Przyjaźń poddana wielkiej próbie i marzenie, które staje się ciężarem
Lato 2002 roku. Czekając na powrót rodziców z wielkiego miasta, siedmioletni Szymon układa monety na torach. Nie wie, że jego życie już nigdy nie będzie takie, jak dotychczas.
Kilka dekad wcześniej jego babka, Tośka, wyrusza w podróż, którą zapamięta na zawsze. Wyrwana z bezpiecznego domu dziewczynka trafia do obcego świata, którego zasad musi się nauczyć. Jako dorosła kobieta stanie przed konsekwencją swoich dawnych wyborów.
Losy tych dwojga splatają się w sposób, którego żadne z nich się nie spodziewa. Zmuszeni żyć ze sobą, pomimo różnic, Szymon i Tośka próbują zrozumieć się nawzajem i uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.
***
Strata. Zaczynanie życia od nowa: bez rodziców, bez męża, bez palców, bez domu i bez pomysłu, jak będzie wyglądać nowe. Mozolne wdrapywanie się po kolejnych dniach, w nowych okolicznościach. Wszystko będzie dobrze, powtarzają wokół. Brzmi niczym ulubiona mantra Polaków na skraju. Rdza pozostawia ślad na długo.
- Sylwia Chutnik
Brakowało wam polskiej powieści współczesnej, napisanej z naprawdę epickim rozmachem? Oto ona - rozgrywająca się dziś i przedwczoraj, porywająca Rdza autora kultowego już Dygotu.
- Piotr Bratkowski, ,,Newsweek"
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2021-09-24
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 288
Język oryginału: polski
'' Do ludzi którzy nie uciekają, żadna bozia nie przychodzi. Ludzie którzy, nie uciekają, śpią spokojnie i nie muszą się przywiązywać sznurkiem do kaloryfera.''
Otwieramy książkę pt. ''Rdza'' Jakuba Małeckiego i wkraczamy w nią tak nieśmiało, ale i z takim zaciekawieniem jak Alicja wkroczyła w świat po drugiej stronie lustra. Wkraczamy i cóż to widzimy ? Dwaj siedmioletni chłopcy bawią się w naprawdę niebezpieczną zabawę, kładą na tory różne metalowe przedmioty by, zobaczyć co stworzy z nich przetaczający się po nich pociąg. Zabawa niebezpieczna, jednak kiwamy ze zrozumieniem głowami, bo która z zabaw siedmioletnich chłopców jest bezpieczna, prawda ?
Obaj chłopcy, Szymek Stawny i jego najlepszy kumpel Budzik, bardzo lubią tę zabawę, każdy z nich ma już całą kolekcję torowych trofeów pieczołowicie pochowanych w swoich kryjówkach. Jednak to nie jest zwykły dzień, pełen ulubionej zabawy, dla Szymka, a pośrednio i dla Budzika będzie to pierwszy dzień kiedy ''rdza'' da o sobie znać. Ponieważ jak wynika z definicji rdzy, jest to coś, co: ''Przy wystarczającej ilości czasu, tlenu i wody, każda masa żelaza ostatecznie przekształca się w całości w rdzę i rozpada się''. Właśnie teraz, właśnie dzisiaj przy zaistnieniu ''sprzyjających'' okoliczności, żelazny uporządkowany świat Szymka Stawnego rozpada się...po raz pierwszy.
Chłopiec na próżno czeka na rodziców, nawet po pogrzebie wciąż mu się wydaje, że oni wrócą, bo przecież jak teraz żyć ? Podobne pytanie zadaje sobie Tośka, babcia chłopca, na której siedemdziesięcioletnie barki spada trud wychowywania Szymka. Jak sobie poradzą, siedmiolatek, który nagle musi opuścić swój dom, swój pokój, swoje miejsce na ziemi i któremu bozia zabrała rodziców i babcia, która nie potrafi przytulać...chociaż przecież bardzo kocha swojego jaszczurowatego wnuka.
Będziemy sobie wędrować po tym świecie wykreowanym przez autora i przypatrywać się, jak sobie radzą jego mieszkańcy. Będziemy dorastać z Szymkiem i starzeć się z Tośką, będziemy obserwować przyjaźń chłopca z Budzikiem wystawioną na naprawdę ciężką próbę. Będziemy uczestniczyć przy podejmowaniu decyzji przez bohaterów tego świata i doświadczać konsekwencji tych decyzji. W końcu będziemy zaciskać pięści w bezsilności i kibicować nielicznym radościom przydarzającym jego mieszkańcom.
Gdzieś przeczytałam, że ''po lekturze dusza boli'' i ja się z tym w stu procentach zgadzam. W moim odczuciu to najsmutniejsza z książek tego autora, z tych które przeczytałam. Poczucie smutku, bólu, bezsilności i tej rdzy, która niszczy powoli, acz uparcie, aż do rozpadu, nie opuszczało mnie przy czytaniu ani na chwilę. To kolejna pozycja tego pisarza, która mnie przeżuła i wypluła i przeczołgała emocjonalnie po jakimś kamienistym podłożu. Po której pozostały mi egzystencjalne sińce i emocjonalny ból, który wyciska łzy. A ja nie mam oczu na przysłowiowym ''mokrym miejscu '' i wycisnąć ze mnie łzy to nie taka prosta sprawa. Jednak Jakubowi Małeckiemu jakimś dziwnym trafem zawsze się to udaje. Dlaczego?
Nie wiem, ale czy to takie istotne?. Ważne, że te łzy są oczyszczające, wyciszające. Książki Pana Małeckiego, są dla prostych ludzi i o prostych ludziach, a ja jestem prostym człowiekiem, więc są dla mnie i ''o mnie'', mojej rodzinie, znajomych, dzieciach, przyjaciołach. W krainie za lustrem znalazłam swojski świat. Jak dobrze wrócić do...domu. Bo przecież w końcu ''wszystko będzie dobrze'' prawda ?
„Rdza” Jakuba Małeckiego, to moje drugie spotkanie z autorem. Pierwszym był „Dygot”, który bardzo mi się podobał, więc do kolejnej książki podchodziłam z dużymi nadziejami. Czasem się zdarza, że człowiek wiele oczekuje, a potem spotyka go rozczarowanie – ale w tym przypadku tak nie było. „Rdza” mi się podobała, bo ma wyrazistych bohaterów, których świat bardzo wciąga czytelnika, choć muszę przyznać, że o wiele bardziej podobała mi się pierwsza połowa – druga jest jakoś zbyt nasycona wydarzeniami, postaciami i losami, które wydają się zbyt nieprawdopodobne i wydumane. No i podobała mi się mniej niż "Dygot".
Ciekawym zabiegiem jest poprowadzenie akcji w sposób dwutorowy, właściwie można powiedzieć, że są dwie historie w jednej książce – w jednej widzimy małego Szymka, który traci w wypadku rodziców i trafia pod opiekę babci Tosi, a w drugiej samą Tosię – jej dzieciństwo, które toczy się w czasach wojny, młodość – aż do momentu, gdy stanęła przed koniecznością przygarnięcia wnuka. Miałam chwilami pokusę, żeby najpierw przeczytać tylko losy Tosi i tylko losy Szymka (podzielone są wyraźnie, więc bez problemów można tak zrobić) – ale problem w tym, że losy obojga są ciekawe i chciałam wiedzieć, jak się dalej potoczą. Chociaż zdarzało mi się przeskakiwać na początek kolejnej opowieści, żeby zobaczyć, co się dalej stało – ale to chyba dobrze świadczy o tym, jak bardzo wciąga ta historia.
