Po lekturze wielu publikacji – zwłaszcza w przypadku zagorzałych czytelników, „pochłaniających” kilkadziesiąt książek rocznie – zdarza się, że fabułę danej powieści pamięta się raptem przez kilka dni. Podobne rozwiązania fabularne, lekki, niezobowiązujący styl i happy end dostarczają rozrywki, ale raczej nie zapadają głębiej w pamięć. I nie ma w tym nic złego! Są jednak publikacje, po lekturze których czytelnik przeżyje prawdziwe katharsis, a to, jak dotychczas postrzegał rzeczywistość, będzie musiał mocno zweryfikować.
Taką publikacją jest Dziennik z bunkra Kevina Brooksa, którego czytelnicy mieli okazję poznać przy okazji lektury zekranizowanej zresztą książki iBoy. Mocne, sugestywne sceny, balansowanie na krawędzi, ukazanie, do jakiego zła zdolny jest człowiek w imię chęci zaspokojenia własnych chorych zamysłów sprawiają, że lektura książki Kevina Brooksa będzie porażającym doświadczeniem.
Narrator tytułowego Dziennika… to szesnastoletni Linus, który kilka miesięcy wcześniej uciekł z domu. Żyje na ulicy, zarabia grając na gitarze, żebrząc lub kradnąc. Pewnego dnia, chcąc udzielić pomocy niewidomemu człowiekowi, zostaje porwany. Gdy odzyskuje przytomność, okazuje się, że chłopak został zamknięty w pozbawionym okien miejscu, złożonym z sześciu pokoi, kuchni, łazienki, korytarza i pozbawionej panelu sterowania windy. W ciągu kilku kolejnych dni do bunkra trafia kolejnych pięć porwanych osób: dziewięcioletnia Jenny, młody, muskularny Fred, pośredniczka nieruchomości Anja, czarnoskóry pisarz Russell i biznesmen Bird. „Mieszkańcy” bunkra nigdy wcześniej się nie poznali. Ludzi różni wiek, charaktery, wykształcenie i poglądy. Porwani orientują się, że żeby przeżyć, muszą działać razem i „podporządkować się” zasadom porywacza. Czy uda się utrzymać wspólny front? Czy upokorzenia, jakich doświadczają, obecność kamer (nawet w toalecie), pisanie próśb o żywność, życie w brudzie i smrodzie, znoszenie kar wymierzanych przez porywacza za wszelkie przejawy nieposłuszeństwa (gazowanie chemikaliami do utraty przytomności, głodzenie, wyłączanie ogrzewania lub włączanie go na pełny regulator i torturowanie głośną, psychodeliczną muzyką przez wiele godzin) złamie porwanych? Czy dla tej garstki niewinnych, zagubionych i przerażonych ludzi jest jeszcze jakaś nadzieja?
Kevin Brooks na stronach Dziennika z bunkra odmalowuje przerażający obraz krzywd, jakie wyrządzić może innym psychopata. Chory eksperyment socjologiczny, jaki prowadzi na swoich ofiarach, mrozi krew w żyłach. Dotąd wolni ludzie na skutek niefortunnych zbiegów okoliczności trafiają w miejsce, w którym ich życie zależy od humoru oprawcy. Pragną tylko tego, by przeżyć. Nic innego się nie liczy.
Dziennik z bunkra to opis skrajnych emocji i głębokiego cierpienia, jakiego doświadczają porwani, zagubieni i przestraszeni ludzie. Powoli gasnącej nadziei, wyczerpania z głodu i chorób, załamania i szaleństwa. To studium tego, jak „łatwo” jeden człowiek może złamać drugiego. Jak może pozbawić go człowieczeństwa, wiary w to, że wszystko może się zmienić i wrócić na dawne tory. Przeraża zwłaszcza to, że historia, którą opisał autor, może się naprawdę wydarzyć.
Książka Kevina Brooksa pokazuje, że nawet w obliczu skrajnej sytuacji trudno jest się porozumieć. Że własne potrzeby zwykle wygrywają z altruizmem. Że w momencie, gdy nie może być już gorzej, patrzymy i troszczymy się tylko o siebie.
Dziennik z bunkra napisany jest prostym i przystępnym językiem. Forma wpisów zmienia się w zależności od stanu psychicznego i fizycznego Linusa. Relacja jest jednak na tyle pełna i szczegółowa, że czytelnik jest w stanie wyobrazić sobie nie tylko miejsce, w którym przebywają porwani, ale przede wszystkim zrozumieć ich emocje – strach, przerażenie, ale także głód i samopoczucie w obliczu prób walki z chorobami bez dostępu do nawet najbardziej podstawowych leków. Dziennik z bunkra to gotowy scenariusz na filmowy thriller psychologiczny, po zakończeniu którego na sali kinowej zapadnie głucha, pełna niewypowiedzianych słów, przytłaczająca cisza.
Książkę Kevina Brooksa czyta się błyskawicznie. Krótkie rozdziały – wpisy z kolejnych dni spędzonych w bunkrze – nadają tempa akcji (choć pamiętać trzeba, że w schronie niewiele się dzieje, porwani wegetują, spędzają czas na nicnierobieniu, bo porywacz nie dostarcza im żadnej formy rozrywki). Z dnia na dzień napięcie rośnie. Najbardziej poraża jednak zakończenie, którego czytelnik zapewne nie będzie się spodziewał. Zakończenie, które niesie prawdziwe katharsis. Książka Kevina Brooksa to jedna z tych lektur, które po prostu wbijają w fotel i na długo pozostają w pamięci.
Życie Caitlin zmieniło się od chwili, kiedy spotkała spacerującego Lucasa. Wydał jej się niezwykły. Dla innych osób z niewielekiej wyspy stał się...
Travis Delaney miał dokładnie zapamiętać ten dzień. Właśnie wrócił ze szkoły. Jego rodzice, prywatni detektywi, zaczynali nowe śledztwo i wyjeżdżali...