Buntownicza Zoe Collins poprzysięgła sobie, że jej stopa już nigdy nie postanie w Copper Creek. Nie chciała już nigdy rozmawiać z mężczyzną, który złamał jej serce. Śmierć ukochanej babci zmusza ją jednak do powrotu – starsza kobieta zapisała Zoe w testamencie rodzinną spuściznę, jaką jest brzoskwiniowy sad u podnóża gór Pasma Błękitnego.
Kiedy Zoe wraca do domu z córeczką i chłopakiem Kyle’em, okazuje się, że wszyscy wokół oczekują od niej, by porzuciła swoje dotychczasowe życie, które ułożyła sobie daleko od Copper Creek. Uważają, że jest wprost stworzona do prowadzenia sadu – ale niby jak po tylu latach ma poczuć się tutaj jak w domu?
Cruz Huntley nigdy nie uporał się z utratą swojej pierwszej miłości, Zoe Collins, młodszej siostry swojego najlepszego przyjaciela Brady’ego. Nawet po tym, jak zdradziła go podczas krótkiej „przerwy” w ich związku, ani po tym, jak wyjechała w nieznane z tym łajdakiem, Kyle’em Jimmersonem, ani nawet teraz – gdy minęło już pięć lat.
W miarę jak Zoe mierzy się z życiowymi decyzjami, a jej przeszłość z Cruzem daje o sobie znać, między nią i Kyle’em narasta napięcie. Chociaż Zoe godzi się z tym, że jej relacje ulegną zmianom, wciąż nie jest pewna, czy może pozostać w Copper Creek, gdzie czekają na nią nowe obowiązki… I pierwsza miłość.
Wydawnictwo: Dreams
Data wydania: 2018-09-25
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 384
Ten cykl trafił w moje ręce w najgorszym dla mnie momencie. Pozwolił mi się wyciszyć, uspokoić i uwierzyć, że wszystko dobrze się skończy. Cieszę się, że zdecydowałam się zapoznać z twórczością autorki akurat wtedy, gdy potrzebowałam balsamu dla serca i duszy.
Mimo że banalne, przewidywalne, to i tak przy nich wyśmienicie się bawiłam. Takich właśnie powieści potrzebowałam. Lekkich, przyjemnych, radosnych, które wzruszą, pokrzepią serce i dadzą nadzieję, że po każdej burzy wzejdzie słońce. Które wywołają szeroki uśmiech na twarzy, uspokoją i sprawią, że na kilka godzin zapomnę o otaczającym świecie. To historie o miłości, sile przyjaźni, opowieści o zaufaniu, religii, wierze, rodzinie. O ludziach, na których zawsze można polegać, którzy wyciągną pomocną dłoń, gdy kolejny raz powinie się noga. Książki, w których pojawiają się trudne decyzje, dylematy, strach, niepewność i obawa przed nieznanym.
Autorka ma w sobie dar, potrafi wpleść do historii niezwykłą magię, klimat, ciepło, że jak wejdzie się do tego wykreowanego świata, to już nie chce się z niego wychodzić. Po skończeniu jednej od razu sięgałam po kolejną ciekawa, jak pokieruje następnymi losami bohaterów. Podoba mi się, że poświęca czas każdej postaci, dzięki czemu czytelnik może poznać każdego z nich, utożsamić się z nimi, przeżywać rozmaite wydarzenia, doświadczać ich emocje. Nie trzeba jednak poznawać opowieści po kolei, każda z nich jest odrębną historią, dochodzą do głosu inne postacie, które wcześniej były na drugim miejscu.
Ostatnią książką, którą dostałam do recenzji od wydawnictwa Dreams to “Brzoskwiniowy
świt” autorstwa Denise Hunter. Nie pamiętam, żebym wcześniej sięgała po jakąkolwiek książkę tej autorki także nie miałam jakichś specjalnych oczekiwań albo niechęci. W Polsce jednak ukazało się bardzo dużo książek Hunter - między innymi “Boskie lato” i “Jak płatki śniegu”. Co jednak myślę o “Brzoskwiniowym”? Przekonajcie się czytając recenzję, na którą serdecznie zapraszam!
“Brzoskwiniowy świt”, czyli pierwszy tom serii Cooper Creek opowiada o Zoe Collins.
