Klucz - tak chce nazwać wysepkę wielki architekt Frank Lloyd Wright, a właściwie jego spadkobiercy (...). Klucz może otworzyć świat i może go zamknąć. Tak właśnie jak wyspa Ellisa.
Nie ma wątpliwości, że Małgorzata Szejnert jest mistrzynią polskiej szkoły reportażu. Nie z powodu nagród i wyróżnień, nie z powodu lat pracy w "Gazecie Wyborczej" ani szefowania "Dużemu Formatowi", nawet nie z powodu wychowania kolejnych pokoleń świetnie przygotowanych reporterów. Szejnert jest mistrzynią, bo świadczy o tym każde jej zdanie, każde zdjęcie zamieszczone w książkach, każda chwila spędzona na doborze tematów, analizie dokumentów i rozmowach z potencjalnymi bohaterami. Jest mistrzynią, bo jest sobą. A każde jej zdanie winno zyskać miano "szejnertowskiego".
Stos książek poświęconych Nowemu Jorkowi rośnie. I oto leży przede mną arcydzieło literatury faktu - Wyspa klucz. I tak niewiarygodnie trudno jest przełożyć ostatnią stronę i zamknąć tę książką bez żalu. W teorii to reportaż o maleńkiej sztucznej wyspie u wybrzeży Nowego Jorku, która w latach 1992-1954 była ośrodkiem przyjmowania imigrantów z Europy. W rzeczywistości to traktat o miłości, bezpieczeństwie, zaangażowaniu i kłopotach, jakie z tego wszystkiego wynikają. To księga dokonań stałych i chwilowych mieszkańców wyspy oraz opis ich zmagań z systemem, historią i własnymi niedoskonałościami. Ten opis wzrusza lub bawi do łez, czasem zapiera dech, niejednokrotnie wbija w ziemię - zwłaszcza, gdy towarzyszą mu tak świetnie dobrane zdjęcia.
Wyspie Ellis i jej mieszkańcom przyszło się mierzyć z najtrudniejszymi czasami przełomu XIX i XX wieku. Była świadkiem największych dla Nowego Świata wydarzeń, a mimo wszystko, dzięki zorganizowaniu i najszlachetniejszym chęciom swoich bezpośrednich zwierzchników, przetrwała burze i wojny. W Wyspie klucz Szejnert oddaje głos zwykłemu człowiekowi - emigrantowi, pielęgniarce, lekarzowi, fotografowi, tłumaczowi, opiekunce. Dzięki reportażowi przywraca człowieka historii, bo wcześniej był on zaledwie spisanym gdzieś nazwiskiem; dodaje mu kolorytu, dokłada człowieczeństwa. Autorka dba o swoich bohaterów, pisze o nich z poczuciem humoru, z właściwym sobie wyczuciem i smakiem. Właściwie nigdy nie podaje uśrednionych danych statystycznych, ale liczy z dokładnością do jednego ludzkiego istnienia. Wreszcie - nie uogólnia, ale uszczegóławia życie tych, dla których Ellis Island była kluczem do przyszłości. Lepszej lub nie.
"Usypać góry. Historie z Polesia" to fenomen polskich Kresów w pigułce. Wciągająca opowieść o krainie, w której żyli obok siebie Polacy, Litwini, Białorusini...
Nasz peerelowski american dream W latach 70. kawałek Teksasu mógł trafić w polskie ręce. W oczekiwaniu na spadek po bohaterze poległym w Ameryce „za...