Moje pierwsze spotkanie z Gombrowiczem pełne było bólu, cierpienia i chęci morderstwa. Był to bodaj drugi tydzień w pierwszej klasie liceum, trwała wtedy lekcja polskiego. Polonistka dała uczniom kartki z fragmentem Trans-Atlantyku i kazała je przeczytać. Powiem szczerze, że za żadne skarby świata nie potrafiłam się przebić przez ten fragment. Raz – w ogóle nie rozumiałam, o co chodzi. Dwa – miałam zapalenie spojówek i wyglądałam, jakbym posiadała Sharingan w pełnej aktywacji. Potem polonistka powiedziała, że będziemy mieli przyjemność przeczytania jeszcze dwóch książek Gombrowicza, a ja - mając przed sobą perspektywę przyszłych mąk - nabrałam ochoty na mentalne zamordowanie osób, które dodały Ferdydurke i Trans-Atlantyk do kanonu lektur. Musiały minąć dwa lata, bym zmieniła swoje nastawienie…
Ferdydurke to historia Józia, którego proustowską magdalenką do podsumowania swojego życia staje się porażka literacka. Józio znajduje się na rozstaju dróg, lecz nie będzie mu dane wybranie żadnej z nich, gdyż oto pojawia się Profesor Pimko, który podejmie za niego decyzję i uprowadzi go z mieszkania, zabierając do szkoły podstawowej. Tak właśnie zaczyna się fabuła powieści. Wraz z rozwojem fabuły mamy do czynienia z absurdem przechodzącym w jeszcze większy absurd, a wydarzenia płyną, płyną… Na kolejnych stronach spotykamy Syfona i Miętusa, toczących odwieczną walkę o chłopięta oraz chłopaków - walkę między dobrem a złem, formy z antyformą. Mamy również idealnie ukazane Ciało Nauczycielskie w postaci Bladaczki, Pimka wraz z innymi groteskowymi profesorami. Gombrowicz bardzo trafnie zauważył płytkość zachwytu nad literaturą polską u nauczycieli starszej daty. A więc dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? Bo Słowacki wielkim poetą był. To taki szkolny aksjomat, jak "jeden dodać jeden to dwa". Słowacki i Mickiewicz zachwycają swoją twórczością. Co z tego, że większość uczniów podczas omawiania ich dzieł liczy tylko minuty do końca lekcji? Co z tego, że kiedy polonistka/polonista rozprawiają o tym, jakich to środków artystycznego wyrazu użył autor wiersza, uczeń ma to w nosie? Kiedyś twórczość naszych wieszczów podnosiła na duchu młodzież. Dziś raczej przyprawia ona o przygnębienie.
Ferydurke jest powieścią ukazującą niezwykły warsztat autora. Momentami stylizacja i pełna dygresji narracja mogą być męczące, trudne w odbiorze. Ale dla czytelnika prawdziwą gratką będzie odnajdywanie różnorakich literackich aluzji. Parafraz innych dzieł, na przykład Boskiej komedii Dantego. Niestety, niektórzy sięgający po tą książkę mogą poczuć się nieco… niekomfortowo. Jednym z powodów takiego odczucia może być to, że Gombrowicz nie traktuje zbyt dobrze czytelnika. Autor ustawia się na piedestale, drwiąc z każdego, kogo napotka. Z innych artystów, z ludzi naśladujących innych, z dawnych zwyczajów, z nowych zwyczajów. Chwilami książka sprawia wrażenie traktatu o poglądach Gombrowicza na otaczający go świat, który jest zlepkiem narzuconych każdemu form, w jakie zostaliśmy schwytani. Oczywiście, Gombrowicz wydaje się być jedyną osobą bez formy, ale to tylko pozorne. Autor mozolnie stara się walczyć z formą, ale i on zamyka się w pewnym paradoksie. W końcu brak formy jest również... formą. Aż na myśl przychodzi manifest furturystyczny Brunona Jasieńskiego: Pszekreślamy logikę jako mieszczańsko-burżuazyjną formę umysłu. Każdy artysta ma prawo i jest obowiązany stwożyć swoją własną autologikę.
Czy Gombrowicz jest dla każdego? Zdecydowanie nie. Chyba trafi przede wszystkim do osób, które mają do siebie dystans lub do tych, którzy są spragnieni znalezienia w literaturze czegoś innego, nowego, nietypowego. Miłośnicy literatury klasycznej również powinni się jednak odnaleźć w powieści. Warto jednak przed lekturą zadać sobie pytanie, czy szukamy w książkach jedynie rozrywki, czy czegoś więcej? Jeśli podczas lektury chcemy jedynie choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości, Ferdydurke nie będzie najlepszym wyborem.
Na koniec trzeba powiedzieć, że twórcy kanonu lektur szkolnych trochę nam Gombrowicza „upupili”. Wydaje się, że umieszczenie Ferdydurke na liście książek omawianych w szkole to najgorszy psikus, jaki można było Gombrowiczowi zrobić. I nie tylko dlatego, że lektury są w większości najbardziej znienawidzone. Przede wszystkim dlatego, że w Ferdydurke awersja do szkolnictwa jest niemal namacalna. Trudno się zresztą temu dziwić. W końcu szkoła chyba na równi z rodziną kształtuje człowieka, zamykając go w jednej z najszczelniejszych form.
Ślub jest drugim utworem scenicznym Witolda Gombrowicza. Henryk — młody żołnierz — znajduje się na froncie we Francji. Motywem przewodnim...
Wyjątkowe, nie znajdujące porównania w polskiej literaturze dzieło, które od półwiecza nie straciło na aktualności. Z osobistych utarczek Witolda Gombrowicza...