Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2017-03-15
Kategoria: Historyczne
ISBN:
Liczba stron: 485
Wołyń i tamtejszy dramat ludzi znane są mi głownie z lekcji historii, a i tak niewiele na ten temat jeszcze wiem. Bestialstwo, barbarzyństwo i napawanie się z krzywdzonych były na porządku dziennym w czasie wojny. Dla mnie takie postępowanie jest niezrozumiałe, po prostu w głowie się coś takiego nie mieści. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie piekła przez które ci ludzie musieli przejść. Co takiego zrobili, że spotkało ich coś tak strasznego?
Fabuła oparta jest na rzeczywistych wydarzeniach. Przedstawia losy polskiego oddziału partyzanckiego z 1943 roku. Stanisław Morowski był jednym z tych, którzy przeżyli wołyńską tragedię. Od momentu, kiedy udało mu się uciec, jego życie to ciągła tułaczka, walka o przetrwanie i bronienie niewinnych ludzi. Nie wie komu może ufać, a kto jest wrogiem. Bóg, honor, ojczyzna, zemsta, chęć wymierzenia sprawiedliwości to główne cele, jakie przyświecają Staszkowi.
Banderowscy zaskoczyli nas całkowicie. Czy wiecie, jak to jest z ukrycia bezsilnie patrzeć, jak rozprawiają się z bliskimi? Ja wiem i wierzcie mi, że to straszne uczucie.
Piotr Tymiński przedstawia wojnę w sposób mocny, szorstki, jak w tytule, bez litości, pokazując jak było w rzeczywistości. Z niezwykłą dla siebie drobiazgowością opisuje wojenne potyczki, bitwy, starcia, zasadzki, zamachy, co dla czytelnika stanowi pożywkę dla wyobraźni. Zadbał również o wojskowe detale, takie jak chociażby: karabiny, amunicję, mausery, stroje. Niekiedy to słownictwo było dla mnie zupełnie obce i cieszy mnie fakt, że mogłam w tym temacie co nieco się dowiedzieć. Widać, że autor ma w tym zakresie sporą wiedzę, co umiejętnie przełożył na karty niniejszej powieści.
Oczom nadjeżdżających ukazał się straszny widok. Wioska płonęła, ale nie to powodowało skurcz serca. Najgorszy był najbliższy płot. Z oddali myśleli, że widzą jakieś kukły albo strachy na wróble. "Para" spojrzał przez lornetkę i w nim pierwszym zastygła krew. Trójka kilkuletnich dzieci nabita na żerdkach płotu zwisała, tworząc na tle płonącej zagrody przerażający obraz wyjątkowego okrucieństwa.
Bohaterów jest sporo, jednak autor na pierwszy plan wysuwa jednego - Stanisława, który przyjmuje pseudonimy "Leon" oraz "Czart". Jest zaangażowany w sprawę, której poświęca się bez reszty. Wykazuje się odwagą, walecznością i intuicją, co znacznie pomaga mu w szybkich awansach w partyzanckiej hierarchii. Kieruje się bezwzględnością w swoich decyzjach i działaniach. Niektórym i on może wydawać się bestią, bo ma splamione krwią ręce, jednakże są to słuszne decyzje w walce o przetrwanie. Pewnie i my sami byśmy zrobili to samo, więc nie można nikogo osądzać. Pozostałych bohaterów poznajemy jedynie z nazwisk, pseudonimów czy stopni wojskowych. Kilku z nich chętnie poznałabym bliżej, bo wzbudzili moją ciekawość.
Niestety nie posiadam już żadnego z dziadków, którzy mogliby mi przybliżyć ten okres w dziejach historii Polski. Z tych opowieści pamiętam tylko tyle, jak babcia opowiadała o Ukraińcach, którzy dopuścili się tego mordu. Wyraźnie widać było w niej niechęć do tego narodu. Teraz po latach zastanawiam się, czy ja i inni Polacy powinniśmy żywić do nich nienawiść, mimo upływu tak długiego czasu? Czy coś takiego można wybaczyć? Jedno jest pewne, nie powinniśmy zapominać. Coś tak strasznego pozostaje w człowieku na zawsze. Autor pokazuje także wielkie przywiązanie Polaków do swojej ziemi i tradycji. Czy i my w dzisiejszych czasach tak samo bronilibyśmy swoich dóbr, na które pracowaliśmy całe życie?
To, co zwróciło moją uwagę, to interesujący sposób ukazania relacji polsko-ukraińskich, niemiecko-polskich i ukraińsko-niemieckich na terenie okupowanego Wołynia. Nie każdy był tym złym, jak mogłoby się wydawać z racji przynależności kraju i walce o swoje racje.
Akcję cechuje dynamizm, nie ma czasu na to, by choć na chwilę złapać oddech. Dla mnie to ogromna zaleta, bo książki z historią w tle potrafią niekiedy mnie znużyć, a tu tego nie było. Cały czas czytałam z zaciekawieniem, choć wymagało to ode mnie większej koncentracji. Tło społeczno-obyczajowe zostało delikatnie nakreślone, a fabuła skupia się właśnie na samej akcji.