Dziewczynę poznajemy, kiedy po śmierci babci i długiej nieobecności wraca do Copper
Creek - miesteczka , w którym się wychowała. Dziewczyna zostawiła tam miłość, rodzinę, przyjaciół i… samą siebie. Teraz pojawia się z dzieckiem, narzeczonym i bez swojej dawnej żywiołowości i duszy. Zoe niedługo zajmuje dojście do tego, że prowadzenie sadu, który w spadku zostawiła jej babcia to coś, co kocha i chce robić. Niestety, nie zawsze mamy to, czego chcemy i nie zawsze układa nam się tak, jak pragniemy. Życie stawia na drodze Zoe wiele przeszkód, ale czy dziewczyna sobie z nimi poradzi musicie przekonać się sami.
Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej - teraźniejszej - poznajemy Zoe, Kyle’a i
Cruza. W drugiej - retrospekcji - dowiadujemy się co w przeszłości zaszło pomiędzy Cruzem
i Zoe. W części trzeciej wracamy do teraźniejszości i rusza akcja.
“Brzoskwiniowy świt” okazał się dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Spodziewałam się
ciepłej, głupiutkiej książki o tym, że miłość nigdy nie umiera, dobro zawsze wygrywa, a tym,
którzy są dobrzy nigdy nie dzieje się nic złego… A tutaj zonk! Bo nie, nie o tym jest ta
książka. Znaczy tak, nie zrozumcie mnie źle, to jest uroczy romans, w którym młoda
dziewczyna walczy o dziedzictwo swojej rodziny. A jednocześnie nie - to książka o tym, że
podjętych decyzji nie da się cofnąć, o tym, że każdy z nas popełnia błędy. To książka ciepła,
o wybaczaniu samej sobie, o stawaniu na nogi, walczeniu o swoje. Pod tym względem
książka okazała się strzałem w dziesiątkę. Niezmiernie przyjemnie czytało mi się o tym co
dzieje się w życiu Zoe i jej małej córeczki, Gracie. A kiedy pojawiał się Cruz to zaczynałam
się rozpływać!
Dwie pierwsze, wprowadzające, części są dosyć krótkie i dostarczają nam tylu informacji, ilu powinny. Nie są na siłę przeciągnięte, nie wloką się i nie nudzą. Są akurat po to, abyśmy zorientowali się w sytuacji życiowej Zoe. Bardzo spodobał mi się styl autorki w tym wszystkim, bo jest bardzo prosty. Denise Hunter pisze tak, że miałam świadomość tego, co czytam i nie próbuje robić z romansu wybitnego dzieła. W dodatku myślę, że jeśli sięgnięcie po tę książkę ze świadomością tego, że to lekki utwór na długie jesienne wieczory to możecie się przy tym świetnie bawić. Książka napisana jest bardzo rytmicznie, autork dostarcza nam wielu zwrotów akcji, dlatego nie nudzimy się ani trochę, ponieważ nawet wtedy kiedy, wiecie, następuje już taki moment, kiedy akcja się wycisza, zaczyna biec już ku końcowi, wątki są rozwiązywane… Bach! Nagle dzieje się coś takiego, że mnie witki opadły i miałam takie *what the heck?!*. Później jest jeszcze lepiej, bo to właśnie wtedy, kiedy wydaje wam się, że nic już się nie stanie, akcja zaczyna pędzić. To właśnie dlatego chyba tak bardzo zakochałam się w tej książce, bo nie jest mdła, nie jest przesłodzona, nie jest nijaka - autorka idealnie wyważyła ilość “słodkiego romansu”, akcji i obyczajówki. W rezultacie czytało się to naprawdę przyjemnie.
To, o czym napisałam to jednak nie jest najbardziej soczysta rzecz w “Brzoskwiniowym”, o
nie! Najgenialniejszą rzeczą w tej książce są bohaterowie. Zoe, której autorka nadała idealny
charakter, nie ma ani za dużo wad ani za dużo zalet. Przez to wydaje się bardzo naturalna.
Cruz, którego kocham, to urocze ciasteczko. Uwielbiam jego poczucie honoru, zawzięty
charakter, miłość do bliskich osób i to, że wydaje się takim bohaterem, którego możemy
spotkać na ulicy i nie wyda nam się dziwakiem.
No i perełka!
Gracie!
