezonowo, latem. Część z przytaczanych przeze mnie wydarzeń znajduje potwierdzenie w wielu źródłach, inne są słabiej udokumentowane. Wisznia ze słowiańskiej głuszy jest próbą wplecenia różnych plotek, hipotez, interpretacji, dociekań archeologów w interesującą – mam nadzieję – dla czytelników fabułę.
Odwołuje się Pani w swojej książce również do słowiańskich legend i dawnych opowieści…
Które nie zawsze są tak mało prawdopodobne, jak mogłoby się czytelnikom wydawać! Na przykład powiązanie legendy o smoku wawelskim z pobytem Awarów na terenach dzisiejszej Małopolski zaczerpnęłam z prac prof. Jacka Banaszkiewicza. Zastanawiam się też nad tym, skąd właściwie Słowianie wzięli się na ziemiach polskich – i tu nie ma zgody wśród badaczy. Jedni twierdzą, że to właśnie ich kolebka, inni – że przybyli znad Dniepru. Z kolei wątek istnienia na naszych ziemiach państwa amazonek jest również w pewien sposób poświadczony plotką historyczną – pisał o tym Ibrahim ibn Jakub, który twierdził, że słyszał o tym od cesarza Ottona I.
Historycy nie traktują tej koncepcji poważnie, pomimo kilku ciekawych odkryć archeologicznych…
Tak, ciekawe jest to, że nie znajdujemy na Mazowszu grobów męskich z okresu upadku zachodniej części Cesarstwa Rzymskiego i nieco późniejszych lat. Mamy jedynie ślady pochówków kobiet i dzieci. Przyczyny mogły być bardzo różne: może mężczyźni byli chowani w inny sposób, być może to Longobardowie pozostawili tutaj swe kobiety w drodze na podbój Rzymu. Tego rodzaju historie, koncepcje, hipotezy, a czasem nawet ploteczki krążą wśród historyków i jako że napisałam powieść, nie pracę popularnonaukową, mogłam z nich swobodnie korzystać. Natomiast Szeligi jako „babska osada” jest oczywiście moim pomysłem – być może jakaś osada amazonek na terenach dzisiejszej Polski istniała, natomiast na pewno nie w tym miejscu.
W każdej legendzie tkwi więc choć ziarnko prawdy?
Cóż, skądś przecież wszystkie te legendy się brały. Czasem ziarnko to jest tak drobniutkie, że trudno odnaleźć jego ślady, ale myślę, że zawsze warto spróbować go poszukać.
Nawet w tej o turbosłowianach i wielkiej Lechii?
Uważam, że istnieje różnica między bajką a legendą. Dlatego Wisznię ze słowiańskiej głuszy napisałam zdecydowanie w kontrze do opowieści o Lechitach. Myślę, że doniesienia, wyniki badań, którymi dysponujemy, są na tyle interesującym, atrakcyjnym i dla historyka, i dla pisarza materiałem, że nie trzeba dorzucać koncepcji nieprawdopodobnych, sprzecznych z odkryciami naukowców. Nie, w turbosłowian nie wierzę. Nawet w najmniejszym stopniu.
Tym bardziej, że i bez tego Słowianie mieli się czym poszczycić. Mam wrażenie, że w Wiszni ze słowiańskiej głuszy świat jest zaskakująco mały, skoro pobratymcy głównej bohaterki docierają podczas wojennej wyprawy pod mury Konstantynopola...
Awarski i słowiański atak na Konstantynopol jest faktem historycznym, więc tego rodzaju podróże były możliwe, tylko wymagały trochę więcej cierpliwości niż dzisiaj. Podróżowano głównie rzekami – w tym przypadku Wisłą i Dunajem. Czasami trwało to kilka pokoleń, czasami – gdy podróżni stawali w obliczu zagrożenia – kilka dni czy tygodni.
Nie da się ukryć, że słowiańskość i słowiańszczyzna w ostatnim czasie stały się po prostu modne…
Cała kultura europejska wyrosła na czterech źródłach: na Biblii, dokonaniach Greków, Rzymian, a także na elementach zaczerpniętych z różnych kultur narodowych. Opowieści biblijne, mity Greków i Rzymian to to, co wspólne, co nas łączy, co sprawia, że jesteśmy Europejczykami. Ale źródłem prawdziwego zróżnicowania i piękna są właśnie kultury narodowe. Trzeba o nie dbać – tak samo, jak dbamy o bioróżnorodność, tak powinniśmy dbać o różnorodność kulturową. Chciałabym tylko, byśmy dbali o nią, byśmy kultywowali nasze tradycje, wracali do przeszłości i wyobrażali sobie naszych przodków zgodnie z informacjami, których dostarczają nam ludzie mądrzejsi od nas – badacze i naukowcy.
