Wiesz, czyta się romanse, to się wie. Zawsze tak jest. Kobieta po przejściach wyjeżdża na jakieś zadupie, poznaje księcia z bajki, budzi się w niej bizneswoman i wszyscy sobie żyją długo i szczęśliwie - przekonuje swoją nastoletnią córkę bohaterka książki Anny Sakowicz Złodziejka marzeń.
Joanna jest czterdziestoletnią nauczycielką języka polskiego w gimnazjum. Lubi swoją pracę, traktuje ją z należną pasją, ale jest już mocno zmęczona, a tym samym - sfrustrowana. Marzy o wakacjach, a najlepiej o dłuższym urlopie. Jest na to spora szansa, bo przez ostatnich kilkanaście lat samotnego wychowywania córki po rozwodzie z mężem pracowała niemal bez przerwy, należy jej się więc odpoczynek. Wystarczy tylko udać się do psychiatry po odpowiednie skierowanie. Kobiecie udaje się załatwić wszystkie formalności i może wreszcie zacząć myśleć o marzeniach, na które dotąd nie miała czasu. Chce napisać powieść. Jako polonistka ma ku temu predyspozycje, a w ciągu roku szkolnego obowiązki jakoś wciąż ją odciągały od realizacji marzeń. Z tym, że matka kobiety ma zupełnie inny plan na jej roczny urlop...
Nadopiekuńcza i nie znosząca sprzeciwu matka postanawia wysłać córkę z wnuczką do dalekiej krewnej - pod pretekstem konieczności zaopiekowania się starszą i rzekomo schorowaną ciotką. Zadziwiające jest to, jak szybko i bez większych oporów Joanna zgadza się na przeprowadzkę na rok do właściwie obcej kobiety, na wynajęcie innym ludziom swojego mieszkania, wreszcie - na całkowitą zmianę własnych planów. Zupełnie jakby dorosła kobieta nie potrafiła sama o sobie decydować. Tym sposobem staje się mimowolnie realizatorką romansowego planu fabularnego rodem z powieści Grocholi.
Anna Sakowicz broni się przed „grocholizmem”, starając się za wszelką cenę zakpić sobie ze schematu. Oto wymarzony przystojniak z sąsiedztwa - „blubluś”, jak mówi o nim ciotka – okazuje się mieć zupełnie inne zainteresowania, zaś Joanna zamiast pisać wymarzoną powieść, zaczyna tworzyć terapeutyczne bajki dla śmiertelnie chorych dzieci z hospicjum. Generalnie Joanna to bardzo miła i dobra kobieta. Pełna ciepła i poczucia humoru. Jest wyrozumiałą matką, troskliwą opiekunką, dobrą koleżanką. Do tego jest atrakcyjna. Chodzący ideał. Aż dziwne, że jeszcze żaden mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi, jej matka słusznie zatem podejrzewa, że córka powinna zmienić otoczenie. I oto się udaje! No, jakże by inaczej - to w końcu romans, nie thriller. Na drodze Joasi pojawi się - ni stąd, ni zowąd - ów "piękny książę" w postaci lekarza. Czego chcieć więcej? W końcu więc kobieca skłonność do układania sobie życia zgodnie z oczekiwaniami schematu zwycięża i Joanna musi wybrać, czy chce miłości, czy też nie. I, oczywiście, chce, choć przez tyle lat miłość wypierała.
Książkę czyta się z przyjemnością. Jest napisana lekkim piórem. Niewątpliwą zaletą powieści jest żargon i liczne kolokwializmy, które w powieści umiejętnie stosują wyłącznie autorzy doskonale znający reguły języka ojczystego. Udaje się to Sakowicz świetnie, gdy tymczasem wielu autorów sztucznie wysila się na hiperpoprawność, co sprawia, że język przestaje brzmieć naturalnie. Tutaj mamy liczne zwroty wywodzące się z języka potocznego, młodzieżowego żargonu, a także ciekawej gwary Kociewiaków.
Złodziejka marzeń to więc ostatecznie po prostu dobra powieść obyczajowa z przesłaniem. Nie tylko dla miłośników gatunku.
Los nie pyta nas o zdanie, ale niekiedy podpowiada, do których drzwi zapukać. Natasza może powiedzieć, że ma dobre życie - jej kariera nabiera tempa...
Joanna potrafi zaskakiwać zarówno siebie, jak i najbliższych. Jest narzeczoną Artura, iskrzy między nią a Jaromirem, w dodatku pojawia się kolejny...
Stare tory nie są złe, ale od czasu do czasu warto zmienić kierunek jazdy.
Więcej