Zazwyczaj nie lubię dzieci w książkach, ale Gracie, maleńki aniołek, jest tak cudowna, tak
genialnie napisana. Widać, że autorka ma duży talent do opisywania małych ludzi.
Uwielbiałam wątki z dziewczynką, to po prostu jak miód na serducho. Kocham!
Równie bardzo jak Zoe, Cruz i Gracie podobała mi się kreacja bohaterów drugoplanowych -
mam nadzieję, że o Hope i Bradym będzie następny tom i będę miała możliwość, bo już nie
mogę się doczekać!
Książka okazała się fantastycznym przerywnikiem i naprawdę miło czytało się ją wieczorem
po ciężkim dniu. Z pewnością sięgnę po resztę książek autorki i to bez zastanowienia, a
wam serdecznie polecam “Brzoskwiniowy świt” - trzymajcie się ciepło! A ja serdecznie dziękuję za podarowanie egzemplarza do recenzji.
"Brzoskwiniowy świt" autorstwa Denise Hunter to kolejna powieść wydana przez Wydawnictwo Dreams, która budzi umysł do rozwiązania zagadki i serce do patrzenia na zranienia, obawy bohaterów i ich poszukiwania Boga…
Akcja toczy się głównie wokół Zoe Collins, kobiety która ucieka przed złem, tajemnicami, przed samą sobą. Poznajemy bohaterkę, gdy pojawia się na pogrzebie ukochanej babci, której nie widziała kilka ostatnich lat. Dlaczego? Tego dowiadujemy się z każdym kolejnym rozdziałem…
Poznając historię kobiety (przeszłość i teraźniejszość początkowo mieszają się), widzimy jak toczyły się jej losy.
Śmierć matki, nadopiekuńczy ojciec, który za wszelką cenę stara się by dziewczyna żyła tak jak on sobie tego życzy. Brat – obrońca i jego przyjaciel, który zakochuje się w bohaterce.
Wiele postaci, wszystkie jednak składają się na spójną całość i świetnie skrojoną historię. Opowieść trochę słodko – gorzką, choć wydawać by się mogło, że Zoe nie spotka w życiu nic dobrego…
Nieudany, toksyczny związek. Porzucona miłość. Nieślubne dziecko. Apodyktyczny ojciec. Czy kobieta będzie w stanie podźwignąć się po ciosie, jaki dostała od życia, gdy zmarła jej babcia?
Czy w tym wszystkim jest miejsce na miłość, zaufanie, wiarę? Czy bohaterka przyjmie spadek po babci i będzie potrafiła zająć się podupadającym sadem i sprzedażą brzoskwiń? Poznajemy dylematy Zoe, wchodząc niejako w jej myśli.
Nie jest to najbardziej zaskakująca opowieść jaką czytałam. Lektura mija jednak szybko i bardzo wciąga. Pobudza do refleksji oraz patrzenia na historię człowieka, która go kształtuje w nieoczywisty sposób. Wiele wątków, wiele zranień, a wszystko podane w bardzo przystępny sposób. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim Bóg – ukryty i jednocześnie widoczny…
Polecam na zbliżające się długie, jesienne wieczory – lektura idealna do ciepłego kubka herbaty.
Zoe wraca do domu z córeczką i chłopakiem Kyle’em. Nie było jej kilka lat. Jednak pogrzeb jej ukochanej babci sprowadził ją z powrotem w rodzinne strony. Babcia zostawiła jej w spadku brzoskwiniowy sad. Zoe jest tym bardzo zaskoczona, tym bardziej, że nie ma pojęcia o prowadzeniu sadu. Jednak postanawia podjąć wyzwanie, zrealizować życzenie babci i zająć się uprawą brzoskwiń. Jej chłopakowi pomysł się nie podoba, żąda natychmiastowego powrotu do ich domu. Jaką decyzję podejmie Zoe? Czy sprawi babci – zerkającej na nią z góry – przyjemność i przyjmie na barki prowadzenie sadu czy też się przestraszy i powróci do dawnego życia u boku Kyle’a? A może coś innego lub ktoś jest ją w stanie zatrzymać? Tym bardziej, że opuszczając kilka lat temu dom pozostawiła tutaj swoją wielką miłość Cruza Huntleya.
