Coś dziwnego nadlatuje i piękny świat nam psuje
Profesor Shelby Proctor wraca do gry, którą niegdyś z taką zręcznością prowadziła. Zmienia się na powrót w admirał Proctor. Musi zamienić katedrę uniwersytecką na mostek okrętu kosmicznego. Dlaczego? Tajemniczy obcy okręt bez trudu zniszczył dumnego Chesepeake’a – inny okręt, którym kiedyś dowodziła. Okręt flagowy ze starej floty znikł w 5 minut. Była admirał rusza do boju, dowodząc OZF Niepodległość. Ma prawie 70 lat, kości odpowiednie do wieku, ale duchem podobno jest ciągle młoda. Nie chce niby wracać do przeszłości (czeka ogródek, piwo, opalanie się), ale musi. Zjednoczona Ziemia jej potrzebuje, a przynajmniej potrzebuje jej kilku ważnych przedstawicieli ZZ. W zasadzie niespecjalnie ją to wszystko obchodzi, ale gdy w grę wchodzi los zaginionego krewniaka, optyka i motywacja zmieniają się diametralnie. Problem w tym, że Proctor tak naprawdę nie wie, o co toczy się gra. Nie wie, kim są Obcy (Rój to czy nie Rój, choć raczej nie Rój), kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Elegancko wpada w umiejętnie zastawione sidła wielkiego spisku i – jak przystało na pewnego siebie nauczyciela akademickiego – pozwala się mniej lub bardziej wodzić za nos. Jest przy tym przewidywalna jak pogoda na najbliższą godzinę w bezchmurny dzień. Szczęście, że na końcu jednak daje radę zażegnać katastrofę, choć nie jest to tylko jej zasługa. Zażegnać, przynajmniej na chwilę.
Niepodległość – czwarty tom cyklu Stara Flota nie należy, niestety, do tych najlepszych. Nie znaczy to, że nie można go przeczytać, ale jest to przyjemność w dużym stopniu ograniczona. Główna bohaterka, staruszka Proctor, nieźle irytuje – nie tylko fizycznym przygotowaniem, ale też swoim zachowaniem, nieustannym mędrkowaniem i uświadamianiem, że ma już swoje lata i w kościach jej strzyka. Trudno ją po prostu lubić bez zastrzeżeń. Fabuła to zestaw schematów, wplecionych w miejscami dość wartką akcję. Potyczki, walki, spiski, zdrady, podejrzenia, naiwności, półprawdy powtarzane do chwili, gdy staną się prawdą – sporo tego, ale smakuje to razem jak przysłowiowy groch z kapustą. Dialogi są nawet zabawne, jeśli od początku nie brać ich na poważnie, choć podniosły ton wypływa co chwilę na wierzch jak oliwka. Tym razem nie pojawiają się Obcy (ulubiony Rój i jego bliżsi oraz dalsi „przyjaciele”), wszystko dzieje się w kręgach ludzi i – jak przystało na porządną teorię spiskową – niewielkie grupki manipulują światem, realizując tajne, galaktyczne plany. Dosyć to wszystko naciągane – no, może poza marzeniami światłych szefów wielkich korporacji, którzy chcieliby mieć – oczywiście nieoficjalnie – wpływ na życie wszystkich maluczkich i czerpać z tego nieograniczone zyski.
Niedosyt budzą bohaterowie – zarówno ci dobrzy, jak i źli. Są zbyt mało złożeni, normalni, za to irytująco przerysowani. Mamy też różne inne niedosyty, w tym stopniowanego napięcia – i to nie tego wyrażonego w woltach. Niepodległość jest wyrazistym fiction bez domieszki science. Mamy zatem niedosyt nauki, nadmiar fantazji (idące w kierunku nowatorskich teorii rozważania o czarnych dziurach). Mamy poprawnie skonstruowane wątki poboczne przy słabym wątku głównym. Przy wcześniejszych tomach cyklu ten wyróżnia się… negatywnie. Nick Webb poszedł w dziwnym kierunku. Wiadomo, Kosmos jest rozległy i można nieustannie penetrować jego puste zakamarki. W tym przypadku mamy wrażenie, że penetrujemy coś, co jest co najmniej dziwne i mało realne. Webb – idąc za ciosem sukcesu wydawniczego – napisał coś, co jest – niestety - marną kontynuacją. I do tego zakończył w taki sposób, by można było ten wóz pociągnąć dalej. Można odnieść wrażenie, że kilka fajerwerków ma przyćmić niedostatki fabuły, słabości pomysłu na książkę. A to tak na dłuższą metę nie działa. Fajerwerki wywołują mroczki w oczach i chwilowe niedowidzenie, ale tym bardziej nieprzyjemne jest późniejsze uświadomienie sobie tego, co widzimy. Niepodległość okazuje się zatem nie tyle porządnym militarnym science-fiction co niespecjalnie dobrym kosmicznym conspiracy-thrillerem.
Odparliśmy inwazję Roju. Na razie. Ale obcy nie przestaną nas atakować. To nie ludzie. Nie mają oporów. Nie mają sumienia. Nie znają litości. Jednak...
Ziemia się poddała, a ruch oporu dowodzony przez admirał Shelby Proctor rozproszył się po Galaktyce i ukrył. Ścigając swojego stwórcę Grangera, Findiri...