Szokująca historia Joachima Knychały, śląskiego ,,Frankensteina"
Joachim Knychała, seryjny morderca z Piekar Śląskich, terroryzował Śląsk w latach 1974-1982. Zaatakował kilkanaście kobiet, zamordował pięć. Autor pieczołowicie odtwarza tę historię, próbuje wniknąć w umysł mordercy, odtwarza śledztwo i prace milicji, zarazem barwnie opisując realia tamtych czasów.
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2017-09-13
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 352
Książka Przemysława Semczuka w fabularno-dokumentalnej formie ukazuje nam cały zwyrodnialczy proces działania następcy "Wampira z Zagłębia" Joachima Knychały, w tle którego poznajemy Śląsk z czasów Polski Ludowej.
Fabularyzowany reportaż, który opowiada historię Joachima Knychały, tytułowego "Frankensteina". Autor wykonał tytaniczną pracę przeglądając akta w sądach; wypytując osoby które brały udział w śledztwie - byłych policjantów, sędziów, adwokatów, mierząc czas jazdy tramwajem i porównując go z informacjami zawartymi w aktach czy oglądając archiwalne filmy związane ze sprawą z tamtego okresu. Z książki wyłania się obraz człowieka, który bity i niedoceniany przez dwie kobiety - matkę i babkę, uczy się od malego nienawiści do kobiet. Inteligentny, oczytany, pracujący w kopalni mężczyzna, który był porządnym ojcem i mężem. Książka ukazuje obie strony tego przerażającego mordercy, próbując jednocześnie odpowiedzieć na pytanie czy kara śmierci zamiast dożywocia czy leczenia była sprawiedliwym wyrokiem. Pozycję czyta się bardzo dobrze, styl autora pomaga nam "przepłynąć" przez tą historię. Polecam.
To nie tylko kryminał! To powieść społeczna o tym, jak młoda jest nasza poprawność polityczna. - Marcin Wroński W 1993 roku zabójstwo przewodnika...
To było najtrudniejsze śledztwo w historii polskich organów ścigania. Wampir z Zagłębia przez siedem lat terroryzował społeczeństwo. W polowaniu na...
Przeczytane:2018-01-17, Ocena: 4, Przeczytałam,
Ze mnie jest taka mieszanka śląsko-zagłębiowska. Urodzona na Zagłębiu (w dodatku w Sosnowcu), zamieszkała niegdyś w stolicy prawdziwego, górniczego Śląska – Rudzie Śląskiej. Od wielu ludzi słyszałam, że nie powinnam nawet przyznawać się do swojego pochodzenia. Tylko rdzenni mieszkańcy wspomnianych przeze mnie terytoriów (bo to niemal jak dwa osobne państwa) są w stanie zrozumieć, o co chodzi w tych wiecznych sporach. Nie są one byle jakie, uwierzcie. Teraz wzajemny antagonizm nieco zelżał, nowe pokolenie jest bardziej tolerancyjne wobec siebie. Intensywnie przyglądałam się moim socjologicznym okiem tym zaskakującym relacjom, wysłuchując niejednokrotnie opinii na temat tzw. Goroli. Zawsze zastanawiały mnie te animozje, próbowałam zrozumieć, pojąć w czym rzecz. Tymczasem oponentów wiele łączy. Jedną z takich „spraw” jest historia seryjnych morderców. Zagłębie ma swojego Marchwickiego, a Śląsk Knychałę. Jeszcze mocniej zespoił ich ze sobą Przemysław Semczuk – reportażysta, dziennikarz, pisarz. Autor „Wampira z Zagłębia” – reportażu o Zdzisławie Marchwickim oraz „Kryptonimu Frankenstein” – sfabularyzowanego reportażu o Joachimie Knychale. Pewnie jako rodowita Zagłębianka powinnam w pierwszej kolejności sięgnąć po tę pierwszą książkę, jednak przygodę z seryjnymi mordercami zaczęłam od Frankensteina.
