Witamy w miasteczku Rotherweird!
Rok 1558: Dwanaścioro dzieci o talentach niewiarygodnych jak na ich wiek zostaje wygnanych przez królową do miasta Rotherweird. Niektórzy uważają je za wyjątkowe, inni za pomiot szatana. Jednak wszyscy zgodnie uznają, że trzeba je traktować z respektem i... obawą.
Czterysta pięćdziesiąt lat później miasto nadal żyje odizolowane od reszty Anglii. I wciąż rządzone historycznym prawem. Niezależne, ale zobowiązane do przestrzegania jednego dziwnego warunku: absolutnie nikomu nie wolno badać miasta i jego przeszłości.
I wtedy do miasta przybywa dwóch ciekawskich gości z zewnątrz: Jonah Oblong, nauczyciel w miejscowej szkole oraz złowrogi miliarder sir Veronal Slickstone, który planuje odnowić zrujnowany miejski pałac. Chociaż kierowani całkowicie różnymi motywami, Slickstone i Oblong starają się połączyć przeszłość z teraźniejszością, aż w końcu zaczynają wyścig z czasem - oraz ze sobą nawzajem. Konsekwencje będą śmiertelne i zapowiadają apokalipsę...
,,Miasteczko Rotherweird to opowieść błyskotliwa i inteligentna, dowcipna i poważna: nie przypomina innych książek, ma wyjątkowe i niebezpieczne właściwości. Wiersz za wierszem, cicho i sprawnie, otwiera rząd kolejnych zapadek w wyobraźni czytelnika".
Hilary Mantel, dwukrotna zdobywczyni Man Booker Prize
,,Barokowa, bizantyjska i piękna, a przy tym odważna. Fascynująca książka-układanka!".
M.R. Carey, autor serii komiksowej Lucyfer
,,Harry Potter dla dorosłych!".
,,Sunday Independent"
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2020-03-31
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 628
Tytuł oryginału: Rotherweird
Nie byłam w pełni przygotowana na to, co znajdę w powieści Andrew Caldecotta. Z pewnością nie jest to – jak zapewnia mnie blurb na okładce – Harry Potter dla dorosłych. Nie da się przypisać tej historii do żadnej konkretnej kategorii.
Historia pt. „Miasteczko Rotherweird” zaczyna się w czasach elżbietańskich. Królowa, działając zgodnie z prawem i swoimi przekonaniami, skazuje na wygnanie dwanaścioro dzieci posiadających niezwykłe moce. Dzieci te trafiają, zupełnym przypadkiem, do Rotherwierd. Tam, tajemniczy człowiek, Geryon Wynter, mistyk, postanawia się nimi opiekować, rozwijać ich moce i ich uczyć. Wśród tej dwunastki, jak to w życiu bywa, trafia się zgniły owoc w postaci postaci Malise’a, który nie tylko rujnuje dzieło swojego nauczyciela, ale także, zdradzając go, jeszcze przyczynia się do jego upadku.
To on wraca po latach, by odzyskać to, co niesłusznie mu odebrano i korzystać z wiedzy i możliwości miejsca nazywanego przez wszystkich wtajemniczonych Straconą Milą. Jak się okazuje, takich jak on jest dużo więcej. I są równie, jak on, dobrze ukryci, wręcz zamaskowani. Trzymając swoje karty przy orderze, manipulują innymi ludźmi i istotami, by osiągnąć własne cele. I w wielu przypadkach osiągają spektakularny sukces.
Wynter, jak okazało się po wielu latach, ginie, gdyż to, co miało być nauką dzieci skrzywdzonych przez los i żyjących w tamtych czasach ludzi, podjął się, poznawszy możliwości Straconej Mili, serii niebezpiecznych eksperymentów, do których użył magicznych, kolorowych kamieni, mieszających między sobą różne gatunki, w tym także ludzki. Pogłoski głoszą, że mimo ogłoszonej przed wielu laty śmierci Wyntera, on powróci do miasteczka. Wiele dowodów na to wskazuje.
Autor skomplikował tę historię tak mocno, jak było to możliwe. Trzeba jednak przyznać, że wprowadzone przez niego postacie do tej historii, Bronią się pod każdym możliwym względem. Są niezwykle ludzie i ujmujące, albo obrzydliwe i odrażające. W każdej z nich możemy jednak odnaleźć cechy, które będziemy aprobować. Chęć zemsty z ich strony na człowieku, który zrujnował im życie i tym drugim, który chce rozpocząć wszystko od nowa, jest zrozumiała i aprobowana przeze mnie, jako czytelnika.