Jest to opowieść bardzo emocjonalna, wzruszająca i poruszająca – chwilami dość makabryczna (zwłaszcza opisy wojny są miejscami przerażające – ale szczerze mówiąc wolę takie przedstawienie wojny, niż to, co ostatnio serwują nam różni autorzy opisujący na przykład życie w Auschwitz…). Wojna ukazana jest tutaj jako żywioł, który bezrozumnie niszczy to, co piękne, zawłaszcza dusze ludzkie i pociąga za sobą wiele ofiar. Tosia i jej rodzina są wobec tego żywiołu bezsilni – muszą opuścić swój dom i wioskę, i wyjechać daleko do obcego miasta, by tam zacząć nowe życie, bo ktoś tak sobie postanowił.
Minusem tej powieści (żeby nie było, że wszystko jest takie super), jest zbyt duże, jak dla mnie, nagromadzenie postaci – niektórych bohaterów po prostu nie kojarzyłam, jakoś nie zapadli mi w pamięć, i kiedy pojawiali się ponownie, miałam problem z przypomnieniem sobie, kto to taki i co o nim wiem. Niemniej społeczność wiejską ukazał autor w sposób bardzo piękny; oni są wspólnotą, wspierają się nawzajem i bronią się, choć oczywiście nie brakuje tutaj zwyczajnych sąsiedzkich nieporozumień. Mam też zastrzeżenie do samego wydania - strasznie małe litery - choć mam dobry wzrok, lektura była chwilami po prostu męcząca. Na minus oceniam także drugą połowę książki – jak wspomniałam czytało mi się ją gorzej, wydała mi się mało prawdopodobna i znacznie słabsza od początkowej historii. Chociaż zakończenie jest naprawdę mocne – i tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń.
Komu ta książka może się spodobać? Osobom, które lubią książki z bogatym tłem społecznym i historycznym, miłośnikom opowieści o polskiej wsi, o ludzkich zagmatwanych losach.
Raczej nie spodoba się fanom szybkiej akcji, kryminałów i sensacji – życie toczy się w niej powoli i wiele dzieje się w sferze emocjonalnej. Z drugiej strony – ja raczej nie przepadam za takimi książkami, zwykle wolę thrillery i kryminały, a jednak mi się podobało. Na pewno nie jest to lekka i łatwa lektura, która nie wymaga specjalnego skupienia.
Podsumowując: wciągająca i pełna wzruszeń książka, której świat pochłania czytelnika i nie pozwala się oderwać od lektury.
Potywnie się zaskłoczyłe stylem jeżykiem i bochaterami no po prostu jakub małecki najlepszym wydaniu to było moje pierwsze podejście ale i nie ostanie
Po genialnych „Śladach” Małeckiego sięgnęłam po kolejną jego pozycję – „Rdzę” i ponownie się nie zawiodłam. Na początku muszę przyznać, że nie jestem wielkim fanem powieści współczesnych – jednak książki Małeckiego mają w sobie coś co sprawia, że czyta się je jednym tchem.
W „Rdzy”, podobnie jak i w „Śladach” akcja rozgrywa się w małej miejscowości Chojny, gdzie poznajemy siedmioletniego Szymona który w trakcie odwiedzin u babci dowiaduje się, że jego rodzice zginęli w wypadu samochodowych. Babcia próbuje mu wytłumaczyć, że „Bozia wzięła ich do siebie kochanie. Są już u Bozi…” Jednakże nie zdaje sobie sprawy, że te słowa małemu Szymonowi nie przynoszą ulgi, ale stają się przestrogą. Szymek zaczyna się bać o swoje rzeczy, zabawki – boi się, ż Bozi również j zabierze. W nocy Bozia prześladuje go i straszy. Czy Babci uda się pokonać lęk małego Szymona? Czy duża różnica pokoleń nie będzie stanowić przeszkody do wspólnego języka Babci i Wnuka?
Małecki jest pisarzem, który skupia się nie na historii, ale na człowieku. Tak samo jest w przypadku „Rdzy” poznajmy losy bohaterów, ich historię życiową od początku do końca. Ważne jest to, że bohaterowie to osoby zwyczajne, namacalne, bliskie czytelnikowi. Jednak ta zwyczajność jest najbardziej fascynująca, zbliża nas do Tośki i Szymka, pokazuje prozaiczność życia codziennego. Trzeba przyznać, że Jakub Małecki stał się mistrzem w szukani niezwykłości w zwykłych rzeczach – i naprawdę robi to w sposób genialny.
Obok samej powieści Małeckiemu należą się wyrazy uznania za sam kunszt pisarki. Jego książki z jednej strony są oszczędne, bez zdań rozciągających się na pół strony, ale z drugiej strony każde zdanie, nawet lakoniczne niesie za sobą ogromny ładunek emocjonalny i wyobrażeniowy. Małecki wie jak opisać jednym zdaniem lub słowem to co niektórzy próbują opisać przez pół książki. Świadczy do może o tym, że Małecki jest nie tyle wyśmienitym pisarzem, co również znawcą ludzkiej natury – wie jak przemówić do czytelnika, wedrzeć się do jego serca za pomocą małej liczby słów. Można powiedzieć, że Małecki jest jak tytułowa „Rdza” – wdziera się do naszego serca i umysłu i pozostawia w nim ślad, zadrę na całe życie.
Warto również wspomnieć o tym, że autor nie tylko kreuje głównych bohaterów, skupia się również na swoich postaciach drugoplanowych, które niejednokrotnie odgrywają ważną rolę, a tym samym nie są tylko „pustym tłem”, ale żywym i emocjonalnym organizmem.
Czytając „Ślady” zaskoczył mnie fragmentaryczny sposób przekazywania całości. „Rdza” pod tym względem również zaskakuje – akcja raz pędzi lata do przodu, żeby innym razem cofnąć się do czasów przeszłych, aż w końcu zatoczyć koło i połączyć wszystkie losy bohaterów.
Mogę z czystym sumieniem polecić „Rdzę” jako powieść współczesną na miarę najlepszych polskich książek. „Rdzę” trzeba poczuć samemu, aby ją zrozumieć. Także powodzenia w lekturze i wielu emocji, które niejednokrotnie będą bardzo głębokie.
MIĘDZY POKOLENIAMI
W chwili obecnej Małecki to bodajże najlepszy rodzimy pisarz. Narobił niemałego szumu swoim "Dygotem", potem tylko potwierdził klasę znakomitymi "Śladami", na "Rdzy" zaś spoczywało trudne zadanie dorównania poprzednikom i zaoferowania czegoś świeżego. Z tą świeżością co prawda nie do końca wyszło - Małecki nigdy jednak nie szukał w swoich dziełach większego novum - jednak i tak czytelnicze oczekiwania zostały zaspokojone, a autor po raz kolejny udowodnił, że po jego książki warto sięgać w ciemno. A właściwie najlepiej tak właśnie robić, by słowo po słowie odkrywać ich treść i wszystko, co mają do zaoferowania.
Ja jednak pozwolę sobie napisać kilka zdań odnośnie fabuły. Dla formalności. I dla tych, którzy nie znając dzieł Małeckiego może zainteresują się ich treścią. "Rdza" rozpisana jest na dwoje bohaterów. On, Szymek, dziecko jeszcze, jak na dziecko przystało, bawi się, cieszy beztroską. Lubi komiksy, lubi, z kolegami ustawiać metalowe przedmioty na torach i zbierać, co po nich zostaje. Dzieciństwo przerywa mu wypadek, w którym traci oboje rodziców, a zarazem dom, w którym mieszkał i świat, jaki uważał za swój.
