Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2012-09-05
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 352
Trup z szafy potrafi wypaść nawet po wielu latach. Te konkretne zwłoki, z książki, ukazały się przypadkowym oczom, kiedy drastycznie obniżył się poziom wody w jeziorze Kleifarvatn. Tkwiły na dnie całe lata, obciążone radzieckim sprzętem szpiegowskim. Aparatura przygniatała je dosłownie i w przenośni, jako symbol zdrady i hańby, coś na podobieństwo publicznie ścinanych włosów kochanek nazistów, czy wozu z gnojem, na którym tryumfalnie wywieziono Jagnę z "Chłopów".
W szóstej części serii o komisarzu Erlendurze Sveinssonie autor opowiada nam na przemian dwie historie: o rzeczywistości zimnej wojny w Lipsku oraz współczesną, o śledztwie w sprawie trupa z dna jeziora. Na odpowiedź na pytanie, czy wątki mają wspólne rozwiązanie, musimy poczekać, bo opowieść toczy się niespiesznie, czasem wręcz flegmatycznie. Jeśli ktoś liczy na nagłe zwroty akcji, dramaty i sensacje, srogo się rozczaruje. W "Jeziorze" nikomu nigdzie się nie spieszy. Dodatkowo Erlendur, tknięty przeczuciem (a raczej wewnętrznym przymusem, odzywającym się co jakiś czas) angażuje się w dawną sprawę, która obchodzi właściwie tylko jego i pewną kobietę ze sklepu z nabiałem. Rozgrzebuje stare rany i drażni tych, którym od początku kariery nie chce się przykładać. Zwłaszcza "leniuszka Nielsa", dorobkiewicza chwalącego się udaną rodziną. Nielsów znajdziemy sporo i dzisiaj, takich od-do, byle do wypłaty, mistrzów spychologii. Takich, których partactwo przyłożyło się do niejednej ludzkiej tragedii, za to im samym wygodnie się żyje.
Bardzo podoba mi się drugi wątek, choć jest gorzki i przygnębiający. Arnaldur Indriðason umiejętnie oddał nastrój panujący wśród studentów z Lipska. Nikomu nie można ufać, trzeba się liczyć z każdym słowem, bo nigdy nie wiadomo, do czyjego ucha dotrze. Jako absolwentce takich a nie innych studiów, temat socjalizmu, inwigilacji, tworzenia Wspólnego Wroga, nastawiania społeczeństwa przeciwko sobie (włącznie z bliskimi - wystarczy wspomnieć radziecki wzór dla młodzieży, Pawkę Morozowa) jest mi dobrze znany. Trudno pogodzić się ze świadomością, że tak łatwo manipulować ludźmi. Widzimy to zresztą dzisiaj. Te same motywy, ten sam język, ta sama skuteczność. Historia lipskich studentów jest pełna goryczy, dobitnie pokazuje świat bez przyjaźni, w którym nie ma miejsca na miłość ani na myślenie. Samodzielne myślenie. Kiedy ktoś otwiera oczy i zaczyna widzieć zakłamanie władzy, automatycznie staje się outsiderem. Osaczony. Samotny. Wreszcie, złamany jak bohater kafkowskiego "Procesu".
"Jezioro" podobało mi się jeszcze bardziej niż "W bagnie", o ile można mówić o podobaniu się w przypadku czegoś, co finalnie przygnębia. Chętnie wysłałabym autora na jakieś słoneczne wakacje do ciepłych krajów, żeby zobaczył piękno świata i szklankę do połowy pełną. Z drugiej strony, nie mamy wcale tak wielu pisarzy tworzących tak dobre, porządne, rzetelne książki, więc... może niech dalej siedzi w tej zimnej, wietrznej i szarej Islandii?
Coraz bardziej podoba mi się twórczość tego islandzkiego pisarza o trudnym dla mnie do wymówienia imieniu i nazwisku. Jego główny bohater komisarz Erlendur Sveinsson, to bardzo ciekawa postać, którą zdążyłam już polubić. Podoba mi się jego melancholijny smutek, stanowczość i upór w dążeniu do celu. Nawet jeśli przesłanki ku temu są mało zachęcające.
Twardy facet, a jednocześnie pomimo swojej osobistej dość nieciekawej sytuacji, potrafi współczuć tak bardzo, kobiecie, której narzeczony tak po prostu zniknął, jak i wszelki ślad po nim...