Najbardziej zapada w pamięć Orelia Roc, Jonah Oblong, czy Hayman Salt, ale każda z postaci, której części z nich to Wynter nadał imiona, anagramy ich niezwykłych mocy, posiada w sobie coś, co przyciąga i utrzymuje uwagę czytelnika. Nie ma ani jednej, obok której czytelnik mógłby przejść obojętnie albo szybko o niej zapomnieć. Wszyscy są niezwykle ciekawi i tajemniczy. Mają także swoje przyzwyczajenia, z których nawet w wyjątkowych sytuacjach nie potrafią zrezygnować. Gregorius Jones biega w określonych porach i nic, ani nikt nie jest w stanie go zatrzymać.
Opisom, zwłaszcza tym niezwykłym, dotyczącym Straconej Mili, która co tysiąc lat chyli się ku upadkowi, z jakiegoś konkretnego powodu, autor poświęcił naprawdę wiele miejsca i przemyśleń. Jest to bardzo dobrze skonstruowany i działający, odmienny świat. Z wielką dbałością o szczegóły, zwłaszcza miejsca tak zwanego mieszania.
Równie niezwykłe jest samo miasteczko, które zasługuje chyba na oddzielną opowieść o zmianach, jakie w nim zachodziły i o ludziach, którzy w nim żyli. Czasem spokojnie, a czasem wprost przeciwnie.
I tak, autor ma rację. Ta książka w zasadzie nie pasuje do żadnego konkretnego gatunku, lecz wije się niczym węgorz gdzieś pomiędzy nimi. Biblioteka, z której ja wzięłam, zaklasyfikowała ją do angielskiej fantastyki, choć ja dostrzegam tu wiele innych, pokrewnych gatunków. Wiem, jak to działa, każda książka musi być przypisana do określonego działu i być może, zwłaszcza po przeczytaniu opisu na okładce, ten pierwszy przyszedł im do głowy, ja bym jednak na ten temat mocno dyskutowała.
Ta powieść może być prekursorem tego, co od dawna zapowiadały kolejne książki ukazujące się na rynku. Sporym wpłynięciem na pomieszanie wszelkich możliwych gatunków, najpierw na zasadzie ostrożnego eksperymentu, a później już całą para. Mocno takiej twórczości kibicuję.
Jeśli chodzi o autora, debiutanta, zrezygnował z pisania sztuk teatralnych, by oddać się pisaniu powieści. Ma bardzo oddany zespół i cierpliwą rodzinę, której wiele zawdzięcza.
Wydaje się, że to bardzo wesoły, twórczy i chętny człowiek do wszelkiej współpracy.
Zabiorę was dziś do miasteczka Rotherwerid. Drugi człon nazwy wyjątkowo przykuł moją uwagę i zachęcił mnie do przeczytania, pomimo że widziałam umiarkowane opinie, bo "werid" w języku angielskim oznacza dziwny, a ja uwielbiam dziwność.
Fabuła
Tytułowe miasteczko Rotherwerid to bardzo tajemnicze miejsce. Jego mieszkańcy świadomie izolują się od reszty Anglii. Są samowystarczalni i, z zasady, nie wpuszczają obcych. Dwójka ludzi z zewnątrz przenika do wnętrza Rotherwerid. Miliarder sir Veronal Silckstone, który kupuje i remontuje miejski pałac, oraz Jonah Oblong, który zostaje zatrudniony jako nauczyciel historii. Przybysze nie do końca respektują zasady panujące w w tym dziwnym miejscu. Łamią najważniejszą z nich, czyli zakaz badania lokalnej historii. Czy rozszyfrują co było zalążkiem powstania Rotherwerid i dlaczego miasto ma tak wyjątkowe przywileje.
Muszą cofnąć się daleko w przeszłość, bo aż do XVI w. i dwunastki wybitnych dzieci. Przypadek, wyjątkowe warunki, a może złe moce zawładnęły tym miejscem.
"Miasteczko Rotherwerid" ma elementy powieści fantastycznej, kryminalnej, historycznej i przygodowej. Na kartach książki dużo się dzieje. Skaczemy pomiędzy wydarzeniami teraźniejszymi i tymi z przeszłości. Bywa tajemniczo i niebezpiecznie.