Wołyń. Bez litości to książka wstrząsająca, mocna, trudna, jednocześnie dająca nadzieję, a która przypomina krwawy okres w historii Polski. To powieść, która wywołuje ogrom emocji, nie pozostawiając obojętnym na przedstawione wydarzenia. Skłania do refleksji nad okrucieństwem człowieka. Takie książki trzeba czytać, poznać prawdę, by nie zginęła pamięć o zamordowanych, spalonych, zgwałconych. Zachęcam zwłaszcza młodszych czytelników, aby poznali tę straszną historię i wyciągnęli własne wnioski.
W latach ich dzieciństwa różnorodne kultury przenikały się na każdym kroku. Ukraińcy, zwani również Rusinami, żyli obok Polaków, Żydów, Niemców i Czechów. Często uczestniczono wzajemnie we świętach, sam czasem śpiewał dumki czy protestanckie pieśni, uczył innych polskich kolęd. Nie było dziwne wspólne zbieranie się w kościołach lub cerkwiach. (s. 25-26)
Tak wyglądało życie na Wołyniu przed rozpoczęciem II wojny światowej we wspomnienia Stacha, głównego bohatera powieści historycznej Wołyń. Bez litości Piotra Tymińskiego. A teraz… mołojce Ukrainę z Lachów oczyszczają.
Wszystko się zmieniło w Wielki Czwartek 22 kwietnia 1943 r. Rodzina Morowskich w czasie posiłku została zaatakowana przez grupę Ukraińców. Brutalność i bestialstwo mrożą krew w żyłach. Dostało się też… taboretowi! Tylko Stach uciekł, tylko on przeżył. Uciekł na bagna. Następnego dnia w Brzozowych Ostach zgromadzili się mieszkańcy, którzy przeżyli napaść i uniknęli spalenia w stodole, którzy przeżyli pogrom. Wśród nich był Stach. Pięć dni później przyłączył się do samoobrony, która zawiązała się w szkole w Konstantynówce.
Oj, „Czart”, jak cię tu nie ma, to same dobre wiadomości o tobie, a jak się zjawiasz, to z kłopotem. (s. 398)
Ten młody mężczyzna, absolwent lwowskiej szkoły kadetów, ukrywający się na początku pod pseudonimem „Len”, daje się poznać jako dobry, odważny żołnierz. Dąży do podporządkowania się legalnym władzom wojskowym. Szybko awansuje, dowodzi coraz większymi oddziałami, a jego brawurowe akcje przeciwko wrogom Polski przynoszą mu chwałę. Sam daje w walce bezpośredni przykład swym ludziom i nic dziwnego, iż żołnierze i ochotnicy chcą służyć pod jego dowództwem, chcą być czartakami, diabłami. W tym szale wojennym Stachu zachowuje człowieczeństwo – potrafi docenić piękno przyrody wołyńskiej, wspomina swoją żonę Helenę, ma sumienie i honor, uświadamia sobie, że życie nie jest mu obojętne...
My musimy żyć, by walczyć, cywile, a w szczególności dzieci, by budować wolną i niepodległą Polskę. (s. 151)
Zwykli ludzie, mężczyźni w różnym wieku, także nastolatkowie przystępowali do zgrupowań samoobrony, oddziałów partyzanckich, a potem do Armii Krajowej i Wojska Polskiego, aby móc walczyć w obronie swoich rodzin, sąsiadów, Polaków, w obronie swego kawałka ziemi. W obronie Polski. Dla nich najważniejsza była wolność i niepodległość Ojczyzny, spokojne życie. Zdawali sobie sprawę, że w każdej chwili mogą zginąć. Ale lepiej zginąć w walce z wrogiem, niż być zamordowanym przez mołojców w czasie napaści na wieś. Do oddziałów polskich przystępowali też Polacy siłą wciągnięci do niemieckiej policji czy bolszewickiej armii. Służyły w nich również kobiety i to nie tylko jako sanitariuszki. Ich odwaga i poświęcenie również zasługuje na uznanie. W każdej chwili gotowość bojowa oddziału musiała być zachowana.
To walka na śmierć i życie, oni nie będą mieli dla was litości, a tylko wy jesteście nadzieją dla tych rodzin. (s. 153)
Bo trzeba zachować społeczeństwo, choć Ukraińcy nie mieli litości dla Lachów. W ruch szły widły, siekiery, topory, kosy, noże i zdobyczna broń, a po stronie polskiej nawet szabla i cegła. Banderowcy nie mieli sumienia, gwałcili kobiety i dziewczęta, rabowali wszystko, zaś zabijanie traktowali jak dobrą zabawę – bezcześcili zwłoki traktując je czasami jak kukiełki. To, co wyprawiali z dziećmi, jest niewyobrażalnym okrucieństwem i czymś nie do pojęcia. Te opisy zapierały dech w piersi z emocji i niedowierzenia, z przerażenia, że ludzie mogą być tak okrutni wobec dzieci. Do tego banderowskie mordy ludności cywilnej. Autor na szczęście nie epatuje na każdej stronie brutalnością i zezwierzęceniem instynktów mołojców, opisuje życie Stacha i jego oddziału, a przez to działania wojenne na Wołyniu.