Joachim Knychała – po ojcu Polak, po matce Niemiec. Mąż i ojciec. Górnik. Śląska klasyka. Spokojny, uczynny, rodzinny. Wydawałoby się – zwykły mężczyzna, wielbiciel książek, który jako podlotek jeszcze marzył o szkole żeglugi śródlądowej. Katowany i znienawidzony przez babkę nazywającą go „polskim bękartem”, rozczarowany matką zawsze stojącą po stronie tej pierwszej. Nie miał łatwego dzieciństwa, a przynajmniej tak przedstawia nam je autor. Jednak Semczuk nie proponuje nam kolejnego reportażu, nie streszcza wydarzeń z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy morderca aktywnie działał na terenie Śląska. Poprzez dobranie takiej, a nie innej formy – fabuły opartej na faktach – jesteśmy bliżej samego tytułowego bohatera (ależ przewrotnie brzmi to słowo w tym wypadku!). Semczuk skupia swoją i naszą uwagę bardziej na procesach myślowych Knychały niż na samych wydarzeniach. Oczywiście nie pomija ich, obrazując bardzo dosłownie pełną brutalności działalność Frankensteina. Jednak tym, co szczególnie przyciągnęło moją uwagę, jest wszystko co działo się w głowie mordercy, bo „Kryptonim Frankenstein” to niezłe studium przypadku.
Jak sam Knychała mówił o sobie tuż po przyznaniu się do winy – w nim jakby dwóch Joachimów mieszkało. Jeden wyważony, z wiecznie spuszczonym wzrokiem, małomówny, a drugi porywczy i przewrażliwiony na swoim punkcie (od dziecka szczególnie źle reagował, gdy ktoś się z niego śmiał). Niebywałe, jak potrafiło rozsierdzić go choćby krzywe spojrzenie kobiety na przystanku autobusowym czy zwrócenie jakiejkolwiek uwagi. Właściwie można powiedzieć, że każda kobieta, która posunęła się do jakiegokolwiek zachowania wzbudzającego nerwowość Joachima, nieświadomie wydawała na siebie wyrok śmierci. Nie była to lekka śmierć. Semczuk nakreślił nam portret mordercy działającego pod wpływem chwili, ale jednocześnie bardzo „ułożonego”, „usystematyzowanego”, działającego według planu (w jednym z rozdziałów morderca zauważa, że łamie swoją zasadę unikania po ataku publicznej komunikacji). Tylko ten „plan” bardzo często zależał od danej chwili. Ileż było momentów, w których kompletnie nad sobą nie panował!
Autor nie wydaje wyroku. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że szuka usprawiedliwienia dla chorego człowieka, który jest w pełni świadomy swojej dewiacji, uważając ją za swoją mękę i brzemię. Człowieka pokonanego przez okrutne dzieciństwo zgotowane przez babkę i młodość zabraną przez przypadkową dziewczynę (jako osiemnastolatek trafił do więzienia za gwałt, który – jego zdaniem – był pomówieniem). Efektem tej ostatniej była nienawiść do każdej kobiety, która w jego mniemaniu „coś mu zrobiła” – źle się ubrała, źle spojrzała, za szybko się rozebrała, za szybko go pocałowała.
„Czy to aby nie kurwa? (…) Zresztą wszystko mi jedno. One wszystkie są kurwy”.
„Kryptonim Frankenstein” to zdecydowanie nie jest książka, w której ciągle się coś dzieje, a akcja pędzi w tempie TGV. Jeśli ktoś miał taką nadzieję, może sobie odpuścić – kina akcji z tego nie będzie na pewno. To raczej statyczna, momentami nawet lekko usypiająca opowieść o legendzie mordercy, który – chcemy czy nie – był po prostu dewiantem. W dzisiejszych czasach zamknęliby go prędzej w szpitalu niż w więzieniu, wyciszając jego zapędy farmakologicznie. Jednak Knychale przyszło żyć w czasach PRLu, gdzie wymiar sprawiedliwości pozostawiał jeszcze więcej do życzenia niż w chwili obecnej. Obraz rzeczywistości lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych stanowi świetny dodatek do tej książki – autor bardzo dyskretnie ukazał nam, jak wyglądało życie w tamtym ustroju, pozwolił wejść do zwykłej śląskiej rodziny, cofnąć się o wiele lat wstecz i poczuć atmosferę tamtych czasów.
Wyrok na Joachimie Knychale został wykonany 21 maja 1985 roku. Ja za sześć dni kończyłam swój pierwszy rok życia.