Ona, Tośka, jest jego babką. Swoje już przeżyła, a teraz musi zająć się wnukiem, który trafia pod jej opiekę. Kocha go, ale chyba nie tak mocno, jak powinna. Stara się, także znaleźć wspólny język. A przeszłość nie śpi. Młodość Tośki powraca do niej, jej pasje, miłości, tragedie, przeplatając się z życiem jej wnuka na poziomie, jakiego żadne z nich by nie podejrzewało.
Całość recenzji na moim blogu: http://ksiazkarniablog.blogspot.com/2018/03/rdza-jakub-maecki.html
Źródło: http://damazksiazkaa.blogspot.com/2018/02/6-jakub-maecki-rdza.html
„– Patrzajcie, Bozia nie pozwoliła Niemcom kapliczki zrujnować! – powiedziała pani Nagórna do Tosi i innych dzieci.
Tośka popatrzyła na smutną minę zmokłej Maryi i ciemne serce namalowane na jej piersiach.
– To nie mogła lepiej kapliczkę dać zrujnować, a tych ludzi w stodole zostawić? – zapytała, ale nikt jej nie odpowiedział.”
Trafiłam w końcu na książkę, dzięki której wiele przemyśleń tkwi nadal w mojej głowie, która nie daje mi spokoju… Wciąż nie mogę się nadziwić ilości refleksji po tej wyjątkowej lekturze i czuję, że nie będzie tym razem mi łatwo przelać wszystkiego, co kłębi się w środku. Jakub Małecki stworzył świat wszechogarniającego smutku i tragedii dotykających zwykłych ludzi. Odnalazł coś wyjątkowego w przeciętności. Potrafi w paru słowach oddać wielki dramat. Staje się dziś moim ulubionym autorem obok Jane Austen czy J.K. Rowling. To co robi z nami – czytelnikami – to magia…
„Rdza”, jak określił w wywiadzie sam autor, to powieść psychologiczno-obyczajowa. Rzecz dzieje się we wsi Chojny. Fundament powieści stanowi tragedia Szymka, kiedy traci rodziców w wypadku samochodowym w 2002 roku. Przenosi się do babci Tosi. Tam później dorasta, godzi się ze śmiercią bliskich i dojrzewa. Babcia Tosia wydaje się być niezadowolona z faktu, że ma na głowie dziecko. To chłodna i poważna postać, bez dwóch palców. Jednak, kiedy powoli odkrywamy karty z jej przeszłości, wszystko zaczynamy rozumieć… a także zawiłe losy innych bohaterów. Kiedy dochodzi do nieszczęśliwego wypadku rodziców, Szymek jest jeszcze beztroskim i szczęśliwym chłopcem. Jego dzieciństwo to zabawy przy torach razem z najlepszym kolegą - Budzikiem. Niestety: „Złapał za klamkę i tak skończyło się to wszystko, całe to siedem lat, z których poza torami i malowaniem krów pamiętał później niewiele. Tego dnia nie usiadł za stołem w kuchni i nie nakarmił rybek”. Tego dnia jego życie naznaczyła śmierć. A oni mówią, że będzie dobrze Szymuś, wszystko będzie dobrze… A on nie może przejść po tym wszystkim do zwykłej codzienności. Jeszcze przez pewien czas boi się, że Bozia zabierze mu zabawki, tak jak rodziców i chowa je do pralki. Sama zaś jej postać tak przenika głęboko do Szymka, że przywiązuje nogę do kaloryfera, aby nie mogła także i jego porwać. Tymczasem babcia zaskakuje wszystkich:
„– Ale wiesz co? Jak ta Bozia nam wejdzie do domu, to ja ją zastrzelę”.
Te sceny wywołują niechciane łzy i wzruszenia…
Schemat powieści jest skonstruowany z benedyktyńską precyzją: na dwóch płaszczyznach czasowych. Wszystko idealnie, cierpliwie wyważone i w odpowiedniej kolejności. Każdy rozdział z przenikającą nasze zakamarki duszy puentą. Tak, by każdy mógł pojąć całą historię ze zrozumieniem. Czasy współczesne od 2002 roku po 2016 (gdzie mamy finał wszystkiego), przenikają wspomnienia z czasów jeszcze wojennych, gdzie Tosia była małą dziewczynką i nie mogła tego ranka zacząć szkoły, ponieważ zaczęła się wojna. Małecki jednak nie kładzie nacisku na wydarzenia z historii, jest ona tylko tłem dla tragedii dotykających zwykłych, ale jakże podobnych do nas samych ludzi. Z niezwykłą wrażliwością i humorem spisuje na kartach powieści losy Tosi, jej mamy, córki, Niewidzialnego Człowieka, czy Tolka, który tak jak Eliza (jej córka) : „(…) nie chciał pracować z ludźmi, ciągnęło go do zwierząt. Kilka lat wcześniej wymyślił, że zostanie zootechnikiem, więc nim został. Twierdził, że na świecie nie ma lepszej pracy.
-Taka na przykład krowa – tłumaczył, kiedy spacerowali nad Wartą. - Krowa jak jest głodna, to jest głodna. A jak szczęśliwa, to szczęśliwa. I z krową nie ma tak, że na przykład udaje zadowoloną, a tak naprawdę to jest wkurwiona na coś sprzed dwóch dni, albo że za dwa tygodnie kopnie cię z powodu czegoś, co jej się przywidziało dzisiaj. Krowa jak jest wkurwiona, to jest wkurwiona. A jak nie, to nie. I to mi się w krowach podoba.”
To, co zauważyłam z przepięknej powieści to także obecny rozdźwięk pomiędzy pokoleniami. Każdy odczuwa inaczej, a problemy młodych przesłaniają wszystko inne. Niezrozumienie Tosi i wnuka jest na porządku dziennym. Dopiero z czasem każdy docenia, co miał. Szymek nie wiedział, ile jego babcia skrywa i co należało do jej świata – przeszłości. Co towarzyszyło jej duszy do starości, kim był Niewidzialny Człowiek i czego ludzie doświadczali w jej czasach: „Była to najnudniejsza wycieczka ze wszystkich, na które w ciągu tych ośmiu lat wysłano ich ze szkoły. Las, w lesie beton, na nim olbrzymi pomnik w kształcie kowadła, na pomniku jakiś napis. Stojąc razem z innymi, Szymek próbował nawet to czytać. ‘Wzięto nas od starca do niemowlęcia między miastem Koło a Dąbie. Wzięto nas do lasu i tam nas gazowano i rozstrzeliwano i palili…’ Nie no, nie mógł. Przestępował z nogi na nogę, wzdychał, pocił się, najchętniej by gdzieś usiadł”. Tragedia nie dosięga Szymka tylko w kwestii niewiedzy o przeszłości babci, ale także wtedy, kiedy wyrusza na ratunek bliskiej osobie, a w tym samym czasie traci drugą. To chyba według mnie najbardziej przykry moment w książce. Małecki postawił bardzo wysoko poprzeczkę innym polskim autorom.
„Rdza” to nie tylko historia przepełniona bólem, ale także prawdziwą przyjaźnią. Jest ona jednak poddana wielkiej próbie przez ciąg tylu lat. To także historia ludzi o niespełnionych marzeniach, wspomnieniach, z którymi mierzą się obecnie wszyscy bohaterowie i konsekwencjach wyborów przeszłości. Tak jak powszechna rdza, tak każdy ślad na duszy pozostanie na bardzo długo w sercach tych ludzi. To samo śmierć, każda poniesiona strata. To epicka współczesna powieść, gdzie marzenie to nie dar, ale ciężar ciągnący się do końca życia. To także cicha refleksja nad tym, czy los, czy przeznaczenie pisane przez nas samych rządzi się naszym życiem. To ciche łkanie nad własnym ‘ja’ i ‘tobą’, ‘nami’… To walka z godną śmiercią: „Wspominając dziadka, Tośka często myślała o tym, jak ważne w życiu jest móc umrzeć wtedy, kiedy się chce, i dziwiła się, że prawie zawsze ludzie umierają dopiero wtedy, kiedy naprawdę trzeba. Ona sama dawno już wszystko obmyśliła. Wiedziała, w co się ubierze i pod którym drzewem usiądzie w swoim sadzie. Znając kształt i ciężar kuli, która jej przebije głowę, czuła się bezpiecznie”.