Bez litości. „Kusy”, dla nich czapa. (s. 298)
Okazanie litości na wojnie może się okazać śmiertelnym zagrożeniem, dlatego nie mają jej też polscy żołnierze dla swych wrogów. Różnica między nimi polegała na tym, że oni wiedzieli, co to honor i równa walka. Rozstrzelanie lub szubienica… wystarczały, gdyż darowanie życia mordercom po prostu nie wchodziło w grę. W walkach giną też przyjaciele leśnych, towarzysze broni, ale to żywych mają się oni bać, nie zaś zmarłych. Jeśli chcą przeżyć, muszą przygotować się na najgorsze. Muszą też prowadzić ostrożną politykę z Niemcami i sowietami, a czasem stawać się aktorami w teatrze wojny, wtedy przydawała im się znajomość języków obcych...
Blask ogni, przeraźliwe skowyty psów, przeciągłe ryki cierpiących zwierząt domowych i co jakiś czas rozbrzmiewająca krótka palba – to wszystko razem mroziło krew w żyłach nie tylko kobietom i dzieciom. (s. 177)
Do tego śmiertelny kwik koni, wrzaski rannych i przerażonych ludzi, kłębowiska ciał, huk wystrzałów. Tak wygląda wojna. Opisy akcji, napaści, zasadzek, potyczek, walk, bitew są tak sugestywne, tak oddziałują na zmysły czytelnika, że jego wyobraźnia mimowolnie się uruchamia. Obrazy te nie pozostają bez echa w czytelniku. Każda z nich pozostawia jakiś ślad i zmusza do refleksji. Człowiek się zastanawia, po co to wszystko było? Po co tyle przelanej krwi? W imię czego? Kiedy człowiek przekracza granicę człowieczeństwa? Co w nim wyzwala dzikie instynkty i bestialstwo?
„Niech żyje Samostijna Ukraina! Niech żyje Taras Bulba!”. (s. 55)
Ukraińcy zwani mołojcami, banderowcami, striłcami, hajdamakami walczą o odzyskanie „swojej ziemi”. Swojej w ich mniemaniu, bowiem lud wołyński obejmował w 1943 roku Żydów, Rosjan, Czechów, Polaków i Ukraińców, a cierpieli wszyscy. Nazywani są oni zwyrodnialcami, bo po sobie pozostawiają piekło. Ich bestialstwo wstrząsa nawet żołnierzami zaprawionymi w boju, którym przyjdzie stanąć w śmiertelne szranki. To za nich wstydzą się nieliczni Ukraińcy…
Z kolei sowieccy partyzanci nie byli ani gorsi, ani lepsi od banderowców, na pewno byli dwulicowi. Nie mieli litości dla swych przeciwników. Z domów okolicznej ludności „rekwirowali” wszystko jak leci i pakowali na furmanki zaprzęgnięte w konie miejscowych chłopów – odzież, pościel, jedzenie, inwentarz żywy. Wynosili wszystko, co się dało. Opornych zabijali…
Ile już widzieliśmy takich stodół? Ta wojna to jakiś dopust Boży albo raczej szatański. Oto, do czego doprowadziliśmy my, naród Goethego i Wagnera. Przecież ci ludzie niedawno żyli w zgodzie ze swoimi sąsiadami. A to jeszcze nie koniec, mój Boże. (s. 30)
To słowa Otto Klugera, dowódcy Niemców, który „ruszył” na ratunek ocalałym mieszkańcom Brzozowych Ostów. Docenia on to, że w czasie Wielkanocy ugościli ich sympatyczni i otwarci ludzie, którzy nie uważali ich za swoich sojuszników. Prawo wojenne nakładało na Niemców zapewnienia bezpieczeństwa ludności cywilnej, lecz oni tylko swój interes widzieli. Wprawdzie Niemcy spełniają swój chrześcijański obowiązek i badają sprawę mordu, ale tak naprawdę mają oni własne cele. A w nich to bardziej Polacy im przeszkadzają niż bolszewicy. Żydów już się z Wołynia pozbyli…
Niech ludzie popatrzą trochę na sprawność oddziału. Także „Len”: trenujcie tylko to, co już chłopcy robią równo. (s. 116)
Sprawność oddziału i duch bojowy oraz wygrane walki z hajdamakami podnosiły morale mieszkańców polskich wsi. Patrzenie na „swoich” chłopców gotowych walczyć w ich obronie wyciskała łzy wzruszenia. W podzięce miejscowi dzielili się z nimi żywnością, dawali im schronienie, dostarczali informacji, po prostu pomagali jak mogli. I cieszyli się z tego! A zadaniem polskich żołnierzy była między innymi obrona bezbronnych. To oni szafowali swoim życiem. Wielu zostało rannych, wielu poległo. Obraz walczących Polaków ukazany przez autora według mnie jest nieco przerysowany, nieco wyidealizowany. W ciągu siedmiu miesięcy akcji opisanej na stronach książki Polacy od początku pokazani są jako ci sprytniejsi, odważniejsi, waleczniejsi, przewidujący, planujący, bardziej szaleni w swej walce i przygotowani na różne przeciwności losu. Ale to moje wrażenie.
Dziadku, ojczyzna wzywa! (s. 219)
Autor szczególnie podkreśla rolę patriotyzmu w powieści. Polacy chcą iść walczyć w obronie Polski, w obronie swojego skrawka ziemi i swoich bliskich. Wiedzą, że mogą zginąć, ale Ojczyzna jest dla nich cenniejsza od własnego życia. Nawet kilkunastoletni chłopcy garnęli się do wojska. Ich znajomość topografii terenu czy sąsiadów przydawała się żołnierzom. Od samoobrony przez partyzantkę i Armię Krajową do Wojska Polskiego. Każdy ochotnik, a ci nie tylko byli Polakami, składał przysięgę. Jako żołnierz każdy chciał mieć nie tylko broń, ale przede wszystkim biało-czerwoną opaskę i orzełka oraz mundur. To wzmacniało patriotyzm, podkreślało polskość i bardzo motywowało do walki. Do tego pieśni religijne śpiewane podczas modlitw czy apelów. Morale budował i wzmacniał dobry dowódca, a tym „Czart” był na pewno. Umiał zagrzać swoich chłopców do walki, umiał ich poprowadzić do boju, choć czasem jego plany były wręcz szalone.
Żelazna dyscyplina to podstawa przetrwania w lesie. […] Dotyczy to wszystkiego, zarówno walki, jak i odpoczynku. Nie możemy sobie pozwolić nawet na chwilę rozluźnienia, żeby przez jakieś głupstwo nie dać się namierzyć. (s. 199)
Rygor, dyscyplina, a nawet tresura w czasie dłuższego wypoczynku są najważniejsze. Rozkazy dowódcy służą czemuś, a podkomendny nie musi wiedzieć czemu. Podstawowym obowiązkiem partyzanta jest dbanie o higienę – kąpanie, pranie, strzyżenie, budowanie latryn. Oczywiście w miarę możliwości. Opisany został ciekawy sposób na pozbycie się wszy z ubrań w czasie pobytu w lesie. Warto zwrócić uwagę na oddział Stacha, w którym obowiązuje surowy dryl wojskowy – codzienna gimnastyka, modlitwa poranna i śpiewanie pieśni religijnej, apel. To wyróżnia jego oddział wśród innych. W dużym obozie inni biorą z niego przykład, uczą się, szkolą. W obozie dodatkowo każdy wypełnia swoje obowiązki obozowe, gdyż ten obóz funkcjonował jak małe miasteczko.
Pamięć ludzka jest zawodna, a w wolnej Polsce takie dokumenty będą świadectwem historii. (s. 83)
Nie jestem historykiem ani wielką pasjonatką historii, ale lubię czytać powieści historyczne. Piotr Tymiński właśnie taką powieść napisał. Książka Wołyń. Bez litości oparta jest na autentycznych wydarzeniach (o bestialstwie mołojców wiem z wiarygodnego źródła). Przytoczony w powieści został rozkaz nr 2 Komendanta Okręgu Wołyń AK z dnia 22 kwietnia 1943 roku. Walki na Wołyniu, składanie przysięgi, spisanie listy partyzantów ze ślubowania oddziału wraz z ich danymi osobowymi i pseudonimami to prawda historyczna, którą autor „dostosował” do potrzeb powieści. A może to raczej prawdopodobne losy Staszka Morowskiego osadzone zostały na tle historii.
