Chaos, chaos, jeszcze ociupinka chaosu oraz szczypta zdradzieckiej dezorientacji bezpardonowo plującej nam w twarz – właśnie w ten sposób mogę śmiało określić swoją przygodę z książką [Teatr snów], która tymi „składnikami” mocno namieszała w mojej głowie. Wystarczyło doprawdy niewiele (czytaj: kilka akapitów pierwszego rozdziału), abym nie wiedziała, co ze sobą począć i jak postrzegać to, co właśnie było mi dane przeczytać. Każda kolejna strona powodowała, że formowane w umyśle proste, a zarazem banalnie brzmiące pytania zaczęły ewoluować w złożone potwory, na które nadal nie potrafiłam odnaleźć właściwych odpowiedzi. Do tego jeszcze dochodziła podzielona narracja, gdzie przyszło mi obserwować batalię Rudej o własnej życie widzianą jej oczami oraz z perspektywy „prześladowcy”, gdzie wydarzenia toczące się w śnie lub na jawie początkowo są sprzeczne względem siebie, by następnie wywoływały wrażenie déjà vu, powoli ukazując, jak te dwa odmienne światy zaczynają w pewnym stopniu przenikać przez siebie... totalne szaleństwo! W tej chwili zapewne myślicie, że zaraz zacznę swoją tradycyjną tyradę o tym, jakie to jest złe, jak można tak postępować i robić zwyczajnego czytelnika na szaro, ale niestety muszę was rozczarować. Otóż... to wszystko nie zostało wykreowane od czapy. Taki był zamysł samej autorki! Wraz z głębszym wniknięciem w fabułę otrzymywałam coraz to więcej wskazówek mogących doprowadzić mnie do właściwych wniosków, gdzie zagadki – z pozoru bez ładu i składu – zaczęły formować się w logiczną, zwartą całość. Poza tym dodatkowym atutem było utrzymanie przyprawiającej o zawał serca grozy panoszącej się niczym mysz w spiżarni, przez co wielokrotnie drżałam o losy głównej bohaterki. Nieraz chciałam krzyknąć, aby uważała na siebie i nie robiła czegoś pochopnie, bo zakapturzone kreatury czają się tuż obok, byle tylko ponownie ją pochwycić i doprowadzić przed oblicze paskudnego pana Cairo. I jak na początku nie potrafiłam aż nadto wczuć się w historię przedstawioną na kartach książki, tak tuż prawie pod sam koniec ciekawość zżerała mnie od środka, a każdą kolejną stronę połykałam w ekspresowym tempie! Jak widać, opłaca się cierpliwie czekać na dalszy rozwój sytuacji, bo przypuszczam, że gdybym odpuściła gdzieś w połowie, to ominęłoby mnie wiele ciekawych atrakcji.
„[...] zazdrość bywa równie niebezpieczna, jak miłość”.
Ruda należy do tej grupy bohaterów książkowych, których można kochać bezgranicznie, a zarazem darzyć ich tak ogromną nienawiścią, że ma się ochotę ją tulić i dusić za jednym zamachem. Ceniłam ją za zaradność, pomysłowość, przebiegłość czy samą wolę walki o własne życie, lecz niekiedy irytowała mnie zbyt raptownie podejmowanymi decyzjami, które – niestety – w większości nie wychodziły jej na dobre. Ale właśnie taka kreacja spowodowała, że nie mogę uznać ją za cyborga bez uczuć, bo Ruda, pomimo twardej postawy, nieraz okazywała słabość i bezsilność, prawie zatracając się w swej beznadziejnej sytuacji. Natomiast, jeżeli chodzi o słynnego pana Cairo i jego anorektycznych pomagierów to muszę przyznać, że doskonale odegrali swoje role, bo gdyby teraz przyszło mi się z nimi zmierzyć, to uciekałabym, gdzie pieprz rośnie, aby tylko nie stawać z nimi twarzą w twarz!
Styl pisania pani Iwony Anny Dylewicz teoretycznie nie wprowadza niczego nowego na rynek czytelniczy. Przecież mamy od grona książek, gdzie zetkniemy się z jakimiś potwornymi tajemnicami, a główny bohater będzie starał się je rozwikłać, w międzyczasie uważając na wszelkie złe moce próbujące uniemożliwić to zadanie. Teoretycznie, bo ta autorka wprowadza te pozornie często powielane schematy na zupełnie wyższy poziom! Jak już wcześniej wspominałam, tutaj praktycznie na każdym kroku musimy spodziewać się kolejnych niewiadomych, gdzie te przynoszą ze sobą zaskakującą mieszankę gatunków literackich, które – o dziwo – w większości doskonale ze sobą współpracują. Niestety w pewnym momencie czułam lekki przesyt tego wszystkiego, bo jak dobrze wiemy „Co za dużo, to niezdrowo” i w tym przypadku również można odnieść się do tego stwierdzenia. Ale za to nie mogę narzekać na ilustracje, które dodawały całej tej historii mrocznego klimatu i pozwalały ujrzeć to, co dotąd jedynie sobie wyobrażałam.
Podsumowując:
[Teatr snów] to jedna z wielu książek, których szpony tajemniczości i macki grozy spowodują, że nie będziesz w stanie zaprzepaścić okazji poznania największych sekretów ukrytych na kartach powieści i zostaniesz wręcz zmuszony do poznania odpowiedzi na zadawane wiecznie w myślach pytania. To również historia ukazująca, że nawet gdyby cały świat zwrócił się przeciw nam, to nie wolno nam się poddawać – musimy walczyć o swoje lepsze jutro, próbując udowodnić, że jesteśmy warci swojego istnienia. Tylko uprzedzam – to nie jest lektura dla każdego!
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2017-10-18
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 344
Język oryginału: polski
Ilustracje:Iwona Anna Dylewicz
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio