- Czasem jednak zastanawiam się, czy fikcja nie zawiera w sobie prawdy bardziej... czy ja wiem... bardziej złożonej.
Lola się waha.
- Nie wiem, czy do końca rozumiem...
- W świecie rzeczywistym dzieje się wyłącznie to, co się dzieje; w fikcji istnieje więcej możliwości: jest to, co mogło się zdarzyć, to, czego się spodziewamy, a nawet to, czego byśmy sobie życzyli, choć zdajemy sobie sprawę, że nasze pragnienia się nie spełnią.
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest wysłuchać historii... o sobie? W dodatku w języku, którym posługujecie się dopiero od jakiegoś czasu? Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest wejść do antykwariatu i... zostać? Jak to jest mieć świat u stóp i z niego zrezygnować? Jak to jest kochać tak, żeby zostać, kiedy nie ma już nawet materialnej postaci drugiej osoby? Jak to jest walczyć z wiatrakiem historii, który lada moment zdmuchnie nas w przepaść? Na tym polega wielkość pisarzy - (...) odkrywają w tobie rzeczy, o których nie miałaś pojęcia. Pozwalają zadawać pytania, których wcześniej nie śmiało się wypowiadać. Już samo zadawanie pytań wzbogaca, a jeśli odpowiedzi są takie, jak u Marian Izaguirre, warto zadawać ich jak najwięcej...
Tamte cudowne lata, reklamowane jako podobne do Cienia wiatru, mnie przypominają raczej Dom sióstr Charlotte Link. Ale nie o porównania tu chodzi, bo książka Izaguirre sama w sobie jest niepowtarzalna i wywołuje całą gamę emocji z palety tych, które powstają tylko dzięki wartościowym lekturom.
To powieść o dwóch kobietach, które są w zasadzie jedną i trzeciej, której tamte dwie bardzo pomogą. To też książka o sile i słabości, początku i końcu, małych i globalnych przełomach oraz związkach przyczynowo-skutkowych, o sprzecznościach życia, które rządzą każdym z nas. To też opowieść o miłości do literatury, która w pewnych okolicznościach potrafi zabijać - po woli lub nagle, lecz zawsze z jednakowym okrucieństwem. Jest w dodatku tak pięknie napisana, że trudno przerwać, a i kończyć żal. Pochłania więc bez reszty.
Część zdań powieści Izaguirre, jak na przykład to o słowach, które walały się po podłodze lub o przeszłości, którą można nosić pod pachą i o dzieciństwie, które może przyczaić się w koszu z owocami, zostaną we mnie już na zawsze. Jest więc pewna symbioza między mną a Tamtymi cudownymi latami. A hiszpańska autorka tak pięknie pisze o książkach:
To pierwsze zdanie... "A jednak pogoda była idealna"...
Zupełnie jakby chodziło o dalszy ciąg, jakbyśmy coś już wiedzieli. Albo przynajmniej czegoś się domyślali.
Tamte cudowne lata nie są lekkie, łatwe i przyjemne. Wymagają pewnego obycia w świecie literatury i historii. Nie są dziełem filozoficznym, ale czekają na wymagającego czytelnika - tego, który pławi się nie tylko w treści, ale także w formie.
Są takie książki, które wchodzą czytelnikowi za skórę i sprawiają, że zamiast je pochłaniać, sam zostaje pochłonięty. Tamte cudowne lata to jedna z takich lektur. Powieść kończy się jednak zdecydowanie za szybko, a jedyny niedosyt, jaki pozostawiły, to ten najmilszy - żal, że tak mało pisze się takich książek. No cóż, oddając po raz ostatni dziś głos Marian Izaguirre, wszystko kiedyś się kończy. Świat się kręci i kolejne rzeczy zapadają za horyzont rzeczywistości.