Jesteśmy tylko ludźmi i aż ludźmi, Heniu. (s. 390)
Losy ludzi warunkuje wojna, a raczej ci, którzy nią dowodzą. Każdy z bohaterów kogoś stracił, każdy przeżył traumę. Przerażenie i żal mieszają się z litością i złością. Czytelnik widzi okrucieństwa, słyszy odgłosy wojny, czuje swąd spalenizny, dotyka rannych i zamordowanych. Przeżywa wszystko, jakby przeniósł się w czasie i brał udział w walkach lub tam żył. Dlatego ostrzegam, że to książka dla czytelników o mocnych nerwach i tych, którzy choć trochę wiedzą o akcjach UPA, o historii Wołynia, o okrucieństwach mołojców, z których obcinanie uszu było najłagodniejszą formą. Przyznam się, że łzy mi pociekły dwukrotnie…
Uważam, że każdy ma prawo żyć bez względu na to, jaki tu będzie kraj. (191)
Ukrainiec Wasyl Czupurnyk słusznie zauważył, że na Wołyniu wszyscy są od wieków i że nie wszystkich zaślepił nacjonalizm. Bo najważniejsze jest codzienne życie, przywiązanie do ziemi i tradycji, do rodziny. Przyroda jest dla ludu wołyńskiego bardzo ważna i nie zwraca uwagi na zawieruchę wojenną. Latem 1943 roku pszenica wybujała, ziemniaki obrodziły. Pory roku wyznaczają prace polowe i w obejściu. Pojawiają się bocianie gniazdo i kraczący kruk, a ich symbolika jest bardzo wymowna dla bohaterów. Tak samo wymowne jest zakończenie powieści, które mimo wszystko daje nadzieję na lepsze jutro. Trochę mam żal i czuję niedosyt, że autor zakończył powieść, gdy walki wciąż trwają, bo oczekiwałam bardziej konkretnego zakończenia. Opis kilku miesięcy walk na Wołyniu wzbudził mój czytelniczy apetyt, by poznać dalsze losy Stacha, jego oddziału oraz Polaków, a nie wiem, czy będzie kontynuacja.
Hurra! W pered. Byty Lachiw! (s. 162)
Mimo trudnego tematu i okropnych opisów książka napisana jest przystępnym językiem i dobrze się ją czyta. Jest dynamicznie, spójnie i płynnie, a przez to bardziej wiarygodnie, choć kilka poważnych błędów znalazłam. W powieści pojawiają się ukraińskie cytaty, lecz nie ma ich tłumaczeń, co będzie trudne dla czytelników, którzy nie znają choćby języka rosyjskiego. Jest też kilka obcych wyrazów, które mogą sprawić trudność (np.: lizjera, podwody, nagant), ale generalnie ich znaczenie da się wywnioskować z treści. Pomijam nazwy pistoletów, karabinów, stopni wojskowych czy typów oddziałów, bo tutaj to nie ma większego znaczenia dla treści. W powieści pada wiele nazw wsi, przysiółków, kolonii, jednak dla czytelnika są to tylko puste nazwy, gdyż nie wie on, gdzie one dokładnie leżą. Przydałaby się mapa Wołynia, by czytelnik mógł się dobrze zaaklimatyzować na wołyńskiej ziemi i poruszać się po niej w czasie walk o Polskę.
Bóg nas, Ukraińców, za ten grzech śmiertelny pokara, oj pokara. Wybaczcie, ludzie. (s. 17)
Wołyń. Bez litości to książka niezwykła – brutalna i dająca nadzieję, przerażająca i wzruszająca, opisująca walkę o przetrwanie Stanisława Morowskiego na tle historycznych wydarzeń, zagłady ludności polskiej na Wołyniu. Miesza ona w sobie brutalność z empatią, kreację świata przedstawionego z historycznością, prawdopodobieństwo z faktami historycznymi, piękno przyrody ze zgliszczami wsi i pomordowanymi mieszkańcami, planowanie akcji z podejmowaniem szybkich decyzji, leśną ciszę z odgłosami walki, walkę z ratowaniem życia i pogrzebem, życie ze śmiercią, wojskowy polski dryl z rozpasaniem sowieckim, wspomnienia o ukochanej z okrucieństwem mołojców. A w tym wszystkim, w tych nieludzkich czasach przyjaźń i miłość znajdują dla siebie miejsce... I chyba to jest najważniejsze.
Mówi się, że wojna nadchodzi niespodziewanie. Uderza w pewnym momencie i niszczy wszystko na swojej drodze. Nie można się na nią przygotować. Czy to prawda? Czy nie czujemy, że coś się dzieje? Czy nie przeczuwamy nadchodzącej ciemności? Wojna to starcie, które niszczy wszystko na swojej drodze. Krew, łzy, śmierć - to przychodzi mi pierwsze na myśl, gdy o niej myślę. Kiedy już dojdzie do walki, zastanawiamy się, czy mogliśmy zrobić cokolwiek, by ją powstrzymać. Czy naprawdę nadeszła niespodziewanie? A może od wielu lat powoli zbierała swoje siły, by w pewnym momencie wyjść z ukrycia i uderzyć? Czemu dajemy jej wolną rękę i czekamy przerażeni na rozwój wypadków? Strach czyni z człowiekiem różne rzeczy. Sprawia, że stajemy się głazami, które nic nie wnoszą. Wodami, które poją się przeciwstawić ogniu. Tylko, czy na pewno? A może te kamienie, wielkie nieruchome obiekty nie są zapowiedzią obojętności, a niezłomności i wielkiej siły, której nic nie powstrzyma? Kiedy ogień spala miasta, czujemy, że woda nam nie pomoże. A gdyby tak zbierała swoje siły i w pewnym momencie uderzyła kroplami deszczu, który zdusi płomienie w całości? Czy ludzkość może wygrać w tej okrutnej walce między tym, co dobre a złe? Zapraszam was do zapoznania się z recenzją książki, która przyznam szczerze, czytałam długo. Czasami odkładałam ją na bok, by przetrawić to, co ukazywała. ,,Wołyń. Bez litości" to opis walki między najeźdźcami a narodem zniewolonym, opisanej nie z punktu strategicznego, ale z perspektywy człowieka, którego nikt nie spytał się, czy chce wziąć udział w tej bitwie. Piotr Tymiński opisał historię, która wywołuje wiele emocji, o których potem nie można zapomnieć. Zapraszam do zapoznania się z całą recenzją!