Mimo ponurego nastroju bijącego z „Rdzy”, wielkiej przyjemności dostarczyło mi uczucie, że czytam o bohaterach z moich rodzinnych stron, a tam gdzie miał miejsce wypadek, przejeżdżam często sama. Nigdy jeszcze nie zdarzyła mi się taka podróż w… (nie)znane.
-Dama z książką
Po zaskakujących „Śladach” i genialnym „Dygocie” z ogromną chęcią sięgnęłam po „Rdzę” Jakuba Małeckiego. Poprzedniczki trzymały poziom, porzeczka dla „Rdzy” zawisła wysoko.
Jak to w książkach Małeckiego bywa akcja dzieje się w małej miejscowości Chojny leżącej blisko Miasta. Szymka poznajemy w trudnym dla niego momencie, kiedy w wypadku giną rodzice, a on przeprowadza się do babci na wieś. Relacje tych dwojga są trudne, małemu ciężko się przyzwyczaić do nowej sytuacji, na Tośce ciążą echa przeszłości. Co innego przyjeżdżać do babci w odwiedziny, co innego mieszkać na co dzień, oporządzać króliki, sypać ziarno przepiórkom. To też opowieść o dorastaniu Szymka i przeżywaniu na nowo dla Tośki. Balast wspomnień, rodzinne traumy.
Głównym motywem powieści jest przyjaźń. Taka niewinna, dziecięca, między Szymkiem a Budzikiem. Dorastająca. Której ciężko przetrwać w późniejszym czasie, kiedy drogi się rozchodzą. Taka prawdziwa. Która odradza się wtedy kiedy trzeba. Od dziecięcych zabaw na torach, po… nie, nie zdradzę.
„Rdza” ma wiele wspólnego z wcześniejszymi książkami Małeckiego. Znów jest kameralnie, znów brzydko, los nie oszczędza. Język bogaty, plastyczne opisy, wyraziste postacie. Mała miejscowość, ale dramaty wielkie. Intensywność przeżyć i doznań, kameralność. Kalejdoskop. I znowu specyficzny styl autora – oszczędny w słowach, pełen niedopowiedzeń, przenikanie się warstw.
Rdza pojawia się dopiero gdzieś mniej więcej w połowie powieści. Od tego momentu coraz bardziej się wżera, nie pozwala przestać o sobie myśleć. Powleka bohaterów, przenika na czytelnika.
Mottem książki, tak nie lubianym przez Szymka jest powtarzane „Wszystko będzie dobrze”. Taki banał – dla jednych irytujące stwierdzenie, dla innych słowa faktycznie podtrzymujące na duchu. Taki trochę odrdzewiacz, lek na całe zło.
Dobra rzecz, szczerze polecam.
Bardzo lubię czytać opowieści o ludziach - przede wszystkim takie proste, niosące za sobą najwięcej treści. O życiu, wyborach, strachu. Autor w "Rdzy" przedstawił nam trudności jakie mają miejsce w życiu codziennym. Jakub Małecki łączy ze sobą dwa odmienne światy i pokolenia. Dzięki temu czytelnik z zapartym tchem może śledzić metamorfozę przechodzącą przez społeczeństwo, wyznawane w nim wartości a także priorytety. Niewiele słów, a jednak bardzo dużo treści. Każdy kolejny czytany rozdział jest dopełnieniem poprzedniego. Dodatkowo w lekturze znajdziemy wiele wartościowych cytatów, a to wszystko sprowadza nas później do długich przemyśleń. Powieść, można powiedzieć, że przeczytałam jednym tchem. Gorąco polecam!
Ponury blok na obrzeżach miasta. Sąsiedzi mijają się w windzie nie mówiąc nawet zwyczajowego „dzień dobry”. Nie znają się, nie zauważają w kolejce do kasy w pobliskim markecie. Czasem parkują koło siebie swoje auta, ale kto by zwracał uwagę? W równie ponurym jak blok mieszkaniu, mniej więcej sześćdziesięciopięcioletni mężczyzna wpatruje się w małe kuchenne okno. Grube szkła na nosie wskazują, że jego wzrok szwankuje. Gdyby ktoś się nim zainteresował zobaczyłby, że często dźwiga pod pachą książki. Mężczyzna mieszka sam, nie licząc czarnego kota, który ciągle łasi mu się do nóg. Zna rozkład dnia swojego pana, wie, że po zaparzeniu czarnej, fusiastej kawy zasiądzie przy zajmującym niemal pół salonu drewnianym biurku. Nie musi dbać o przestrzeń. Nikt go nie odwiedza, a przynajmniej kot może leżeć na blacie, kiedy on pisze. Pisze codziennie. Odkąd opanował obsługę komputera (a nie było to wcale łatwe) jego życie stało się prostsze. Wciąż nie wierzy kurierom i księgarniom internetowym, wciąż zaopatruje się w ulubionym antykwariacie, ale komputer to wynalazek doskonały - pisanie idzie mu zdecydowanie szybciej. Ma tyle do opowiedzenia! Tyle ciekawych historii…
Tak sobie wyobrażałam człowieka, który stworzył „Rdzę”. I choć miałam okazję zobaczyć go na żywo, i choć zamieniłam z nim kilka słów, i choć widziałam zdjęcie na okładce – wciąż nie mogę uwierzyć, że to niemalże mój rówieśnik. Bo jak trzydziestokilkulatek może pisać takie książki? Prędzej kryminał naszpikowany najnowszą technologią, thriller, reportaż, obyczaj z nietypowym romansem w tle. Cokolwiek, ale nie taką prozę jak „Rdza”.
Siedmioletni Szymon traci rodziców w wypadku samochodowym. Od tej pory jest pod opieką babci Tośki. Nie jest to łatwa relacja. Chłopiec wyrwany brutalnie ze swojej codzienności, pozbawiony najbliższych i kobieta, która w młodości została zmuszona do opuszczenia własnego domu i dostosowania się do życia z obcymi ludźmi. Te historie, na pozór całkowicie różne, przeplatają się ze sobą uświadamiając czytelnikowi ich podobieństwo. Niełatwo oderwać się od lektury. Małecki w najciekawszych momentach tnie jedną opowieść, by na kolejnej stronie przytoczyć drugą. I znów ucina, gdy serce zaczyna bić mocniej przypominając, że przecież musi dokończyć to, co zaczął wcześniej. I nawet człowiek się nie denerwuje, nie wyklina i nie rzuca książką – pisarz robi to tak umiejętnie, że niepostrzeżenie stajemy się marionetkami w jego teatrze.
Bohaterami książki są zwykli ludzie, ich codzienność, proste sprawy. A może wcale nie proste, może całkiem skomplikowane, może wymagające atencji i powagi? Niby tylko drzewo, ale uwiera starego Budzikiewicza i doprowadza do tragedii. Niby tylko kupno dodatkowej pralki, ale z jakiego powodu! Wielkie wydarzenia, ta tak zwana „Historia” zostaje tłem, choć mogłoby się początkowo wydawać, że przejdzie na pierwszy plan. Małecki stworzył w swojej książce klimat lekko baśniowy, magiczny nie zapominając o tym, że pisze o realnych sprawach, prawdziwych życiach. Ta powieść cały czas jest dla mnie za mgłą, niezbyt wyrazista, pokryta rdzą, tocząca się gdzieś tam w Polsce, a jednak dosadna i bardzo dzisiejsza.
