wiało.
Chwila, która teraz trwa, a swój koniec ma tam, gdzie zachodzi słońce, jest najpiękniejszą z chwil całego dnia. Dobrze, że wplata się wiatrem we włosy, bo pomyślałabym, że jest nieuchwytna... Tam na górze kołysał liniami między słupem a słupem. Zdawało się, że wróble szczelniej otulają się kożuchem własnych piór. Tam do góry widziałam czarne sztylety jaskółcze, czarne płomyki ich skrzydeł, może to przez nie świszczało powietrze.
Ziemia pachniała
schnącą z gorąca trawą. Ta drżała jak z zimna, a wiatr był wieczorny, letni i
suchy. Każdy kolejny podmuch szeptał jej o dniu młodości, który z sobą
zabiera. W końcu ucichły wszystkie. I zostało mi słońce samo, i już nie grzało
twarzy jak w południe.