Rok 1943. Kiedy sprzymierzeni na frontach II Wojny Światowej przełamują potęgę III Rzeszy, na Wołyniu dochodzi do eksterminacji Polaków. Stanisława Morowskiego spotyka osobista tragedia, a kolejne miesiące jego życia wypełni nieustanna walka o przetrwanie. Dynamicznie rozwijająca się akcja książki ukazuje politykę niemieckich okupantów, bezwzględność ukraińskich nacjonalistów i dwulicowość sowieckich partyzantów. Tłem dla opisanych wydarzeń są urokliwe plenery, gdzie żyją ludzie przywiązani do tradycji i ziemi.
Rok 1943 to śmierć, ból, zdrada. Setki ludzi straciło życie, gdy ich dawni przyjaciele odwrócili się do nich plecami i zniszczyli ich rodziny, domy oraz dusze. Wołyń to dopiero początek - mogłoby się wydawać, ale kiedy pomyślimy o tych wszystkich istotach, które straciły wtedy życie tylko dlatego, że władza i okrucieństwo doszły do głosu w sercach ludzi. Pewnego dnia we wiosce Stanisława Morowskiego pojawili się Ukraińcy, którzy splądrowali jego domu, zabili całą rodzinę i zniszczyli miejsce, w którym czuł się bezpiecznie. Mężczyzna cudem przeżył. W obliczu tragedii, która go spotkała, zdecydował podjąć walkę z okupantem i pomścić swoich bliskich oraz uratować rodaków. Ta książka to opowieść oparta na autentycznych wydarzeniach, które rozgrywały się w naszej ojczyźnie. Brutalne walki, przyjacielskie zdrady, a przede wszystkim zbolałe serca, które podjęły ostatnią walkę i chwyciły za broń, by ukazać, czym jest wojenna sprawiedliwość!
,,Wołyń. Bez litości" to wstrząsająca historia, która ma na celu upamiętnić zmarłych poległych na polu walki. Piotr Tymiński podszedł do tematu tych historycznych wydarzeń z innej strony. Pragnął oddać uczucia, które szalały w sercach wojowników, którzy postanowili walczyć o utraconą wolność. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy myślę o tej pozycji to stwierdzenie, że ta historia jest niezwykle smutna, a zarazem pełna nadziei. Nie wiem, czy wiecie, ale z chęcią zaczytuję się w powieściach historycznych. Każda z nich wnosi coś do mojego życia i skłania na refleksji nad okrucieństwem, które przechadza się po naszym świecie oraz sile wydawałoby się zwykłych istot, które w zderzeniu z brutalnymi tragediami, stają się obrońcami, których nawet śmierć nie powstrzyma. ,,Wołyń. Bez litości" to historia o ciemności, które zagęszcza się w sercach ludzi, walce o wolność, okrutnej stracie, mocy, która tkwi w człowieku i odwróceniu się człowieka od człowieka, które niesie śmierć.
,,Wołyń. Bez litości" to niezwykle dynamiczna powieść, która ukazuje losy Stanisława Morowskiego oraz innych żołnierzy (a może powinnam raczej napisać mężczyzn, którzy pod wpływem brutalnych tragedii, musieli się nimi stać), których życie nie oszczędza, a oni osamotnieni i zranieni podejmują walkę o swoją ojczyznę, o wolność. Ich poświęcenie zostanie na zawsze zapamiętane. Nie obchodzi ich, że śmierć towarzyszy im na każdym kroku, są ponad nią. Nie boją się swojego końca, pragną tylko sprawić, by śmierć ich rodzin nie poszła na marne. Jedynym słabym punktem tej powieści, było wprowadzenie przez autora zbyt wielu postaci, których historie mi umykały. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam rozpoznawać głównego bohatera - mam wrażenie, że pan Piotr pragnął ukazać całą historię i upamiętnić wiele osób, ale czasami warto zmniejszyć tempo i pozwolić, by ich historie wypłynęły same, bez zbędnego pośpiechu.
Jeśli chcecie zagłębić się w świat, który był świadkiem wielu zniszczeń i śmierci, poznać losy żołnierzy nie tylko z punktu historycznego, a domniemanych uczuć, które nimi kierowały, to ,,Wołyń. Bez litości" wam to umożliwi. Przygotujcie się na wiele emocji i nadchodzących refleksji po przeczytaniu, pozycji, która jest pewnym rodzajem hołdu złożonego poległym wojownikom, którzy wbrew całemu okrucieństwu i złu, które próbowało ich pokonać, nie złamali się, tylko dalej parli do przodu, by uratować ojczyznę. Polecam!
"To, co rozpętała ta wojna, na pewno pozostawi straszne, trwałe blizny (...)".
Muszę przyznać, że na słowo "Wołyń" reaguje bardzo emocjonalnie, gdyż w mojej głowie pojawiają się od razu obrazy niewyobrażalnego bestialstwa na ludziach, jakie miały wówczas miejsce. Dlatego też, książka ta czekała na swoją kolej na mojej półce, bardzo długo. Jak się jednak okazało, powieść ta oparta na autentycznych wydarzeniach, w dużej mierze skupia się na losach samoobrony Polaków, który nie jest tematem zbyt dobrze znanym.
Piotr Tymiński to z wykształcenia magister historii, specjalista od mniejszości narodowych w Polsce. Ojciec dwóch dorosłych synów, rocznik 1969. Autor dobrze przyjętych książek pt. "Przybysz" oraz "Lwowski ptak".
Mała wioska Osty na Wołyniu. Rok 1943. W Wielki Czwartek, nad dom Stanisława Morowskiego, napadają Ukraińcy – dobrze znani mu sąsiedzi. Bohater staje się jedynym ocalałym z tego mordu, a swoją bezsilność i rozpacz przekuwa w chęć pomszczenia bliskich. Staszek przyłącza się więc do polskiego oddziału walczącego z ukraińskimi nacjonalistami, przeżywając wiele chwil mrożących krew w żyłach.
Nie da się pisać o Wołyniu z tego okresu, nie dotykając tematu okrucieństwa, jakiego doznali nasi rodacy od ukraińskich nacjonalistów. Piotr Tymiński również dopełnia tego obrazu poprzez ukazanie barbarzyńskich metod mordowania Polaków, jednak cała książka nie epatuje tego typu opisami. Owszem, w utworze znalazłam kilka, jak choćby wzmianka o małej dziewczynce pociętej nożem i zakopanej w mrowisku, aby jej śmierć była długa i męcząca, jednak nie jest to tematem przewodnim tej książki. Służy raczej dopełnieniu obrazu przyczyn i skutków określonych decyzji, które niestety łatwe nie były, jak chociażby rozkopywanie grobów pochowanych, by uzyskać dodatkową broń.
"Wołyń. Bez litości" to w głównej mierze książka o dziejach polskiego oddziału, który oprócz tego, że musiał bronić polskiej ludności przed Ukraińcami, to jeszcze zmuszony był dostosowywać się do polityki niemieckiego okupanta, a także być niezwykle ostrożnym w stosunku do sowieckich partyzantów. Jest więc w tej powieści sporo opisów bitew i zasadzek. Jest duża ilość bohaterów przybierających pseudonimy. Jest także mnóstwo różnego rodzaju miejsc, do których partyzanci się przemieszczają. Nie da się ukryć, że początkowo trudno odnaleźć się w takiej ilości bohaterów i ciągłej zmianie miejsca akcji, jednak w toku jej rozwoju, można się do tego przyzwyczaić, śledząc bacznie losy polskiego oddziału.
Piotr Tymiński nie skupia się zbytnio na warstwie psychologicznej, co nieco utrudnia zrozumienie pewnych motywów postępowania. Autor jedynie w minimalnym stopniu odkrywa przeżycia wewnętrzne Staszka, które można by z pełną odpowiedzialnością przenieść na innych, skrzywdzonych Polaków. Nie jest to kreacja pełna, jednak z pewnością autorowi udało się ukazać wielką odwagę polskich partyzantów, niezłomność oraz niemoc, jaka ich otaczała. A to w kontekście całej tej książki, jest według mnie, najistotniejsze.
"Wołyń. Bez litości" to książka pokazująca w pełni to, że nie możemy uogólniać, gdyż nie każdy Ukrainiec sprzyjał nacjonalistom i nie każdy Polak był kryształowy. Z pewnością jednak obrona Wołynia była wówczas walką na śmierć i życie, pozbawioną jakiejkolwiek litości. I warto mieć pojęcie o tym, jak wyglądała i z jakimi przeciwnościami przyszło się mierzyć naszym rodakom.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl
Rok 1944. Dwóch nastoletnich chłopców podejmuje ucieczkę z transportu na roboty do Rzeszy. Czy uda im się pokonać przeciwności i dotrzeć...
Bohaterska obrona Lwowa widziana oczami młodej dziewczyny Piętnastoletnia Tońka jest wielką patriotką. Swój protest przeciwko zawładnięciu polskim...
