Marzenia. Kto chociaż raz nimi nie żył? Kiedy dosięgają nas szpony rzeczywistości, często odbiegamy myślami daleko stąd, a właśnie one często nam to ułatwiają. Skok na bungee, zdobycie szczytu górskiego, kąpiel w morzu w środku zimy, znalezienie dobrze płatnej pracy, stabilizacja uczuciowa, napisanie i wydanie własnej powieści… Można tak wymieniać i wymieniać, bo co człowiek, to inna życiowa „chciejka”. Ważne jednak jest to, by pamiętać pewną zasadę: „Marzenia się nie spełniają – marzenia się spełnia!”. I to właśnie nią kierowała się Lancey, kiedy zaproponowano jej rolę w ekranizacji pewnej książki. Pragnąca zostać rozchwytywaną aktorką, nie mogła zaprzepaścić okazji pokazania swoich zdolności na wielkim ekranie, dlatego ochoczo podjęła się tej „misji”. Tylko jak ma sobie poradzić z tymi, którzy pragną podciąć jej ledwo rozwijające się skrzydła?
CIĘCIE! BYŁO DOBRZE, ALE MOGŁO BYĆ ZNACZNIE LEPIEJ. POWTARZAMY SCENĘ! CO, TO JUŻ TRZYDZIESTY DRUGI RAZ? A CZY KTOŚ WAM OBIECYWAŁ, ŻE BĘDZIE LEKKO?
Wystarczył dosłownie kwadrans, abym pozwoliła Kasie West wyrwać się z otaczającej mnie rzeczywistości i wrzucić w wir zdarzeń, jakie przedstawiła na kartach „Przeznaczenia...”. Z uwagą godną nauczyciela pilnującego, czy jego uczniowie nie ściągają, przyglądałam się poczynaniom zadziornej, twardo stąpającej po ziemi Lancey, poznającej nowo-stary dla niej świat od podszewki, gdzie wiele aspektów, pozornie dobrze przez nią znanych, trąci dzikością, które musiała jakoś oswoić. Pierwsze kroki w tym zawodzie wydają się łatwizną dla kogoś, kto ma na swoim koncie jakieś doświadczenie w tej dziedzinie, ale kiedy prawie za każdym rogiem następowały komplikacje – wtedy nie było już tak różowo. Obserwowałam, jak kolejno rzucane kłody pod nogi wytrącają z równowagi coraz mniej pewną siebie nastolatkę. Nie dość, że uprzykrzano jej życie na planie, próbując zniszczyć dobrze zapowiadającą się karierę, zanim ta dojrzeje i „opuści gniazdo”, to na dodatek niepokojące było to, że za tym mógł stać ktoś, komu Lancey ofiarowała swoje zaufanie! Tyle że te całe zagrywki… nie były dla mnie wyszukane. Może to wina tego, że nie jestem już nastolatką od ładnych paru lat i postrzegam niektóre rzeczy już pod innym kątem, ale to, przez co przechodziła główna bohaterka, wcale nie było jeszcze takie straszne! Żałowałam, że autorka nieco nie pogłębiła tego nękania, szukania dziury w całym i psuciu każdego dnia zdjęciowego, aby dodać więcej barw temu dramatyzmowi. Przepraszam, brzmi to koszmarnie, ale nawet w filmach dla młodzieży z wytwórni Disneya dzieciaki mają większą wyobraźnię, gdzie tam umiałam współczuć także czarnym charakterom. To oczywiście nie znaczy, że nie było mi żal naszej bohaterki! Przykro patrzeć, jak coś, co było jej największym marzeniem, wymyka się między palcami, zostawiając wiele niemiłych wspomnień. Każdy, kto ma jakieś uczucia, nie jest w stanie przejść obojętnie koło kogoś, kto cierpi, ale naprawdę, brakowało mi tego mocniejszego uderzenia. Brakowało takiej kłody, przy której trzeba nieźle się napocić, by się jej wreszcie pozbyć. A to jeszcze nie koniec moich narzekań. Co to, to nie! Przecież jeszcze muszę się poskarżyć na… przewidywalność! Pomijając już pewne wątki, gdzie wystarczyła sekunda (no dobra, może parę...), abym się połapała, jaki to może mieć przebieg, bardziej chodzi mi o tego „szkodnika”. Liczyłam, doprawdy liczyłam, że moje przypuszczenia co do niego okażą się błędne. Że chociaż przy tym Kasie West mnie zaskoczy, śmiejąc się w twarz! Niestety tak nie było. A szkoda, bo znalazłoby się tam wiele innych osób chcących zaszkodzić naszej bohaterce...
Wątek miłosny. Tak, tak, żyję z romansami jak przysłowiowy pies z kotem, gdzie tutaj także mogło się to uaktywnić, bo wiedziałam, że prędzej czy później wybuchnie ogrom gorących uczuć między główną bohaterką a jej korepetytorem, Donavanem, ale… jestem tą parą zauroczoną. Nie, nie mam gorączki. Nie, żaden obcy nie przejął mojego ciała i nim nie steruje. Naprawdę podobało mi się, jak uczucie łączące tę różniącą się pod każdym względem dwójkę powoli rozkwita. Nie naciskało natarczywie na fabułę. Rozwijało się powoli, pozwalając na to, aby móc ujrzeć każdy jego przepiękny akcent. Nie ma co, kibicowałam tej dwójce, aby wreszcie zrozumieli, że do siebie pasują, nim będzie za późno! Bo utraconej szansy już bym nie zniosła! Podobały mi się również wstawki ze scenariusza. Dzięki temu miałam wgląd w to, jakie postaci odgrywają nasi bohaterowie. I przyznam, że sama bym obejrzała ten film, choć bardziej ciągnęło mnie ku książce, na podstawie której on powstawał… To już zboczenie zawodowe, nieprawdaż?
JESZCZE BĘDZIESZ STAŁ W KOLEJCE PO MÓJ AUTOGRAF. ZOBACZYSZ!
Zdawałoby się, że Lancey, która zdążyła nieco zasmakować życia przed kamerami, będzie zachowywać się jak rozkapryszona diva. W końcu niektórzy rozpoznawali ją na ulicy, także to mogła przyczynić się do tego, że sodówka uderzyłaby jej do głowy. Otóż nie tym razem! Dziewczyna zaskoczyła mnie swoją zadziornością. Cięty język może przysparzał jej niekiedy problemów, ale nie da się ukryć, że to właśnie ten element sprawił, że ją polubiłam. Nastolatka nikomu nie odpuszczała, jednak największą ofiarą jej „dogadywanek” stał się nie kto inny, jak chórzysta-korepetytor, Donavan. Biedny, musiał przyzwyczaić się do charakternej uczennicy, aby móc pomóc jej w nadrabianiu zaległości edukacyjnych. Ten duet nieraz pokazywał, że przeciwieństwa nie tylko się przyciągają, ale również sprawiają, iż czeka nas wiele niespodzianek! Szkoda tylko, że Donavan, choć pozornie kreowany na wycofanego, tajemniczego chłopaka, tak szybko zatracił te cechy. Gdyby autorka ociupinkę dłużej utrzymała go w tych granicach, Lancey miałaby jeszcze więcej problemów z rozszyfrowaniem jego natury. Co nie zmienia faktu, że go również polubiłam. Naturalny, opanowany – coraz mniej takich w literaturze dla młodzieży!
Przejdźmy jednak do nowych znajomych głównej bohaterki, bo oni także zasługują na uwagę. Amanda, dziewczyna odgrywająca w filmie rolę przyjaciółki postaci Lancey, nie tak od razu wzbudziła moje zaufanie. Cały czas przypuszczałam, że jest z nią coś nie tak, a nadmierny optymizm bierze się stąd, aby przysłonić swoją prawdziwą naturę. Myliłam się! Oceniłam ją powierzchownie jak jakiś amator, gdzie ta na to nie zasługiwała. Amanda okazała się wspaniałą kompanką, gdzie, gdyby ktoś nie wiedział, że od paru lat zajmuje się aktorstwem, nie spodziewałby się, że ma przed sobą sławną osobę. Zachowywała się normalnie, nie zadzierała nosa. Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o Grancie… Ugh, jak on mnie irytował swoim egoizmem… Wyraźnie widział, jak tabloidy gnoją jego filmową partnerkę, jednak on – z urażonym przez pewien czynnik ego – wolał udawać, że nic o tym nie wie. Po prostu przechodził obok tego obojętnie, choć wiedział, że gdyby zabrał głos w tej sprawie, wielu poszłoby za nim murem. No, ale, przecież gdyby tak uczynił, nie byłoby całej „zabawy”, nieprawdaż?
To nie było moje pierwsze spotkanie z twórczością Kasie West. Już wcześniej miałam do czynienia z napisaną przez nią serią „Pivot Point”, gdzie wplotła nadnaturalne wątki, ale nigdy wcześniej nie czytałam od niej niczego „normalnego”. Słyszałam, że w tej dziedzinie również dobrze jej się wiedzie, także nie martwiłam się aż nadto o to, czy czasem nie wpadnę w zastawioną przez kogoś pułapkę. Autorka nadal posługuje prostym, barwnym językiem, gdzie wystarczy dosłownie chwila, aby zatopić się w tworzonej przez niej rzeczywistości i zupełnie zapomnieć o obowiązkach, jakie na nas czekają w prawdziwym świecie. Nie da się jednak ukryć przenikającego przez historię banału, pozwalającemu czytelnikom na całkowite rozluźnienie, lecz nawet w nim jest zawarta ważna lekcja. Kasie West wyczula na to, abyśmy nie byli podatni na każde przykre słowa, jakie w nas uderzają. Hejt jest bolesnym narzędziem w rękach tych, którzy wiedzą, jak się nim posługiwać, ale jeżeli tylko uwierzymy w siebie oraz otoczymy się ludźmi gotowymi pomóc nam w chwilach zwątpienia, zdołamy przeciwstawić się fali bolesnych słów, na które nie zasługuje nawet ten, z którym jesteśmy zwaśnieni.
Podsumowując. „Przeznaczenie i pierwszy pocałunek” może nie jest idealną książką, gdzie każdy byłby gotowy rzucić się na nią, by poznać jej fenomen, ale nie zdołam odmówić jej uroku, jakim emanuje. Filmowa przygoda Lancey wciąga już od pierwszej strony, gdzie nawet przy błahych nastoletnich problemach zdołamy się całkowicie wczuć, nie pozwalając sobie na oderwanie się od lektury. Z tym tytułem można na moment uciec, pozwalając sobie na chwilę szaleństwa i lekkości, gdzie o to dosyć ciężko, kiedy na głowie mamy tysiąc spraw. Także, jeżeli szukasz czegoś mniej wymagającego, pozwalającego się odprężyć – śmiało sięgaj po „Przeznaczenie...”!
Wydawnictwo: Feeria
Data wydania: 2019-05-15
Kategoria: Dla młodzieży
Kategoria wiekowa: 15-18 lat
ISBN:
Liczba stron: 384
Tytuł oryginału: Fame, Fate, and the First Kiss
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Jarosław Irzykowski
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Miłości nie da się kupić, ale można ją przygarnąć! Wren chce mieć wszystko pod kontrolą. To daje jej poczucie bezpieczeństwa. Ale kiedy pewien uroczy...
Kasie West, jakiej nie znacie! Życie Addison Coleman sprowadza się do nieustannego pytania "a co, jeśli..."? Nie byłoby w tym nic nietypowego, gdyby...