A skoro o wierności wobec przeszłości mowa, porozmawiajmy o imionach bohaterów Wiszni ze słowiańskiej głuszy…
Jaga jest, oczywiście, usankcjonowana kulturowo, postać baby Jagi jest w kulturach słowiańskich powszechnie znana. Wysz to znane zdrobnienie wielu imion, natomiast ciekawa historia wiąże się z Wisznią. Głównej bohaterce nadałam imię w wyniku bardzo odległego skojarzenia z Ogniem i mieczem Henryka Sienkiewicza. Gdy Sienkiewicz opisywał, jak Skrzetuski podróżował Dnieprem, pisał, że brzegi porośnięte były zaroślami wiśniowymi. Ten obraz bardzo mi się spodobał i pomyślałam, że pięknie byłoby, gdyby jedna z moich bohaterek nosiła właśnie imię Wisznia.
Na pewno natomiast nie mówiła ona językiem, jakim posługują się bohaterowie powieści Wisznia ze słowiańskiej głuszy…
Oj, nie, niestety. Wystarczy przeczytać nawet dużo późniejszą, bo wywodzącą się prawdopodobnie z XIII wieku „Bogurodzicę”, by zorientować się, że gdybym spróbowała odtworzyć język tego okresu, moja książka dla przeciętnego czytelnika byłaby po prostu niestrawna. Chciałam jednak, by język współtworzył atmosferę powieści, dlatego zdecydowałam się na archaizację i wprowadzenie w powieści rubaszności, charakterystycznej dla mowy staropolskiej. Jestem wielką miłośniczką powieści z cyklu Bolesław Chrobry autorstwa Antoniego Gołubiewa. I choć język Wiszni... jest bardziej przystępny, to właśnie książki Gołubiewa stanowiły dla mnie źródło inspiracji.
Porozmawiajmy o zachowaniu, marzeniach, psychologii bohaterów, którzy wypadają bardzo współcześnie. Czy żyjąc setki lat temu, mogli rzeczywiście myśleć podobnie jak dzisiejsi ludzie, mieć podobne plany, marzenia?
Wydaje mi się, że niektóre emocje i pragnienia są uniwersalne, właściwe ludziom jako takim, niezależnie od epoki, w której żyją. Spójrzmy na mity greckie, na opowieści biblijne, które do dziś pozostają żywe właśnie dlatego, że pewne sprawy nigdy się nie zmieniają. Moim zdaniem problem stosunku do dziecka zrodzonego z gwałtu, marzenie o miłości, dominacji nad drugim człowiekiem, pragnienie zemsty mają właśnie charakter uniwersalny – zresztą powracają w całej historii literatury.
Dlatego właśnie pisuje Pani powieści historyczne?
Pisuję je, bo jestem nauczycielką – przede wszystkim polonistką, ale też i historyczką. Niestety, mój termin przydatności do czynnego uprawiania tego zawodu się kończy, postanowiłam więc znaleźć inną drogę na przedłużenie tego, co robiłam przez całe życie. Uwielbiam opowiadać historie o świecie, który przeminął, o wydarzeniach, które kiedyś miały miejsce – po prostu czynię to teraz w innej formie. Historia była moim hobby, potem stała się także pracą. Rzadko uświadamiamy sobie, że jesteśmy dziećmi historii, że nasz sposób myślenia, warunki, w jakich żyjemy, obyczajowość – wszystko to jest wynikiem zdarzeń, które miały miejsce w przeszłości. My – Polacy, Europejczycy, ludzie – nie powstaliśmy wczoraj. Warto wiedzieć, skąd przyszliśmy. I nawet, jeśli nie będziemy z całą pewnością i dokładnością wiedzieli, jak żyli nasi przodkowie, to wyobrażanie sobie tego sprawia, że pozostajemy z nimi w łączności, że mamy z nimi jakąś więź. Że nie jesteśmy jak wyrwane z korzeniami drzewa, które po pewnym czasie muszą uschnąć.
Dodany: 2019-07-01 12:52:50
Bardzo ciekawa rozmowa, zachęcająca do poznania twórczośći autorki :)
Dodany: 2019-06-27 20:44:47
Nie znam "pióra" Pani Aleksandry hmm.... czas to nadrobić
Dodany: 2019-06-27 18:23:10
Bardzo ciekawy wywiad. Czas sięgnąć po książkę :)
Dodany: 2019-06-27 11:25:11
Książkę przeczytałam i bardzo mi się podobała. Na pewno sięgnę po inne powieści autorki.
Dodany: 2019-06-27 11:01:09
Kusząca się wydaje taka podróż w czasie! :)