Tym razem dostała mu się dziwna sprawa do rozwiązania. Znikająca z jeziora Kleifarvatn woda, odsłoniła spoczywający tam od dziesięcioleci ludzki szkielet, z przyczepionym doń dziwnym urządzeniem.
Śledztwo jest trudne i żmudne i zabiera nas czytelników, aż do lat 50, do czasów zimnej wojny, Lipska i STASI, czyli wschodnio niemieckiego Staatssicherheitsdienst. Swoją drogą Arnaldur, pokusił się o swoistą wyliczankę dotyczącą STASI i powiem, że zrobiło to na mnie spore wrażenie, już nawet poza cała książką, wrażenie dodatkowe. Ilość ludzi pracującej dla tej formacji, ilość mieszkań, jakimi dysponowali agenci itd. itp.... wprost zatrważające.
Oczywiście, zagadka zwłok w "suchym" jeziorze została w końcu wyjaśniona, natomiast nie wyjaśniono (czyżbym przegapiła?) mi, dlaczego ubywało tej wody w jeziorze przez jakiś czas, a potem znowu napłynęła??
Chyba że przyjmę wyjaśnienie, które pada w książce, że jezioro właśnie po to pozbyło się wody, by w końcu prawda o szkielecie, który skrywało w swych trzewiach, ujrzała światło dzienne...?? Kto to wie??
Co jeszcze znalazłam w tej książce?? Wspomnienie krwawo stłumionego powstania węgierskiego z 56', wzmiankę o tak zwanej "poprawności politycznej" która, jak wyraża się jeden z bohaterów książki "zaprasowała język na kancik, grzecznymi określeniami". Dyskusje nad tym, że prawo w Islandii jest zbyt liberalne i bardzo mocno i długotrwale trzeba się "zasługiwać" by w końcu wylądować w więzieniu. Policjanci łapią złoczyńców, (często wielokrotnie tych samych) a sądy ich wypuszczają i tak w kółko...
Już bez dalszego ględzenie, podsumowując, to świetna książka i jako taka, dostaje ode mnie aż osiem gwiazdek.
To moje drugie spotkanie z tym pisarzem i też udane! Na islandzkim jeziorze, którego objętość z roku na rok się zmniejsza, kobieta robiąca pomiar odkrywa zwłoki. Sprawę przejmuje Erlendur i prowadzą ciężkie i trudne śledztwo. Zwłoki są przywiązane do aparatury radzieckiej, więc sprawa sięga lat zimnej wojny. Zaczynają śledzić wątek istnienia islandzkich szpiegów, docierają do studentów z Lipska. W tej książce biegnie równolegle wątek z czasów socjalizmu, jak ingilowane i sprawdzane było społeczeństwo, zwłaszcza wśród studentów w Lipsku, jak wyglądało "pranie mózgów" młodych ludzi, przerażająca niedaleka przeszłość. Ta książka nie jest zwykłym kryminałem, mamy tu o wpływie totalitaryzmu na zwykłych ludzi a także dużo na temat szpiegostwa. Jestem zachwycona, uwielbiam takie książki, że przeszłość łączy się z przyszłością. Zbrodnia dokonana przed laty znajduje rozwiązanie w teraźniejszości.
Taka sobie... Z jednej strony dość ciekawa zagadka kryminalna i cała historia, jednak kompletnie nie wyłapałam tego "Przeczucia" pana śledczego. Współcześnie znaleziono w jeziorze mocno przeterminowanego truposza. Wszystko wskazuje na to, że ostanie dni jego żywota przypadały jakieś 30 lat temu. Policja bada więc tropy zaginięć z tamtego okresu i wybiera najprawdopodobniejszych kandydatów. Szczególnie jedno zaginięcie budzi czujność policjantów, bo nie dość że śledztwo zostało przeprowadzone dość niedbale, to jeszcze wiele wskazuje na to, że zaginiony ukrywał swą prawdziwą tożsamość.
Psychologiczna głębia, samotne ludzkie cienie i przejmujący chłód! "Głos" to kolejna powieść autorstwa islandzkiego geniusza kryminałów. Reykjavik, zimowa...
Islandzki krajobraz i śmierć, która z pozoru nie wydaje się w żaden sposób tajemnicza. Jednak Erlendur - miejscowy policjant postanawia przyjrzeć się sprawie...