"Miasteczko Rotherwerid" to mogłaby być bardzo dobra książka, ale jej bolączką są bohaterowie.
Jest ich bardzo dużo. Właściwie sam fakt mnogości bohaterów nie jest wadą, ale trzeba wykonać ogrom pracy, żeby się czytelnikowi nie mylili. Autor poświęcił czas na przedstawienie sir Slickstonea i Jonah Oblong'a, ale już zabrakło czasu na mieszkańców Rotherwerid i okolic. Pojawia się tłum ludzi, a ich nazwiska nie kojarzą się z niczym. Żeby zorientować się, czy pan X to nauczyciel, karczmarz, a może bezdomny musiałam cofać się do spisu postaci. Tak, przygotowano coś takiego. Wygląda to jak przy dramatach: Pan Z – burmistrz, Pani Z – żona burmistrza Z itd. Jest to jakieś rozwiązanie, ale dość uciążliwe dla czytelnika. Tym bardziej, kiedy czyta się ebooka.
Podsumowanie
W powieści "Miasteczko Rotherwerid" podobał mi się koncept i arogancka atmosfera tego miejsca. Niestety, wachlarz kompletnie bezbarwnych postaci, do których nie byłam w stanie się przywiązać, a nawet z trudem je rozróżniałam, odgonił mój początkowy entuzjazm i przywiał podmuch nudy.
W moje ręce wpadł tom liczący ponad sześćset stron, który jest mieszanką rodzajów. I dobrze. Tego typu powieści mają to do siebie, że z reguły zaspokajają gusta większej części czytelników. Osobiście mam słabość do literatury angielskiej. Nie wiem, czemu tak się dzieje, ale jest to stan towarzyszący mi od czasu, kiedy nauczyłem się czytać, czyli od jakiś około czterdziestu lat.
Książka zawiera historie dwanaścioro dzieci różniących się od innych tym, że posiadają talenty, które zostają wzięte za coś, co musi pochodzić od złego według lokalnych mieszkańców. Wtedy mammy rok 1558 a czterysta lat po tym wydarzeniu miasteczko Rotherweird istnieje nadal. Dziwne jest to, że panuje zakaz badania jego przeszłości. Kiedy miasteczko nawiedza dwóch gości wszystko zaczyna się zmieniać i podążać w niespodziewanym i co ważniejsze, w niebezpiecznym kierunku.
Lekturze nie sprzyja pośpiech ze względu na mnogość postaci tam występujących oraz wątków, które nie zawsze wnoszą coś ciekawego do opowieści iw mojej ocenie są zwyczajnie zbędne. Co mamy w tej książce i co jest największym plusem? Czytelnik wchodzi w rolę detektywa. Bada wątki, podąża tropami, które czasami są błędne. To powieść z gatunku gotyckiego, co dla mnie akurat jest wielkim plusem.
Faktem jest oryginalność tej powieści i autor unika schematyzmu. Na uwagę zasługuje okładka a moja radość była wielka, kiedy dowiedziałem się, że opowieść jest pierwszym tomem i nie jest zamkniętą opowieścią. Z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy powieści napisanej w taki sposób z tak wykreowanymi postaciami. Nie jestem zwolennikiem fantastyki, ale w takim wykonaniu biorę w ciemno. Polecam.
Opowieść niełatwa, pełna rozbudowanych opisów, z których wiele dotyczy detali niezbyt istotnych dla głównej osi fabuły. Autor posługuje się barwnym, plastycznym językiem, ale według mnie zanadto skupia się na opisaniu wyglądu świata przedstawionego w powieści, a za mało uwagi poświęca samym bohaterom. Wątków i postaci jest bardzo dużo, początkowo ciężko się odnaleźć w tym rozgardiaszu. Choć Caldecott umiejętnie buduje napięcie, zakończenie nie wbija w fotel. Wręcz przeciwnie, pozostawia czytelnika z ogromnym niedosyt i mnóstwem pytań, na które odpowiedzi być może znajdzie w kolejnych tomach. O ile zdecyduje się je przeczytać.
W miasteczku Rotherweird za sprawą wielowiekowego spisku siły ciemności mogą tym razem zwyciężyć Miasto Rotherweird od czterystu lat jest odseparowane...