"Na południe od Brazos" to wspaniała epicka opowieść o Dzikim Zachodzie, czyli - innymi słowy - western. W tej na poły humorystycznej, na poły nostalgicznej historii czytelnik znajdzie wiele skądinąd znajomych wątków, napotka dobrze znane miejsca i postaci: jest więc w powieści małe miasteczko, w którym kościół sąsiaduje z saloonem-barem, są dzielni kowboje i legendarni Ochotnicy z Teksasu, meksykańscy bandyci, łowcy bizonów, spokojni osadnicy, okrutni Indianie. Spotykamy - rzecz jasna - słynnego rewolwerowca i ścigającego go szeryfa, a także damę lekkiego prowadzenia, przedmiot westchnień wszystkich teksańskich kowbojów. Towarzyszymy bohaterom powieści w wędrówce po szlaku ciągnącym się od granicy z Meksykiem po góry Montany, przeżywając wraz z innymi liczne barwne przygody w świecie, który - choć często tylko z pozoru zachował jasne podziały na dobro i zło, prawo i bezprawie - nadal przywołuje obraz Ameryki z dawnych, romantycznych czasów Dzikiego Zachodu.
Wydawnictwo: PIW
Data wydania: 1991-11-01
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 463
Tytuł oryginału: Lonesome Dove
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Pamiętacie westerny na dwójce, w niedzielne południa? Rany, jak ja się wtedy nudziłam! Westerny to zdecydowanie nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Dlaczego więc sięgnęłam po „Brazos”? Bo to arcydzieło, bo jest uniwersalne i podobało się prawie wszystkim moim koleżankom…
Nigdy w życiu żadnej książki nie czytałam tak długo, nigdy żadna mnie tak potwornie nie znudziła, żadna nie wydała się tak nieprawdopodobna, a postaci i ich działania tak niezrozumiałe. Nigdy tyle razy podczas lektury nie miałam ochoty rzucić książką w… kąt! Jakiekolwiek zainteresowanie odczułam w okolicach 700 stron, czyli trochę za późno :/
Kompletnie mnie ta historia nie zainteresowała, nie porwała, nie byłam ciekawa, co będzie dalej. Myślę, że to przez bohaterów – nudnych, nijakich, zapatrzonych w siebie. Sytuację ratuje postać Klary (na moje nieszczęście pojawia się dopiero w okolicach 600 strony…) – chyba tylko dzięki niej dotrwałam do końca. No cóż, nie dla mnie westerny, nie dla mnie pędzenie bydła przez prerie, nie dla mnie honorowe zabójstwa i dziwne męskie przyjaźnie.
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Nigdy więcej westernów! Nigdy żadnych poganiaczy bydła, ani kowbojów. Zupełnie takiego świata nie rozumiem i bardzo się cieszę, że dzisiaj w niedzielne południa mogę sobie wybrać, co chcę oglądać 😉
"Kiedy Augustus wyszedł na ganek, błękitne świnie właśnie pożerały grzechotnika. Wąż pełzał widocznie po podwórku, usiłując znaleźć trochę cienia, no i nawinął się świniom pod ryje... Nigdy już nie było mu sądzone zagrzechotać."
Wspaniała podróż czytelnicza, mega dawka znakomitej opowieści osadzona w klimacie westernu. Napisana z wielkim rozmachem. Fantastycznie jest się w nią zagłębiać. Perfekcyjnie oddane realia stylu życia ówczesnej Ameryki. Genialnie wykreowani bohaterowie, zarówno pierwszoplanowi, jak i drugoplanowi. Intrygująca fabuła, atrakcyjnie rozpracowane wątki, wiele wydarzeń, incydentów i przygód. Jednak w tym wszystkim umiejętnie stonowanie rytmu akcji, aby móc mocniej nasycić się przebiegiem zdarzeń. Wyborne dopracowanie szczegółów, ciekawe, plastyczne i sugestywne, lecz pozbawione zbędnych ozdobników. Mamy wrażenie jakbyśmy faktycznie przenosili się w opisywane miejsca, dzikie krajobrazy, a także mogli niemal namacalnie poczuć obecność różnorodnych powieściowych postaci, wyruszyć z nimi na niebezpieczny szlak, współuczestniczyć w wędrówce z południowego Teksasu do północnej Montany poganiając bydło.
