Zimny dom
Kiedy leżała na ziemi, ojciec przeszedł obok niej, mówiąc:
- Zdychaj! Inne usuwają, a ty nie możesz?
Potem chciała się z dziećmi rzucić pod pociąg i skończyć tę mękę. Bo co można czuć do człowieka zadającego ból.
Tyle lat wałkowała ciasto spracowanymi rękoma, nie dając sobie pomóc.
- Ja sama, dziecko - mówiła. - On nie będzie jadł. - Po jej śmierci jadł, razem z sercami dzieci.
Matka przeżyła osiemdziesiąt pięć lat. Kiedy odeszła, pytali siebie, dlaczego zmarła pierwsza.
Podobno za zakrętem zawsze coś czeka. Na nich czekały: jaśniejsze niebo, piękniejsze drzewa i ptaki w barwnych swetrach. Zemsty nie było, a Bóg - rozliczy...
Ojcem opiekowali się jeszcze przez cztery lata. Nawet po osiemdziesiątce nie zmienił swojego menu.
Już się go nie bali, ale mur, który budował przez lata, pozostał. W odwiedziny chodzili parami, we dwójkę, nawet w trójkę. Nikt nie lubił odwiedzać ojca sam na sam. To był mur nie do zburzenia. Prowadzili mu dom, sprzątając, piorąc i gotując. Nawet wtedy, kiedy przyprowadził do domu ukraińską kobietę. Stała się jego towarzyszką. Razem grali w karty, w warcaby, razem jedli to, co ugotowały im dzieci. Bywały dni, kiedy podczas rozmów płakał. Nie byli pewni, czy wstyd mu za przeszłość i żałuje, a może lituje się nad sobą: bał się śmierci.
Zmarł w szpitalu, cztery lata po żonie. Tracił głos, później nie wydobył z siebie nawet szeptu.
Wyciągał pokornie ręce, chciał iść do domu. Nie można było, potrzebował tlenu i kroplówek.
Wyniszczone reszki człowieka umierały w pełni świadomie, patrząc na dzieci z niedowierzaniem i strachem. Było im żal, tuliły jego głowę, bo chyba pierwszy i ostatni raz w życiu pozwolił na czułość.
Teraz tęsknią za obojgiem...