Tymczasowa i Bluszcz…
- Ale co ci się podoba? – to pytanie zadaje Marcie jej młodsza siostra, Dagny. To pozornie proste pytanie - paradoksalnie - uświadamia głównej bohaterce powieści Tymczasowa Małgorzaty Hayles istnienie powodu, dla którego nie może na nie odpowiedzieć. Marta nie wie, co jej się podoba, ponieważ tak naprawdę w jej życiu nigdy nie było momentów, w których ta wiedza byłaby jej potrzebna. Aż do tej właśnie chwili. Do chwili, kiedy nie jest w stanie wyjawić Dagny swoich upodobań. Chwili, w której ze zdumieniem zdaje sobie sprawę z tego, kim naprawdę jest, a właściwie - kim nie jest. Nie jest i nigdy nie była sobą. Od kiedy pamięta, była jedynie martwą powłoką, pojemnikiem na sprawy i potrzeby innych. Cudze życia, które wypełniły jej wnętrze tak szczelnie, że zabrakło w nim miejsca na nią samą, czyniąc ją w pewnym sensie martwą.
Martwa – tak myśli Marta o sobie. – …bo tak się czuję każdego dnia. Ta, która nie żyje. Umarła w środku, poświęcając się dobrowolnie. Zrobiła miejsce wewnątrz, pozbyła się wszystkiego z siebie i pozwoliła zadomowić się tam najpierw swojej siostrze, matce, potem - dzieciom i mężowi. Przede wszystkim mężowi, tłumacząc to sobie tym, że w każdym związku jest strona, której zależy bardziej. Nie sądziła jednak, że będzie musiała przekonać się na własnej skórze o ponurych konsekwencjach takiej zależności. O tym, że kiedy związek się rozpada, strona, której zależy bardziej, również bardziej cierpi. Marta cierpiała mocno, jednak nie tylko z powodu zdrady, ale również dlatego, że jej mąż wraz ze swoim odejściem wyrwał z niej pewną część jej – tę, z którą zdążyła się zrosnąć i którą zdołała niemal uznać za swoją. Po jakimś czasie jednak kobieta zadaje sobie nietypowe pytanie: czy rzeczywiście każda strata jest stratą w negatywnym tego słowa znaczeniu? A potem już tylko mocno skupia się na poszukiwaniu dowodów na poparcie słuszności udzielonej sobie odpowiedzi. Po to, by odzyskać spokój.
Czytając powieść Małgorzaty Hayles, momentami można odnieść wrażenie, jakbym czytała fragmenty pamiętnika Anny Radeckiej - jednej z bohaterek moich powieści, od której również (choć w nieco innych okolicznościach) odszedł mąż. Kiedy Marta w powieści Tymczasowa wspomina: Oglądałam z Tomaszem filmy, które mnie nie interesowały, słuchałam jego tyrad o głupawym prezesie…, Anna w powieści Mimo wszystko Wiktoria jak pluszowy buldożek w tylnej szybie samochodu kiwa główką: Tak kochanie, masz rację, obejrzymy film, który ty wybierzesz, pójdziemy do twojej ulubionej restauracji, pojedziemy na wakacje, gdzie sobie życzysz, razem wybierzemy nowy obrus do jadalni i nowe trampki dla dzieci… Jednak gdy zajęta tworzeniem idealnego domu Anna całkowicie rezygnuje z pracy, Marta próbuje realizować się zawodowo, pracując w domu, skrupulatnie godząc tę pracę z obowiązkami domowymi. Wierzy, że dzięki takiemu rozwiązaniu w jakiejś części osiąga samospełnienie - nie tylko w roli matki i żony, dopóki nie usłyszy z ust córki obnażającego brutalną prawdę pytania: To dlaczego, mamusiu, nikim nie zostałaś?
Marta wraz z odejściem męża odkrywa, że przez całe życie pielęgnowała obraz samej siebie - kobiety łagodnej i uległej, która dostraja się do potrzeb innych. Dokładnie tak, jak Anna, której też zależało odrobinę za bardzo. Jednak kiedy Marta ze względnym spokojem kontempluje gładką przestrzeń pustego pokoju, zapadając w stan „tymczasowy” przed tym, co ma nadejść, Anna - już w kolejnej mojej książce Bluszcz prowincjonalny kontempluje gładką przestrzeń pustej części małżeńskiego łóżka, by w histerycznej bezsilności ją zrujnować przy akompaniamencie nieużywanych nigdy wcześniej niecenzuralnych słów. Marta w identyczny (niecenzuralny) sposób uwalnia emocje, niszcząc przedmioty należące do jej męża, przy czym kiedy jej to przynosi ulgę i pozwala częściowo odnaleźć siebie, Annie wyznacza raczej błędny kierunek dalszej drogi. Marta - "tymczasowa" postanawia wydobyć swój prawdziwy obraz, który został jak stary fresk zatynkowany i przykryty w późniejszych latach innym malowidłem, natomiast Anna - "bluszcz" z determinacją zaczyna poszukiwać nowej podpory dla swojego upadającego „ja”, nie wierząc, że zachowała siebie wciąż na tyle dużo, by po stracie męża odbudować się w całość.
Obie bohaterki dwóch różnych (i to - bardzo) powieści dwóch różnych autorek łączy coś jeszcze. U każdej (choć na odmiennych etapach oswajania się z nową rzeczywistością) nadchodzi moment, w którym postanawiają one zacząć nowe (czytaj: własne) życie od pozbycia się ze swojego otoczenia przedmiotów, które należały do ich mężów, nie zastępując ich niczym. Pozostawiając tymczasowo niezapełnioną przestrzeń tylko po to, żeby te wspólne wcześniej miejsca przestały być wspólne, a stały się wyłącznie ich - żon, które, choć nie na własne życzenie, z „klubu żon” się wypisały. Dlatego pozbywają się wspólnych mebli z sypialni i oczyszczają tę cześć swojego wnętrza, która wcześniej należała do ich towarzyszy życia, pozostawiając ją (tymczasowo) pustą. Po to, by ją kiedyś wypełnić. Niekoniecznie kimś, kto zastąpi im męża, ale by w końcu zrobić wewnątrz siebie miejsce dla siebie. By móc wreszcie odpowiedzieć na pytanie: „Co ci się podoba?”
Renata Kosin - autorka powieści Mimo wszystko Wiktoria. 13 listopada 2012 premiera jej nowej książki - Bluszcz prowincjonalny.
To nie jest polska Bridget Jones ani polski Seks w wielkim mieście. To jest nasze własne, kobiece, babskie, pisane tu i teraz, żywym językiem, wypełnione...
Barbara jest wytrawną czytelniczką, wdową po bogatym Angliku. Od dwóch lat nie wychodzi z domu. Ma liczne fobie, wszystkie zakupy robi przez Internet...