Działająca na wyobraźnię mieszanka dramatu i komedii, wywołująca wiele emocji i frapującego napięcia. Podobało mi się sięgnięcie do czasów Starego Zachodu i na tym tle odmalowanie barwnych losów bohaterów, staranne dbanie o ich harmonijne przenikanie i płynne zazębianie się. Wszystko precyzyjnie przemyślane, nie ma przypadkowości czy zastanawiających zbiegów okoliczności. Z zainteresowaniem śledzi się zachowania i postawy ulubionych postaci, wzajemne relacje. Chętnie poznajemy ich obawy, lęki, pragnienia i marzenia. To także odnajdywanie bliskich, prawdy o dziedzictwie, miejsca na ziemi, spełnienia w wybranym trybie życia. Również czarne charaktery przykuwają uwagę. Niewątpliwie na fantastyczny odbiór powieści ma wpływ także porcja wyśmienitego humoru, bardzo wyrazistego, przekonującego, wywołującego niejednokrotnie głośny aplauz i uznanie. Ogromnie cieszy taka przygoda czytelnicza, nic nie brzmi w niej fałszywie, wywołuje tylko pozytywne skojarzenia i odczucia. Gorąco zachęcam, abyście uwzględnili powieść w planach czytelniczych, z pewnością nie będziecie żałować, wyśmienita okazja do przeniesienia się w świat, którego już nie ma, a który warto poznać. Wieli dni pochłaniającego i satysfakcjonującego zaczytania, a do tego, piękne wydanie, wzbogacone posłowiem, mapką, fotosami z serialu i zdjęciami z epoki.
bookendorfina.pl
,,Na południe od Brazos" Larry'ego McMurtry'ego to powieść, która w latach 80tych zdobyła Pulitzera, w Polsce pojawiła się po raz pierwszy w 1991 roku, a w 2017 na nowo wydało ją Wydawnictwo Vesper z naprawdę dobrym posłowiem pióra Michała Stanka. W 2021 na polskim rynku wydana została jej kontynuacja pt. ,,Ulice Laredo".
,,Na południe od Brazos" określana jest jako western, jednak mam wrażenie, że jest to tylko punkt wyjścia tej historii. Oczywiście zawiera wszystko to, co western zawierać powinien, czyli mamy kowbojów, który podróżują z bydłem przez kraj i walczą z napotkanymi Indianami, szeryfa i kobietę lekkich obyczajów. Podróż jest niezwykła, bo przez całe Stany, od Teksasu i samej granicy z Meksykiem, aż po Montanę, przy granicy z Kanadą! To wyprawa niesamowicie niebezpieczna - nie tylko ze względu na wojowniczych Indian, ale i pod względem klimatycznym - brak wody, brak pożywienia dla krów, złe warunki atmosferyczne, to tylko część z niebezpieczeństw na nich czyhających... To główny trzon historii, jednak książka ta to o wiele więcej! To mądra, acz dosyć smutna powieść drogi, pełna rewelacyjnych kreacji psychologicznych, głębokich uczuć i przeżyć. Wszystko to opowiedziane jest z niesamowitą prostotą i wyczuciem, a język stylizowany jest na mowę z czasów Dzikiego Zachodu. Nigdy bym nie pomyślała, że będę czytać western, a teraz nie wyobrażam sobie bym mogła go nie przeczytać. To książka, która zostaje w czytelniku na zawsze. Gorąco polecam!
To jest kawał dobrej literatury. Zdaję sobie sprawę, że niektórych może nudzić bo akcja biegnie powoli tak jak w westernach ale ja jestem nią zachwycona, mogłabym ją czytać i czytać. Uważam, że jest warta uwagi, ma tyle różnych wątków i ciekawych postaci. A za najciekawsze w tej książce uważam, przedstawienie pod kątem psychologicznym samotności ludzi i to naprawdę różnych jej odmian. Momentami bawi ale także wzrusza. Polecam! Taki jeden western w życiu warto przeczytać!
"(...) jeśli jej nie czytaliście, ZRÓBCIE TO! Nie ważne, czy jesteście miłośnikami fantastyki, thrillerów, kryminałów, obyczajówek, czy pal licho wie jakich jeszcze gatunków literackich – TA POWIEŚĆ JEST DLA WAS! To niezapomniana historia opowiadająca o schyłku Starego Zachodu, z doskonale wykreowanymi sylwetkami bohaterów, które zapadają w sercu i pamięci. Opowieść o drodze ku dojrzałości i sile oddziaływania jednego człowieka na drugiego. Tę powieść po prostu TRZEBA PRZECZYTAĆ."
Cała recenzja dostępna na moim blogu, zapraszam:
http://magicznyswiatksiazki.pl/na-poludnie-od-brazos-larry-mcmurtry/
Gideon Fry is a serious rancher and Johnny McLoud a free-spirited cowhand. What links them is Molly Taylor, a woman they both love, who bears each of them a son....
Zabawna, a zarazem gorzka opowieść o matce i córce, które nieustannie walcząc ze sobą, nie potrafią bez siebie żyć. Najsłynniejsza książka...
Przeczytane:2021-12-12,
Trudno się pisze opinie o wybitnych książkach, bo cokolwiek się napisze ma się wrażenie, że to wszystko za mało, za słabo, za powierzchownie. Tak jest z wyjątkowym westernem „Na południe od Brazos”, który już teraz wiem, że jest najlepszą z przeczytanych przeze mnie w tym roku książek. I szalenie się cieszę, że mam możliwość od razu zagłębić się w wydaną w tym roku kontynuację „Ulice Laredo”.
Ten surowy świat od pierwszych stron zawładnął mną bez reszty. Pędziłam bydło wraz z Callem, wdawałam się w słowne utarczki z Gusem i przegrywałam w karty z Jakiem. Tyle samo ile świata zewnętrznego autor odsłania tego wewnętrznego, skrytego w głowach i sercach bohaterów. I czyni to genialnie, mimo ponad 860 stron w powieści nie ma jednego niepotrzebnego słowa. Nie ma zbędnych opisów, czy dłużących się momentów, jest za to arcydzieło złożone tyleż z realistycznej historii Starego Zachodu, nie bez powodu zwanego Dzikim, ileż z ludzkich emocji i ich pogmatwanych losów.
To też przede wszystkim powieść drogi. Pędzenia kilkutysięcznego stada z Teksasu, gdzie pod prażącym słońcem jedynie gąszcz karłowatych dębów ma siłę wyrastać na brunatnej ziemi, do Montany, która jawi się naszym bohaterom jako raj dla hodowców. Przemierzymy wraz z nimi tysiące mil zmagając się z upałem, burzą piaskową, ulewami, gradobiciem i plagą pasikoników, Indianami, własnymi słabościami i lękami, grzebiąc przyjaciół i wrogów.
Można mówić o powieści drogi nie tylko w sensie dosłownym, ale i metaforycznym, jako ciągu przemian bohaterów, dojrzewaniu nie tylko do udziału w wyprawie, ale też do pożegnania dziecięcych ideałów, pogodzenia się z nieodwołalnością śmierci i stratą przyjaciół.
Nie znajdziecie tu jednak krztyny patosu, a język, którym pisze samo życie. Czasem zabawny, innym razem budzący wzruszenie, czy skłaniający do refleksji, niestroniący od piękna, ale i brzydoty. Z mnogości wątków, z których każdy jest inherentną częścią fabuły, można by z powodzeniem stworzyć kilka odrębnych świetnych powieści. Jednak idealne zespolenie ich w jedność świadczy o wyjątkowości i doskonałości tego dzieła.