Każdy koniec jest również początkiem
Kamil Kott nie skorzystał z propozycji nowej pracy. Dobrze płatnej propozycji starego kolegi, Przemysława Markowskiego. Miał zostać szefem działu komunikacji nowych, prężnie rozwijających się linii lotniczych, które z impetem wzwyż miały zawojować niebo nad Polską. OT-AIR miały być symbolem lotów dostępnych dla zwykłego Kowalskiego, firmą, która złamie monopol LOT-u. Gdyby nasz bohater wtedy wiedział, że miesiąc później będzie musiał odejść z medialnej korporacji, chyba zachowałby się inaczej. Oczywiście, o ile nie miałby wglądu w przyszłość. Na jego zezowate szczęście pojawiła się powtórna oferta złożona mu przez Markowskiego. Przyjął ją z ulgą. Szefową została, polecona zresztą przez niego, Olga z agencji SunPR. Interesująca kobieta, interesująca praca, więcej niż interesujące zarobki - czegóż chcieć więcej? Kamil wkroczył w świat jeszcze większego blichtru i niejednoznaczności słów niż ten, który znał dotychczas.
OT-AIR. Imponujący projekt, z rozmachem, polska firma, ambitne przedsięwzięcie, trala-lala i tak dalej (...)
Kott zwrócił się o pomoc do dobrego kolegi, doświadczonego w branży prawnika Michała Jaworskiego. Pan Mecenas wraz ze wspólnikiem służą pomocą biznesmenom. Przygotowanie umów, porozumień, wniosków do sądu rejestrowego itd. - oto ich codzienność. Kamil chciał, by pomogli mu uporządkować sprawy OT-AIR.
W chuj kasy, ciekawy projekt, sporo myślenia. Potrzebują konsultingu. Jest też parę pytań, sam ocenisz, dziwne rzeczy, ale ciekawe.
Głównym inwestorem OT-AIR jest firma Aurum Profit zajmująca się inwestowaniem pieniędzy klientów w złoto. Firma oferująca zadziwiająco wysokie odsetki. Na jej czele stoi pozostający w cieniu Mariusz Rutha, dwudziestoośmioletni prezes otoczony grupą młodych ludzi. Człowiek obracający milionami złotych. Robiący podobno złote interesy.
Nad OT-AIR gromadzą się jednak czarne chmury. Rutha i inni zarządzający twierdzą, że to sprawa PLL LOT-u i urzędników państwa, którzy poczuli się zagrożeni ze strony dynamicznie rosnącej konkurencji. Elementem walki z interesami Ruthy są według nich naciski ze strony Komisji Nadzoru Finansowego i niezmiennie umarzane kolejne wnioski do prokuratury w sprawie Aurum Profit. Również dobrze zorganizowana nagonka prasowa, pełna insynuacji i niejasnych oskarżeń. Wyjaśnienia Ruthy nie są do końca przekonujące. Kott czuje się coraz bardziej niepewnie, pan Mecenas bagatelizuje problemy. Pieniądze, które spływają na ich konta, działają jak środki uspokajające. Ale burza zbliża się wraz z coraz bardziej licznymi groźnymi pomrukami.
Trudno się dziwić, że Emil Marat, autor Lawiryntu, debiutujący w 2013 roku powieścią Szkło, sięgnął po nie tak dawno temu niezwykle nośny i głośny temat. Potraktował go jako materiał na swoisty conspiracy thriller made in Poland. Na opowieść o przekrętach finansowych, działaniu służb specjalnych, ludziach robiących złote, mocno podejrzane interesy. To również trochę mimowolna opowieść o słabościach państwa, bezradnego wobec kombinatorów i ludzi rozgrywających podejrzane gierki, wobec samowoli służb specjalnych i korupcji, o uzależnieniu mediów od manipulacji, o milionowych przekrętach przy prywatyzacji majątku państwa. O podobno nieuświadamianej bezradności wobec zagrażających ekonomicznym interesom państwa zagranicznych biznesmenów, których można by śmiało nazywać gangsterami.
Niespójnością w tej opowieści jest osobowość młodych ludzi, za odpowiednie pieniądze gotowych brać udział w różnego rodzaju szwindlach. Z jednej strony są oni niesamowicie sprytni, doświadczeni, świadomi zasad funkcjonowania różnych środowisk, kulisów niezbyt czystych interesów. Z drugiej, co widzimy zwłaszcza w przypadku Kamila, głównego bohatera - zaskakująco naiwni. Czym bowiem tłumaczyć choćby pytanie Kotta skierowane do prezesa Ruthy o to, czy Aurum jest piramidą, jak piszą gazety? Wszak odpowiedź z ust kombinatora może być tylko jedna - nie jest. Do tego trudne do określenia przeczucie, że istnieje jakaś druga, ukryta przed nimi, równoległa scena rzeczywistości.
Postaci nie są nakreślone ze szczególną psychologiczną głębią. Rozterki niektórych z nich brzmią śmiesznie. Świat wewnętrzny jest dziwnie ubogi i w sumie niezbyt ciekawy. Może to wina środowiska, w którym się obracają, gdzie ważniejsze jest mieć niż być?
Pielęgnował swoje postanowienie, że nie będzie już lawirował, że nie będzie udawał, mówiąc, że myśli o czymkolwiek inaczej, niż myśli, że nie będzie ezopowym językiem próbował przemycać swoich poglądów pod kołderką ostrożności i dbałości o to, by nie doprowadzać do konfliktu. W pamięci miał najbardziej pokraczne postacie, jakie napotkał w ostatnich latach: byłych polityków, którzy porzucili idee dla biznesowego spełnienia, prawników z doktoratami, którzy nosili teczki za handlarzami tandetą - wszyscy uczynili z lawirowania swoje główne zajęcie, ich praca to lawirowanie w gąszczu zakulisowych, cichych gier. To tylko praca. Praca? Nie - całe ich życie tak wygląda. Nic wprost, nic bezpośrednio, nic szczerze, inaczej nie potrafią, oduczyli się.
Trudno poczuć sympatię do jakiejś postaci, co w pewien sposób utrudnia lekturę. Są pełne negatywnych emocji i skoncentrowane na sobie, egoistyczne i egocentryczne, często zakłamane. Żyją w świecie zupełnie obcym zwykłemu człowiekowi i odstręczającym dla kogoś, kto ceni sobie coś więcej niż tylko kasę i to, co można za nią mieć. W świecie samotnych rekinów biznesu, mediów, propagandy, kombinatorstwa, jak ognia unikających - nawet w związkach uczuciowych - jakiegokolwiek zaangażowania.
Dużo jest w książce gorzkich obserwacji rzeczywistości. Czasami trochę podkolorowanych, czasami - przebarwionych. Dużo wulgaryzmów, ironii i sarkazmu. Brakuje jednak naturalnej lekkości, głębi, by to mocniej poruszyło doświadczonego czytelnika. Cały czas mamy świadomość, że to tylko literatura, a nie życie. Irytujące i sztuczne jest wprowadzanie na karty książki nowych osób. Zawsze imię i nazwisko - oto typowy przykład: Aleksander Kozierski nie mógł narzekać i Kott o tym wiedział. Fragmenty powieści są nierówne, zdecydowanie lepsze są dłuższe wypowiedzi niż dynamiczne dialogi. Silną stroną jest dobrze widoczne w książce zawodowe doświadczenie Marata, wyniesione ze świata mediów, z zasad działania agencji PR. Kiedy pisze o marketingu, o manipulowaniu informacją, widać, że wie, czym się to je. Niektóre fragmenty robią wrażenie wykładu poglądów autora na dany temat, np. te o grupach interesów w służbach specjalnych. Pewnym problemem jest spięcie tego w jedną spójną i zgrabną opowieść. To chyba przede wszystkim kwestia doświadczenia i warsztatu.
Emil Marat napisał kilkuwątkowy, dosyć dynamiczny, miejscami zaskakujący thriller. Z szemranymi interesami w tle, z działaniami na pograniczu prawa, cichymi grami służb specjalnych, wpływami mafijnymi, wykorzystywaniem organów państwa do prywatnych rozgrywek i dwuznaczną rolą mediów w opisywaniu rzeczywistości. Miejscami powieść może się naprawdę podobać. Jej słabe strony nie wpływają zasadniczo na przyjemność z lektury. Książka jest ciekawym melanżem faktów, „faktów medialnych” i wyobraźni autora. Komuś, kto nie zna opisywanego w niej świata z autopsji, pewne sprawy mogą wydawać się nienaturalne. I na karb tej właśnie słabej znajomości pewnych obcych mi środowisk składam towarzyszące mi wrażenie dziwności świata opisywanego w Lawiryncie. Powieść jest ciekawa, zwłaszcza pewne zawarte w niej obserwacje, i warta poświęcenia jej kilku godzin. Pokazuje, jak można twórczo rozwinąć wzięty z życia, gorący temat.
Jakub Raste prowadzi spokojne życie. Wykłada filozofię na prywatnej uczelni, próbuje dokończyć doktorat, trochę romansuje, trochę udziela się w...
W powszechnej świadomości Roman Bratny jest przede wszystkim autorem Kolumbów - fundamentalnej powieści, która na dziesięciolecia ukształtowała obraz powstania...