Przeczytane:2017-07-16, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam, Recenzenckie, ***Wojenne czasy,
„Wołyń. Bez litości” Piotra Tymińskiego to niezwykłe świadectwo rzezi i ludobójstwa na Wołyniu w latach II wojny światowej. Pierwszy masowy mord na ludności polskiej na tamtym terenie został dokonany 9 lutego 1943 r. przez oddział Ukraińskiej Armii Powstańczej, który zamordował 173 Polaków we wsi Parośla I w powiecie sarneńskim. To właśnie w tej okolicy autor umieścił akcję swojej książki.
Opowieść rozpoczynają wydarzenia Wielkiego Czwartku 1943 roku, kiedy to do domu Stanisława Morowskiego we wsi Osty wkracza uzbrojona banda Ukraińców i dokonuje pojmania członków rodziny. Stanisławowi udaje się uciec, ale jego najbliżsi, podobnie jak sąsiedzi ze wsi zostają zabici z niebywałym okrucieństwem, a domostwa spalone. Po tym szokującym akcie przemocy Stanisław ucieka z Ostów i kieruje się do sąsiedniej Konstantynówki, gdzie samorzutnie tworzy się oddział samoobrony. Mężczyzna wstępuje w szeregi miejscowych powstańców, aby wraz z innymi ochotnikami chronić ludzi przed agresją UPA. I tak rozpoczyna się jego długa walka z banderowcami. Lawirowanie pomiędzy oddziałami Niemców, Ukraińców i sowieckiej partyzantki wymaga inteligencji, sprytu, poświęcenia i całkowitego oddania sprawie. Walka zbrojna, długie i wyczerpujące wędrówki po okolicznych lasach i bagnach, dowodzenie ludźmi, przejmowanie zaopatrzenia, napady na wrogie oddziały i ich rozbrajanie to tylko część zadań, jakie Stanisław musi wykonywać jako „Len”, a potem „Czart”. Wielu ochotników ginie na akcjach, bardzo dużo odnosi rany, ale determinacja, duch i wola walki są przeogromne. Ciężkie i nierówne starcia z Ukraińcami przynoszą efekty, ale jest to tylko maleńka przejrzysta kropelka w całym brudnym morzu cierpienia, gwałtu, tortur, bestialstwa i śmierci.
Powieść Pana Piotra wywarła na mnie ogromne wrażenie i jestem pełna uznania dla autora za podjęcie tak trudnego pod względem emocjonalnym i czysto ludzkim tematu. Jest to powieść historyczna oparta na faktach, ale wydarzenia w niej opisane zostały sfabularyzowane na potrzeby książki. Dlatego nie znajdziecie tu suchych faktów i opisów, ale wartościową i przepełnioną skrajnymi emocjami opowieść o cierpieniu i koszmarze, jaki oprawcy mogą zgotować swoim ofiarom. To także relacja z podejmowanych prób walki z bezwzględnym i nieludzkim wrogiem. Bo na tej wojnie nie ma litości. Tutaj bez mrugnięcia okiem brat zabija brata, syn staje przeciwko ojcu, a sąsiad mści się na sąsiedzie. Tutaj żołnierze samoobrony toczą zaciekłe boje ryzykując własne życie w obronie Polaków i wolnej Polski. Wojenne losy Stanisława Morowskiego i jego kompanów to swego rodzaju dowód na istnienie dobrych, prawych ludzi wśród bezdusznej zawieruchy na Wołyniu.
Książkę bardzo dobrze się czyta, płynnie, z zainteresowaniem i zaangażowaniem w tragiczne wydarzenia, które wciągają czytelnika w prawdziwy koszmar tamtych dni. Niezaprzeczalnym atutem tej opowieści jest duża dbałość o szczegóły, która sprawia, że zdarzenia stają się autentyczne do bólu. Opisy wołyńskich krajobrazów, lasy, bagna, wysepki, wzgórza, a nawet ruiny zniszczonych budynków przemawiają do czytelnika obrazami, które są chwilową odskocznią od smutnej, wojennej rzeczywistości. A następujące po sobie pory roku – wiosna, lato, jesień i zima trwają jakby na przekór wszystkiemu, co dzieje się dookoła.
Nie sposób nie odnosić treści tej książki do filmu Wojciecha Smarzowskiego, który oglądałam jakiś czas temu. Ta trudna, ale jakże wartościowa produkcja była dla mnie równie cennym, co wstrząsającym doświadczeniem. Lektura powieści „Wołyń Bez litości” Pana Piotra Tymińskiego dopełniła to wyobrażenie. Sięgnijcie koniecznie po tę książkę, aby wyrobić sobie własny pogląd na tamte czasy i wrócić do historii, o której powinno się pamiętać i do wydarzeń, które powinno się znać.
Panie Piotrze, jaszcze raz serdecznie dziękuję za egzemplarz książki i gratuluję TAK DOBREJ powieści o TAK TRUDNEJ historii i TAK CIĘŻKICH czasach. Po zakończonej lekturze zastanawiałam się, czy nie podjąłby się Pan napisania kontynuacji losów Stanisława i jego oddziału np. w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty. Proszę o tym pomyśleć.