Powieść Denise Hunter Brzoskwiniowy świt jest oczywiście o miłości. To motyw przewodni wokół którego dzieje się cała akcja. Miłość do ukochanego, do bliskich, ale również do otaczającego świata. Czy warto mieć marzenia? Oczywiście, trzeba mieć świadomość tego co się chce osiągnąć, zrealizować w swoim życiu. Wystarczy odrobina odwagi, szczypta przebojowości, koszyk wytrwałości i mnóstwo cierpliwości. Kompilacja tych cech jest wystarczający do pełni szczęścia.
Zoe – pomimo wielkich obaw – podejmuje „męską” decyzję i postanawia prowadzić sad. Pomoc przyjaciół i rodziny oraz szacunek do pracy pomagają jej przetrwać trudne chwile zwątpienia i nieuzasadnione obawy o przyszłość plantacji. Trudna i ciężka praca przynosi niespodziewane efekty.
Denise Hunter – pod płaszczykiem łatwej i prostej opowieści o miłości – przemyca nam tematy trudne i dotykające wielu z nas. Trudna przeszłość, ucieczka od rodziny, ku - wydawać by się mogło ku lepszemu i prostszemu życiu, utrata zaufania bliskich i próby jego odzyskania czy też chęć naprawienia błędów młodości. Nie jest łatwo to wszystko odzyskać i naprawić, ale warto próbować. Trzeba mieć wielką odwagę, aby się przyznać do swoich błędów. Ale nasi bohaterowie tacy są. Błądzą, krzywdzą innych, być może czasem nieświadomie, ale mają odwagę pierwsi wyciągnąć dłoń.
W powieści Denise Hunter nie brakuje niespodziewanych zwrotów akcji i zaskakującego przyśpieszenia tempa w momentach napięcia czy chwilach grozy. Autorka serwuje nam podniebną podróż do zakamarków ludzkich dusz. Emocje i napięcie towarzyszą nam do ostatniej strony, do ostatniej wspólnej chwili z bohaterami.
Czy powieść ma pozytywne zakończenie? Nie liczcie na to, że ode mnie się tego dowiecie. Liczę, że powieść Was zainteresuje i sami będziecie chcieli poznać jej zakończenie. Uwierzcie mi, naprawdę warto. Czas spędzony przy lekturze nie jest stracony, przeciwnie, nie dość, że odbędziemy niesamowitą i ekscytującą podróż, to jeszcze dostaniemy od bohaterów darmową lekcję radzenia sobie w trudnych sytuacjach.
Powieść chwytająca za serce. Umiejętności pisarskie Denise Hunter, znakomity kunszt posługiwania się barwnym językiem, umiejętność zaciekawienia czytelnika oraz zasiania w nim ziarna niepewności i ciekawości potrafią zaskarbić sobie nie jedną duszę. Bo pisać pięknie, a zarazem ciekawie o sprawach trudnych i wzruszających nie jest łatwo. Tylko najlepsi to potrafią. A jak mieliśmy okazję się przekonać przy wcześniejszej twórczości, autorka do tego zacnego grona należy.
Jest to kolejna powieść Denise Hunter, którą miałam okazję przeczytać i mogę śmiało stwierdzić, że każda kolejna jest jeszcze lepsza od poprzedniej. Aż strach myśleć, co będzie dalej!
Polecam na jesienne, chłodne wieczory. Ciepły kocyk, kubek gorącej kawy i zastanie Was brzoskwiniowy świt!
Zazwyczaj w życiu bywa tak, że jak czegoś bardzo się zarzekamy, to na pewno to w życiu to nas spotka. Tak było też z bohaterką Brzoskwiniowego świtu, która opuszcza rodzinny dom i ani myśli do niego wracać. Sytuacja rodzinna, a także relacje z Kylem, zmuszają ją jednak do zmiany decyzji. Okazuje się, że to właśnie w Copper Creek jest jej miejsce, miłość i praca (a to wszystko wśród zapachu i kolorze brzoskwiń)
Eden Martelli jest zbyt pochłonięta ucieczką z sideł śmierci, by uświadomić sobie, że zmierza prosto w ramiona miłości. Klucząc wiejskimi drogami, ona...
Avery Robinson chciała zostać lekarką, odkąd bezradnie patrzyła, jak jej mama przegrywa walkę z chorobą. Świadoma, że ta przypadłość może rozwinąć się...