Jakub Małecki udowodnił, że młody człowiek również może pisać ważne książki. Potwierdził, że nie ma w literaturze tematów na wyłączność i nie tylko znamienite nazwiska mają prawo zbierać oklaski. Zatem, Panie Małecki, gratuluję i czekam na więcej.
Zapraszam: https://www.facebook.com/spadlomizregala/
Są takie książki, które najlepiej czytać jesienią. Zwinąć się w fotelu pod zapaloną lampą, z kubkiem gorącej herbaty z miodem, z kotem na kolanach albo ewentualnie z kraciastym kocem i czytać, czytać. Ale nie szybko, żeby się dowiedzieć kto, za co i po co. Czytać powoli, jakby się kroczyło w błocie po te legendarne nenufary. Czytać dla samego czytania, dla przyjemności z powolnej lektury, dla delektowania się słowem, znakiem, metaforą, historią… Tak powinno się czytać najnowszą książkę Jakuba Małeckiego. Nawet okładka „Rdzy” jest jesienna- jakieś zdjęcie w sepii, jakiś zasuszony kwiat, jakieś szarości, brązy i przykurzenie…
Dzień, w którym całe życie Szymona potknęło się i już nigdy nie szło prosto, był dniem banalnie zwykłym. Było ciepło, Szymon i Budzik jak zwykle poszli na tory, żeby położyć na nich coś metalowego, co przejeżdżający pociąg sprasuje w fantazyjne wzory. Taki normalny, letni dzień, bez żadnych oznak zbliżającego się końca świata. Szymon miał lat siedem… Dzień, w którym całe życie Tośki potknęło się i już nigdy nie szło prosto, był dniem banalnie zwykłym. Tośka spała. Spała, bo ze szkoły kazano im wracać do domu. Spała, a lato właśnie przechodziło w jesień; był sam początek września. Taki normalny, letni jeszcze dzień, który rozerwał huk spadających bomb. Tośka miała lat siedem… Co łączy Szymona i Tośkę? Są rodziną. Tośka jest babką chłopca, a ten letni dzień połączył ich losy już na zawsze, skazując oboje na nieustającą prawie obecność tego drugiego. Muszą mieszkać razem, we wsi, która ma swoje własne mikroświaty i swoje własne historie. Częściej smutne niż wesołe, ale kto by się tym długo przejmował, przecież wszystko będzie dobrze…
Nowa książka Małeckiego przypomina mi obraz. Znacie „Pejzaż z upadkiem Ikara” Bruegela starszego? Gdzieś daleko, w tle, Ikar spada do morza, a na pierwszym planie jakiś człowiek orze pole. Ikara trudno nawet zauważyć, oracza widzimy od razu. Gdzieś tam tragicznie kończy się czyjeś życie, a tutaj człowiek idzie za wołem i myśli, co też będzie na obiad. Jeśli się obejrzy, jeśli zobaczy machające w rozpaczy nogi, czy to coś zmieni? Może i zmieni, ale nie dla Ikara, dla niego nic już zrobić nie można. Zmieni oracza. Tak samo jest u Małeckiego; gdzieś w tle dzieje się ludzka tragedia, a Tośka bawi się lalką i uważa, że wojna jest nudna. Gdzieś tam giną ludzie, ale dla nich nic już zrobić nie można. Tyle że ta ich śmierć zmieni życie Tośki. Ona się nie obejrzała, obejrzał się za to Ktoś Inny… Nie można czytając „Rdzę” nie zadać sobie pytania o wpływ tła na życie tych z pierwszego planu. Żyjemy w jakiejś tam historii, nawet jeśli tego nie zauważamy, bo mamy osiem albo dziesięć lat. Na ile ta historia może zmienić nasz los? Nawet jeśli nas osobiście nie zahaczy? Historia u Małeckiego to nie trąby archanielskie, nie grzmot dział i nie lament i pożoga. To coś, co się dzieje gdzieś w tle, coś lekko tylko nakreślonego piórkiem, efekt machnięcia skrzydłami motyla. Autor zdaje się mówić „Ja wiem, że wy wiecie, co się zdarzyło. Niedopowiedzenie jest więcej warte niż konkret”. Zdarzyło się. Koło historii się obróciło i połamało komuś nogi…
Można też „Rdzę” porównać do utworu muzycznego. I wtedy to będzie bolero. Przecież losy najpierw Tośki, a zaraz potem Szymka są tak do siebie podobne. I nieważne, że tu wojna, tam dwudziesty pierwszy wiek. Ludzie wciąż się zakochują, wciąż chodzą do szkoły, wciąż coś tracą. I wciąż tę stratę muszą jakoś przeżyć. Sami, po swojemu; nie pomogą tu żadne protezy, laski ani słowa, że „wszystko będzie dobrze”. Zresztą to te słowa, zapewnienia, że „wszystko będzie dobrze”, powracają co kilka stron, jak refren, lejtmotyw, wiodący imperatyw. A przecież wcale nie jest dobrze. Dobrze bywa, czasami. Może to zaklęcie, ten plaster na duszę jest bardziej potrzebny temu, kto pociesza niż temu, kto pocieszenia potrzebuje? Nic dziwnego, ze Tośka stwierdza w którymś tam momencie, że oszaleje, jeśli jeszcze raz ktoś przy niej albo do niej te słowa wypowie. Jest stara, wie, że dobrze już nie będzie. Że było, czasami… A rdza? Rdzy zawsze trochę zostaje: na murze w ziemi, na dłoniach, w historiach. Więc może i nas trochę gdzieś w kimś zostanie?
Przyznaję się bijąc się w piersi- to pierwsza książka Małeckiego, którą czytałam. Pierwsza, ale na pewno nie ostatnia. Dołączam oto do chóru, który twierdzi, że Małecki wielkim pisarzem jest. A jeśli nie wielkim, to na pewno dobrym, interesującym i rokującym jak najlepiej. Przede mną jeszcze kilka jego książek, a że jesień w pełni, wypada się tylko cieszyć na powolną, przyjemna lekturę. I na kolejne pytania, które wchodzą do krwiobiegu i przez kilka dni nie dają spokojnie zasnąć. Ja, neofitka, namawiam- czytajcie Małeckiego dziewczęta. Chłopcy też, jeśli chcą…
Rdza to literackie "coś". Coś przejmującego, coś zaskakującego i doskonałego. Coś, o czym nie zapomnę już nigdy. Być może odkryłem powieść, która wpłynie na moje dalsze życie, jednak pewne jest jedno - nauczyłem się wiele na błędach postaci i wyciągnąłem bardzo dużo wniosków. To pierwsza powieść Jakuba Małeckiego, jaką przeczytałem, ale wiem jedno - to jeden z najlepszych współczesnych polskich autorów.
Jakub Małecki - to imię i nazwisko przez ostatnie dwa lata było odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki, głównie dzięki Dygotowi. O jego książkach mówiło się zawsze różnie, choć większość opinii była pozytywna. Dlatego też postanowiłem, że rozpocznę przygodę z twórczością tego młodego polskiego pisarza, wyjątkowo od najnowszej powieści. Początek był dosyć ciężki. Nie potrafiłem się zaangażować i nie do końca wiedziałem, dokąd to wszystko zmierza. Na całe szczęście z każdą stroną jest coraz lepiej, to nie jest powieść, która przekonuje doskonałą fabułą - to postacie robią tutaj najsolidniejszą robotę.
