Recenzja książki: W drodze nad Morze Żółte

Recenzuje: Olga Drewnowska

Kiedy dwa lata temu zaczęłam oglądać nietuzinkowy, świetnie napisany i jeszcze lepiej zagrany serial True Detective, zakochałam się tak szybko, jak to tylko możliwe. Od pierwszych ujęć, pierwszych wypowiedzianych słów, a może już podczas nostalgicznego, niepokojącego wstępniaka. Dlatego, gdy tylko w zapowiedziach wydawnictwa Marginesy zobaczyłam zbiór opowiadań Nika Pizzolatty – twórcy wyżej wspomnianego serialu – postanowiłam, że muszę go przeczytać. Wiecie doskonale, że tego typu gwałtowne miłości często kończą się bólem rozczarowania, okrutnym zderzeniem z rzeczywistością i poczuciem straconej szansy na odkrycie czegoś pięknego. Czy tak było i w tym przypadku? Tego dowiecie się z recenzji.

Nie jestem i nigdy nie byłam wielką fanką opowiadań, choć potrafię docenić autora, który na tyle sprawnie operuje językiem i własną wyobraźnią, by odnaleźć się w trudnej sztuce tworzenia krótkich form. Sądzę, że tego typu teksty wymagają od artysty więcej umiejętności literackich, a także, najzwyczajniej w świecie, zdolności do zapanowania nad materią, jaką jest język. Opowiadania nie powinny się bowiem rozlewać, płynąć powoli, rozprzestrzeniać się i wybierać coraz to nowe, poboczne drogi. Muszą kondensować ogrom uczuć, uderzać prosto w punkt, który po kilkunastu stronach wyda się czytelnikowi na tyle ważny, by pamiętać o danej historii, choć była jedynie krótkim wycinkiem, jedną z wielu opowieści. Dokładnie takie są teksty Pizzolatty – konkretne, surowe i, co niezmiernie ważne, nie pozbawione subtelnego namysłu nad rzeczywistością. A nad światem ukazanym w tych jedenastu opowiadaniach z pewnością należy się nachylić, pomyśleć, a potem gorzko zapłakać.

Słuchając jęku syren, wpatrując się w żółto-pomarańczowe płomienie, dym uciekający pod niebo i kurz nadciągający od strony drogi, miał wrażenie, że współuczestniczy w obu tych zjawiskach: uciekał i nadciągał, zostawał i odchodził, wszystko jednocześnie.

W drodze nad morze żółte może się niektórym wydać zbiorem niepozornym, pozostawiającym zbyt szeroko otwartą furtkę, w której zmieści się nie tylko interpretacja, ale także dalsze życie, być może pozbawione jakiejkolwiek zmiany. Prawda jest jednak taka, że Pizzolatto pozostawia swoich bohaterów w najważniejszych momentach ich życia, w chwilach, które muszą zaważyć na dalszym ciągu ich prywatnej opowieści – umocnić, lub złamać, zbudować na nowo lub zostawić w poczuciu beznadziei. Każdy z nich przeżywa swój mały, kameralny dramat, choć na pierwszy rzut oka nie należą one do dramatów spektakularnych. Wydawać by się mogło, że postaci z opowiadań Pizzolatty to nasi sąsiedzi, ludzie mijani na ulicy, osoby zwykłe i szare, które szarość traktują jako normalną kolej rzeczy. Wyjątkiem jest bohater ostatniego opowiadania, który, jako wykładowca uniwersytecki, posiadający wszystko, co uważał za istotne, po stracie ukochanej osoby uświadamia sobie, że całe życie czekał na to, by się stoczyć i zostać pojebem. Nie zrozumcie mnie jednak źle – ludzie zasiedlający świat wykreowany przez autora (raczej) nie należą do marginesu. Wiążą koniec z końcem, każdy kolejny dzień niczym nie różni się od poprzedniego, a czekającą na nich przyszłość otula gęsta mgła. Jednak w pewnym momencie dzieje się coś, co zmusza ich do zrewidowania prowadzonego przez nich życia, przeszłości lub własnej tożsamości. Dokładnie te chwile, najważniejsze chwile życia, opisał Nic Pizzolatto.

Poczuł, jak znów pętają go więzy pragnień i pożądania, i stało się jasne, że nie ma żadnego wyboru, że ten świat nigdy go nie wypuści.

Proza Pizzolatty jest niesamowicie sugestywna, skupiona przede wszystkim na człowieku, ale także na otaczającym go świecie, bez którego jego bohaterowie nie byliby sobą, niejako wyprani z przeszłości, pozbawieni podstaw. Rzeczywistość kreślona na kartach opowiadań jest surowa, choć nie pozbawiona piękna, pełna barw – z tym że barwy te zwykle kojarzą się ze smutkiem zachodzącego słońca, przejmującą czerwienią i pomarańczą wpadającą w brąz, a w końcu – w czerń. Autor kreśli obrazy pełne smutku, melancholii i rezygnacji, z której czasem wyłania się niewielka iskierka nadziei – wola człowieka, który poznaje własne ograniczenia i lęki, pragnie zmiany i oczyszczenia.

W drodze nad morze żółte to niesamowity zbiór opowiadań, pełen bólu i smutku, skrywanego w niewielkiej, niesamowicie sugestywnej formie. Z pewnością jeszcze niejednokrotnie sięgnę po twórczość Pizzolatty, który udowodnił, że ma nie tylko talent, ale także wrażliwość i umiejętności. Czego chcieć więcej?

Autorka bloguje na: Okiemwielkiejsiostry.blogspot.com

Kup książkę W drodze nad Morze Żółte

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce W drodze nad Morze Żółte
Książka
Inne książki autora
Galveston
Nic Pizzolatto0
Okładka ksiązki - Galveston

Debiut twórcy serialu Detektyw! Roy Cady radził sobie jak dotąd doskonale. Uzbrojony w metalową pałkę dwumetrowy brodacz, postrach niesolidnych dłużników...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy