Witaj w prowincjonalnym szpitalu psychiatrycznym. Rozgość się i nie dziw niczemu, zostaniesz tu na dłużej, nawet jeśli plan był zupełnie inny. Każdy z nas jest twoim przyjacielem i wrogiem jednocześnie. I lekarz, który nie sprawdza się nawet w roli muchy, i młody pacjent, obnoszący się z własną (w dodatku nagą) odmianą „ptasiej grypy", i wszystkie wcielenia mężów stanu, świętych, polityków, nawet sam Juliusz Cezar oraz kobieta-ropucha. Tylko tu doświadczysz niepokalanego poczęcia i porodu na krześle, które potem stanie się adresatem nabożnych modlitw, tylko tu po takim poczęciu możesz trafić do kapliczki – w zastępstwie „Maryjki". I tylko w okolicy możesz zapisać się na samobójczą śmierć. I stanąć w kolejce do ukwieconego nieba.Pierwszy raz widziałem, żeby ordynator wycofał się z podjętej decyzji. Nie wiem, co go tak zbiło z pantałyku: odgryziony penis czy pożeranie owadów. Jeszcze długo po zebraniu nie mógł dojść do siebie, siedział na krześle i gapił się na muchy, uparcie starające się sforsować szybę. Ja też patrzyłem i zastanawiałem się, dlaczego chcą uciec; przecież tutaj mają szansę na dłuższe życie, z dala od chłodu i owadożerców, jeśli nie liczyć jednej jedynej pacjentki. W szpitalnym budynku mogą bezpiecznie przezimować i uniknąć grzybicy dziesiątkującej ich populację. Co takiego jest na zewnątrz, co sprawia, że rezygnują z wygód i bezpieczeństwa? Może to zwykła głupota, złudzenie, że gdzie indziej jest lepiej, dostatniej, bardziej kolorowo, że ludzie są przyjaźni i nie zabijają much wczorajszymi gazetami, że potrafią rozmawiać ze sobą, a nie tylko obrzucać się błotem, że nie zdradzają i nie czynią drugiemu, co tobie nie miłe.
Takie fałszywe sądy na temat rzeczywistości, w które wierzymy mimo wielu dowodów na ich nieprawdziwość, fachowo nazywa się urojeniami.
Okna to powieść Anny Kozak, debiutującej w roli autorki dłuższych form. I trudno nie być pod wrażeniem – pomysłu, warsztatu, wykonania. Książka nie jest, jak zapowiada wydawca, dowodem odwagi, ale umiejętności i przede wszystkim wiedzy. Nie ma bowiem nic lepszego niż autor, w tym przypadku z wykształcenia psycholog, który wie, o czym pisze. W powieści tytułowe okna są wszystkim – spojrzeniem na pozakratową rzeczywistość, nadzieją, przekleństwem i obietnicą wolności, wreszcie: narzędziem, drogą do jej osiągnięcia.
Okna to właściwie oniryczny kalejdoskop wrażeń, plątanina myśli i strumień świadomości przelewający się przez kraty. Tu nic nie jest jednoznaczne. Mało tego: nikt nie wie, czy jest tym, kim naprawdę jest, czy raczej tym, kim powinien być, czy może tym, kim tylko się sobie wydaje. Z każdym rozdziałem mur między tymi wersjami pęka w nieco innym miejscu, a ze skrzydeł anioła wypada pióro. Okna to także powieść pełna symboli i odniesień do świata z innej strony okiennej kraty, w świecie wcale nie bardziej normalnym. Być może doszukuję się trzeciego dna, ale dla mnie wartość symboliczną ma umieszczenie w fabule „obrońców moralności i krzesła", wojujących brzozowym krzyżem. Kozak zaciera różnice pomiędzy pracownikami i pacjentami szpitala, pobudzając czytelnika do zadawania pytań samemu sobie – pytań o normalność, zdrowie psychiczne, percepcję. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że pozostawia je bez odpowiedzi.
Nie bez znaczenia jest także wydanie powieści. Nietuzinkowy pomysł na projekt graficzny okładki i oznaczeń rozdziałów pokazują, że twórca, jako jeden z nielicznych na dzisiejszym rynku wydawniczym, faktycznie zapoznał się z lekturą. Całość pobudza w czytelniku uczucia niepewności i ambiwalencji, których wywołanie wydaje się być intencją autorki.
Nieważne, czy wiesz kim i gdzie jesteś, i nieważne, czy znasz ludzi (?), którzy są wokół ciebie. Nie jesteś tym, kim jesteś, jesteś tym, co czujesz i widzisz. Ale to także nieważne. I tak podążasz w kierunku okna, które zaraz potem zniknie.
- Jak myślisz, jak wygląda świat z tamtej strony? - zapytała.
- Tak samo, jak z naszej, tyle że odwrotnie.
Obrazy, chwile i zdarzenia uchwycone kątem oka. Miesiące i lata zebrane w kilka lub kilkanaście słów, bo na więcej nie zasługują, i ułamki sekund rozciągnięte...
Nawet Bóg nie był do tego zdolny, umył ręce, po czym, uciekając spojrzeniem w bok, wymamrotał, że przecież każdy ma wolną wolę.
Więcej