Bardzo rzadko się to zdarza, ale spośród wszystkich postaci, nie znalazła się taka, wobec której czułbym wyjątkową niechęć. Historia ta obejmuje całą rodzinę, od pradziada Lucjana, do najmłodszego Szymka. Mimo wszystko najbardziej trafiła do mnie opowieść Michała, brata Tośki - to idealny przykład tego, że marzenia można mieć i je realizować w każdym wieku. Ta powieść stoi na postaciach drugoplanowych, ich losy stanowią doskonałe tło całej opowieści. Jestem pod wrażeniem struktury powieści, krótkie i ujmujące fragmenty i podział rozdziałów - jeden z teraźniejszości, drugi z przeszłości - doceniłem to dopiero po skończeniu książki, ponieważ wtedy wszystko nabiera sensu. Myślę, że to właśnie styl pisania połączony z wyjątkowymi postaciami sprawił, że zakochałem się w tej opowieści.
Relacja Szymona i Tosi jest naprawdę ciekawa. Jest wypełniona cierpieniem i zrozumieniem, myślę, że może posłużyć jako przykład do mówienia o konflikcie międzypokoleniowym. A właściwie jego abstrakcyjności. W Rdzy odnajdą coś dla siebie osoby, które uwielbiają czytać o życiu, jakim żyli zwykli ludzie kilkadziesiąt lat temu. Małecki prezentuje różne szczegóły, które wywołują uśmiech o czytelniku (wspomnienia o Idolu z 2002 roku są zawsze na miejscu). Myślę, że autor ten przełamuje zupełnie niesłuszny stereotyp o książkach polskich pisarzy. Bardzo wiele osób ma przekonanie, że każda powieść napisana przez rodaka jest po prostu słaba i nie warto zwracać na nią uwagi. Bzdura! Jakub Małecki wyrasta na współczesny fenomen polskiej literatury, dzięki swojej oryginalności, dojrzałemu stylowi i wiarygodnemu opisowi ludzkiej przeciętności. Dawno nie byłem tak zachwycony jakąkolwiek powieścią!
Nadal nie potrafię się nadziwić, że z pozoru tak banalna opowieść, gra na ludzkich emocjach i wywołuje ogromny zachwyt. Wiem, że to być może nie brzmi dobrze, ale każdy z nas mógłby być na ich miejscu. Każdy z nas mógł doświadczyć takiej straty. Każdy z nas mógłby być Julią Duszną. Albo Rochem. Wyciągnąłem z tej lektury mnóstwo wniosków, a z drugiej strony nadal z mojej głowie kotłuje mi się wiele myśli. Przeróżnych myśli. Niekiedy bardzo destrukcyjnych i brzemiennych w skutkach. W pewnym momencie stwierdziłem, że moja opinia będzie zależała głównie od zakończenia. I powiem jedno - nie. Nie potrafię się z tym pogodzić. Po prostu nie potrafię. Prawda - wybrzmiało one bardzo dobrze w kontekście całej powieści, ale pozostawia ono na czytelniku bolesną ranę, która nie goi się szybko.
To po prostu trzeba przeczytać.
O wielkości i nieprzeciętności tej książki przemawia fakt, że od premiery minęło bardzo niewiele, a już ma dzisiątki recenzji. Widać, że czytalnicy czekali na tę powieść.
Cieszę się, że nie umknęlo mi nazwisko Jakuba Małeckiego i mogę nakarmic swoją duszę jego przepięknymi historiami.
"Rdza" wpisuje się w kanwę narracji, które bohaterami czynią zwyczajnych ludzi, z najbliższymi nam wszystkim sprawami- świadomością przemijania, nieustanną próba ocalenia najdroższych sercu wspomnień, z zyciem, na które składa się milion nieistotnych spraw, które w ostatecznym rozrachunku budują nasza tożsamość i ze śmiercią, która jest alter ego tego życia.
Każdy z bohaterów plecie swoją historię na tle przyrody, niezmiernie waznego motywu powieści Małeckiego. Nić, splątaną z innymi, tworzącą swoista pajęczynę połączeń i relacji międzyludzkich.
Historia nienachalnie, w tle, ale znacząco wpływa na losy postaci. Czas płynie jak w naszym życiu- początkowo powoli, by potem gnac na złamanie karku, ku nieuchronnemu kresowi.
Spójna, przemyslana kompozycja, cudowna proza godna klasyków polskiej literatury; a w niej Szymon Stawny, jego babcia Tośka i inni mieszkańcy Chojen. Żyjący blisko, jak moi sąsiedzi z rodzinnej wioski; znajomi, bliscy, ważni.
Jestem oczarowana ta historią, głęboko poruszona, myślę o niej i otym, co ukryte pod słowami- o tym, co najważniejsze. Z całego serca dziękuję czlowiekowi, ktory potrafi tak pisać.
"Stary Kłoda mówił. Że tak to już w życiu bywa. Nic nie jest na zawsze. ale nie trzeba się gnębic, bo może będzie lepiej."
Cóż ważniejszego można powiedzieć drugiem człowiekowi? Można tylko, po prostu, być obok. I jak Tośka kupić nową pralkę, by zabawki miały bezpieczne schronienie w starej...
Kilkuletni Szymek lubi bawić się przy torach, a wieczorami zamalowywać łaty na rysunkowych krowach. Ma przed sobą życie, które jego babci zdążyło już upłynąć niemalże w całości. A jednak czas potrafił zaskoczyć ich oboje, sprawiając, że okoliczności niebezpiecznie ich połączyły.
Za sprawą „Rdzy” spotkałam się z Jakubem Małeckim po raz pierwszy. Nieco obawiałam się tego spotkania, bowiem doświadczenie podpowiadało mi, że książki autorów tak bardzo chwalonych, niekoniecznie muszą być w moim guście, a wysokie oceny są przecież kwestią indywidualną, nie oznaczają wcale, że powieść spodoba się każdemu. A jakie są moje wrażenie po lekturze?
Najbardziej spodobał mi się pomysł na realizację fabuły. Narracja podzielona na teraz i wcześniej zawsze się, moim zdaniem, sprawdza. W ten sposób autor pokazał mi świat swoich bohaterów z różnych perspektyw. Pokazał jak wcześniejsze doświadczenia wpłynęły na podejmowane przez nich decyzje. Zaznaczył, jak historyczne wydarzenia kształtowały ich charakter, jak zmieniały ich postrzeganie świata, jakimi ludźmi dzięki nim się stali. Z wielką ciekawością pokonywałam kolejne rozdziały, by porównać wtedy i dziś, przeciwstawić teraźniejszość przeszłości i zobaczyć to, co jedynie upływ czasu może zrobić z człowiekiem i jego marzeniami, jak mocno nim potrząsnąć, jak bardzo go zmienić.
Te zmiany obserwujemy na kolejnych stronach książki, stopniowo poznając wszystkie elementy układanki, pozwalające składać w całość bohaterów, niczym naczynie wymagające połączenia wszystkich straconych części. Małecki ukształtował swoje postacie w sposób niezwykły. Każda z nich wielokrotnie mnie zaskoczyła, czasami były to wybory i decyzje, które z przyjemnością aprobowałam, niekiedy budziły moje wątpliwości i niezgodę. Ani razu nie zwątpiłam w ich charaktery, nie odniosłam wrażenia, że bohaterzy noszą na sobie piętno sztuczności, charakterystyczne dla autorów mających problemy z przelaniem pomysłu na papier. W powieściowych postaciach doszukałam się głębokiego realizmu, dzikiej charyzmy, wielkiej siły wewnętrznej i mocnego charakteru.
Podczas czytania czułam, że autor przelał na swój książkowy świat doświadczenie, wrażliwość i życiową mądrość. Można by pomyśleć, że w powieściowych Chojnach niewiele się dzieje, że ta mała miejscowość nie będzie w stanie czytelnika zaskoczyć. Nic bardziej mylnego. Życie toczy się tam swoim tempem, ludzie żyją po swojemu. A czytelnikowi ukazuje się przepiękny portret smutnej i melancholijnej wioski, w której smutki łączą się z radościami, a zwyczajność dnia codziennego przeplata się z ludzkimi tragediami i wielkimi szczęściami. Z „Rdzy” wyłania się maleńka miejscowość, w której żyją wielcy ludzie. Naznaczenie historią, upływającym czasem, niespodziankami losu, niesprawiedliwością nieswoich wyborów.
Za sprawą Chojen i ich mieszkańców autor skłania nas do przemyśleń, zmusza do własnych decyzji. Podczas lektury stapiamy się z bohaterami w jedność, zaczynamy tworzyć niezwykłą całość. Z wielkim zdziwieniem uświadamiamy sobie, że zaczęliśmy ich lubić, szanować, doceniać. A ich smutki stały się naszymi smutkami. W Chojnach czas zwalnia, choć nigdy go nie brakuje. W tym miejscowym spokoju doszukałam się szalenie zasmucającej melancholii, wiecznie otwartych ran, niezagojonych serc. Małecki z wielkim wyczuciem przedstawia świat zupełnie inny od naszego, choć sprawiający wrażenie tak podobnego. W prostocie tkwi niezwykłość tej opowieści.
Autor na swój sposób przedstawia problemy bohaterów, poruszając się na linii tematów znanych i uniwersalnych. Miłość, przyjaźń, chęć spełnienia marzeń, kiepskie wybory, strata bliskich. I nieco wojny w tle. Nie doszukamy się tutaj oryginalności, co nie znaczy, że akcja nudzi, czy trąci banałem. Jej niezwykłość ukryta została w małej wiosce i jej bohaterach, których w pewnym momencie ciężko odróżnić nam od nas samych.
Bardzo podoba mi się styl Małeckiego. Autor pisze prosto, a jednak mądrze, spokojnie, ale z wielką energią i uczuciowością. W pewien sposób bawi się formą, składając historię z porwanych fragmentów. W uporządkowaniu tkwi pewien chaos, a w spokoju zamieszanie. Słowa składające się na całość historii są dobrane subtelnie, każde zdanie sprawia wrażenie dopisanego niedbale, bez zbędnego tracenia czasu, a jednak czuć w nich, ze zostały przemyślane i dopracowane. Co więcej, autor zdaje się odrzucać istotną rolę dialogu. Rozmowy między bohaterami są bardzo oszczędne, słowa nie zostały rzucone na wiatr. Fabuła realizuje się poprzez czas, opis miejsc, zachowanie postaci.
Dlatego też czyta się dość powoli. A jednak dobrze. To opowieść, którą wypada się rozkoszować. To historia, jaką można się cieszyć. „Rdzę” zwyczajnie trzeba docenić.
Dopóki nie zaczęłam pisać, nie zdawałam sobie sprawy z kłębiących się we mnie emocji. Nie wiedziałam, że mam do powiedzenia tak wiele. A jednak powieść wywarła na mnie duże wrażenie. Zrozumiałam, czemu nazwisko autora się ceni.
"Z tymi co się tam spalili to może jest tak samo jak z tą broną co po niej została rdza. Może oni też trochę tu zostali i trochę jeszcze gdzieś tu są?"
Mocno przemawia do mnie twórczość Jakuba Małeckiego, uwielbiam takie perspektywiczne spojrzenie na scenariusze ludzkich losów, ich różnorodne barwy, wielopłaszczyznową złożoność, nasycenie dramatyzmem, skonfrontowanie piękna z brzydotą, ucieczki z podjęciem walki. Odwołanie do wielopokoleniowej przeszłości, ukazanie znaczenia splotów okoliczności, rysów uwarunkowań lokalnego świata zewnętrznego, społecznych i historycznych aspektów głośno wybrzmiewających w tle. To także pewna powtarzalność wzorców, walka o szczęśliwy byt, pragnienie spełnienia marzeń, od tych najmniejszych po te najbardziej znaczące.
Zawiedzione nadzieje, przekreślone szanse, niedoszłe tęsknoty, wewnętrzne zmagania, ale i radzenie sobie ze stratą, odzyskiwanie poczucia własnej wartości, odnalezienie się w splocie codziennych wydarzeń. Zaklinanie rzeczywistości, przekonywanie siebie i innych, że będzie dobrze, że w tym wszystkim jest jakiś ukryty sens, że dokonywane wybory i podejmowane decyzje poprowadzą w dobrym kierunku. I ta symboliczna rdza, która pokrywa ludzi wraz z upływem czasu, stopniowo zabiera im coś cennego z ich świetności, czy chodzi o kawałek fizyczności, urodę, pamięć, wspomnienia, ambicje, poczucie bezpieczeństwa, czy może o korodowanie bliskości, emocji i uczuć, jak lojalność, wierność, przyjaźń i miłość.
"Rdza" to wspaniała uczta czytelnicza, fantastycznie czyta się tę powieść, intensywna dawka wyśmienitej literatury. Oszczędna narracja wypełniona pięknym słowem, wyjątkową wrażliwością, celnością spostrzeżeń, sugestywnością przekazu, kameralnym klimatem, wszystko skłania do refleksji i zadumy. Wyraziści i przekonujący bohaterowie główni i drugoplanowi, z którymi natychmiast utożsamiamy się, jakże podobni do nas w postawach i czynach, jakże swojscy, dobrze znani i znajomi. Podobnie pozytywne wrażenia towarzyszyły mi podczas czytania poprzednich książek autora, "Dygot" i "Ślady", po nie również zdecydowanie warto sięgnąć.
bookendorfina.pl
Książek głośnych jest bez liku - otaczają nas zewsząd, atakują z plakatów, wyskakują na stronach internetowych, witają od progu każdej księgarni. Żądają naszej atencji, łaszą się, pragną wychodzić z każdym klientem, są materialną obietnicą kilku niezapomnianych wieczorów pełnych napięcia, zwrotów akcji i płomiennych romansów. A gdy już dotrzemy do tylnej okładki, głośna powieść czuje się spełniona i wreszcie może odpocząć; miesiąc, dwa, rok i kto jeszcze o niej będzie pamiętał, niech pierwszy rzuci kamień. Głośne książki żyją chwilą, pożerają na raz każdego, kto podejdzie bliżej. Nie rozumieją, że prawdziwą sztuką jest znalezienie odpowiedniej ofiary, która regularnie da sobie podgryzać kostki i wywołać syndrom sztokholmski. To właśnie te historie, ciche, żyjące w cieniu, które nie obiecując żadnych fajerwerków, powoli wypełniają każdą komórkę ciała i pozostawiają po sobie trwały ślad na duszy. Tym też jest Rdza - puka do drzwi, zdejmuje buty, uchyla kapelusza i uprzejmie pyta, czy może zamieszkać. Zgadzamy się bez zastanowienia.
Odwieszamy jej mokry płaszcz, zaparzamy herbatę, a ona zaczyna snuć swoją historię. O dwójce ludzi mieszkających pod jednym dachem, każde z osobna zamknięte w swoim świecie, ze swoim własnym bagażem doświadczeń. O relacjach między nimi, codziennym mijaniu się bez świadomości burzy w duszy tego drugiego. O wspomnieniach Tośki z czasów wojny, o jej wyborach, miłości, cierpieniu. O układaniu monet na torach przez Szymka i Budzika, których przyjaźń będzie wystawiona na próbę. O wszystkich ludziach, których życie w jakikolwiek sposób połączyło się z niewielką wsią, Chojnami.
To niesamowite, ile treści, ile życiorysów zostało upchniętych na tak stosunkowo niewielkiej ilości stron. Historia kilku pokoleń skupiająca się na każdej jednostce z osobna. Brzmi przytłaczająco, może nawet nudno, ale uwierzcie mi - od Rdzy nie sposób się oderwać. Każdy rozdział zostaje ucięty w takim momencie, że zwyczajnie nie jesteśmy w stanie odłożyć książki, dopóki nie poznamy dalszego ciągu, kolejnych elementów układanki. Autor nie potrzebuje wiele, nie korzysta z bujnych opisów, długich konwersacji, lania wody, by wciągnąć czytelnika w swój świat. Nie potrzebuje wielkich słów, by sprawić, by targały nami emocje, byśmy zdjęli na chwilę wzrok z kartki i poddali się refleksji. Jesteśmy świadkami tego, jak za pomocą, bądź co bądź, niewielkiej ilości tekstu budowany jest niewiarygodnie obszerny świat widziany oczyma licznych wyrazistych bohaterów, których mamy wrażenie, jakbyśmy znali od podszewki. Nie pytajcie, jak to możliwe - sama tego nie rozumiem.
Konstrukcja rozdziałów jest nieprzypadkowa - liczne wątki przeplatają się ze sobą, skaczemy po różnych dekadach, które z osobna wydają się niepowiązane, jednak ostatecznie tworzą jedną wspólną, uzupełniającą się całość. Obserwujemy bohaterów niemal od początku ich życia aż do śmierci i z każdą kolejną stroną odkrywamy, jak z pozoru przypadkowe wybory i wydarzenia odbijają się na ich całym życiorysie, będąc pod wrażeniem, jak zręcznie i z rozmysłem wszystkie te pojedyncze nitki zostały połączone ze sobą w mocny sznur. Choć brzmi to na powieść, w której można się bez problemu zagubić wśród mnogości wątków, tak nie jest; jakimś sposobem zawsze wiemy, na czym stoimy.
Nie widzę w tej książce wad, naprawdę. To tylko coś wewnątrz mnie, może intuicja, podświadomość, daje mi do zrozumienia, że nie zakochałam się w tej powieści tak, jak mówią to moje racjonalne argumenty. To niezwykła lektura, dająca naprawdę wiele do refleksji, a czasami przywodząca na myśl jakieś porównanie z klasyką literatury. A z klasyką tak już jest - mamy świadomość tego, że jest genialna, ale nie zawsze w stu procentach trafi w nasz gust. Mimo wszystko, naprawdę polecam, chociażby po to, by na chwilę zwolnić i wynieść z lektury coś więcej.
Latem 2002 roku siedmioletni Szymon zostaje sierotą. Od teraz mieszka z babcią i razem jakoś powoli z dnia na dzień żyją. Sześćdziesiąt lat wcześniej Tosia zmuszona jest opuścić swój rodzinny dom, a podróż w nieznane zostanie z nią w wspomnieniach już na zawsze.
Pan Jakub pisze książki, inne...pełne wrażliwości, pełne różnych ludzkich zachowań. Nie znajdziecie tu opisów przyrody itp...wejdziecie za to w głąb ludzkich myśli, znajdziecie się tu i teraz i konkretne - ja. Dowiecie się co czuje każda z postaci.
Akcja książki przebiega dwutorowo, jedna zaczyna się od śmierci rodziców Szymona, a druga od czasów wojennych i losów Tosi. Finalnie łączą się ze sobą i odkrywają przed nami wszystkie tajemnice.
Piękna historia oddająca głębie ludzkich uczuć i ich zachowań. Wszystko świetnie dopracowane i ach ....aż chce się czytać. Sam styl pisania, brak jakichkolwiek powtórzeń jest godny podziwu. Absolutnie nie wieje nudą, bo czy ludzka psychika może być nudna? Różnorodna, zawiła,pełna sekretów, mrocznych zakamarków, tak, ale nie nudna. Serdecznie polecam.
Jeszcze lepsza niż "Dygot". Postacie Tosi i drugoplanowan postać brata Michała - rewelacyjnie opisane.
Piękna opowieść o ludziach, przewrotnym losie, niepewności jutra, marzeniach, pragnieniach, strachu, miłości.
Szymek traci rodziców. Jego babcia wraca wspomnieniami do wojennych lat.
Trudna, skomplikowana historia rodziny.
Polecam.
Ludzie w kółko powtarzają, że ,,będzie dobrze", ale gdy już jedno się układa, drugie zaczyna się walić. Kolejne osoby się rodzą i kolejne umierają. Ktoś spełnia marzenia, ktoś pogrąża się w bezdennej pustce życia. Jedna osoba wyprowadza się ze wsi, by inna znalazła w niej dom. ,,Rdza" to bowiem wielopokoleniowa historia pewnej rodziny oraz pewnej miejscowości. W centrum wydarzeń jest Szymek, który traci rodziców i zmuszony jest chować zabawki do pralki, by bozia również ich mu nie odebrała. Obserwujemy świat wokół niego, obserwujemy jak wszystko się zmienia i jak przemija. Jak chłopak dorasta i jak innym ludziom również przybywa zmarszczek oraz doświadczeń. A obok tego rozgrywają się wydarzenia sprzed lat, gdzie babcia Szymka -- Tośka -- jest jeszcze dzieckiem, potem nastolatką, dorosłą kobietą, aż w końcu dobiega do starości... To, co było, przeplata się z tym, co jest. Czas tańczy, nie jest stały, a dzięki temu uzyskujemy dokładny obraz kolejnych osób, jakie na kartach powieści się pojawiają.
Jakub Małecki potrafi pięknie pisać i potrafi starannie kreować bohaterów. Okazuje się jednak, że oprócz tego patrzy na świat i jego historię z nieoczywistej strony. Bawi się czasem tak, by wszystko ładnie się zazębiało i nie było w tym zgrzytów. Przyznam, że ,,Rdza" podobała mi się znacznie bardziej niż ,,Święto ognia", ale to wciąż taka powieść o niczym. O niczym, czyli o codziennym życiu, czyli tym, o czym czytać lubię najbardziej.
Panie Małecki, to nie będzie nasze ostatnie spotkanie.
Wow. Teraz już wiem, skąd te zachwyty.
Książka wcale mnie nie urzekła fabularnie - pod tym względem jest całkiem nieźle, ale to nie fabuła gra główną rolę. To ten styl pisania, przedstawiania świata. Zabawne, bo bardzo szybko w trakcie czytania pomyślałam, że to styl podobny do stylu autora "Pachnidła", książki, którą bardzo lubię. I proszę - "Pachnidło" pojawia się w "Rdzy". Może Małecki, podobnie jak ja, pomyślał sobie kiedyś, że jak pisać, to właśnie tak jak Suskind, tak nietuzinkowo, hipnotycznie?
Czasami prawda rozciąga się daleko za horyzont. Jałowe lata bez wschodów i zachodów słońca. Wspomnienia jak burza piaskowa, jak skrzypienie desek...
Narracja oparta na dwóch historiach, które dzieją się równocześnie. Przeskoki z jednej opowieści w drugą następują w momencie, kiedy...