W którym momencie zaczynamy patrzeć w przeszłość i dostrzegać momenty, jakie zaważyły na naszym życiu? Bywa, że to, co było ważne, traci na swej istotności i wreszcie mamy czas na zastanowienie się nad własnymi wyborami i tym, co przyniosły. Tego, co już się zdarzyło, nie można się zmienić, lecz czy wszystko już stracone? Może jeszcze da się coś uratować? Nadzieja odchodzi ostatnia - a czasem powraca i daje siłę do walki o przyszłość.
Niekończący się kosmos i ogromna pustka bieguna północnego. W ich obliczu człowiek jest nic nie znaczącą drobiną, lecz świadomość tego faktu rzadko kiedy dociera do nas we właściwym czasie. Sully i Augustine osiągnęli tak wiele, wciąż pragnąc więcej, nigdy nie zadowalając się tym, co dla innych było wystarczające. Oboje patrzą w kosmiczną dal i jej poświęcają wszystko oraz wszystkich. Ludzie wokół nich są jedynie dodatkiem, najbardziej liczy się niebo. On bada gwiazdy z Ziemi, ona - z przestrzeni kosmicznej. Gonią za marzeniami, napędzani ambicją - do chwili, gdy ważniejsze okazuje się coś innego, coś, co porzucili już dawno temu - świat, jaki znali. Nagle zapada cisza i nikt nie odpowiada na wysyłane sygnały. Co się stało? Sully wraz z innymi członkami załogi jest zdezorientowana brakiem łączności z Ziemią. Zmierzają ku niej, ale nie wiedzą, co tam się stało i czy w ogóle mają do czego - lub kogo - wracać. Augie jest odcięty od cywilizacji na dalekiej północy. Nie chciał opuścić stacji badawczej wraz z innymi, zawsze wystarczało mu własne towarzystwo. Lecz czy obecnie jest z niego faktycznie zadowolony? Nagle dla nich obojga kontakt z innymi ludźmi staje się bardzo ważny, ale odpowiada im głucha cisza. Dążą do tego samego, nie wiedząc o sobie nawzajem. Chociaż - czy na pewno?
Ona jest w kosmosie, on - na Antarktydzie. Odnaleźli się przypadkowo, pomimo ogromnej odległości, jaka ich dzieli, nie zdając sobie sprawy z tego, jakiego szczęścia doświadczyli. A może po raz pierwszy w życiu docenili chwile bliskości, jakich wcześniej się wyrzekli?
Dzien dobry, północy to historia nieschematyczna, niecodzienna, niesamowita, niezwykła, niepokojąca... Nie ma tu wprawdzie szybkiej akcji czy też spektakularnych scen, ale nie one są najważniejsze. Dzień dobry, północy to opowieść bardzo kameralna z pięknie zarysowanym tłem. Jej bohaterowie są więcej niż współczesnymi Robinsonami. To autentyczni rozbitkowie. Można dostrzec pewne paralele wobec książki Daniela Dafoe, lecz Lily Brooks-Dalton nie jest kopistką. To wyjątkowo uzdolniona autorka, potrafiąca przekazać w swej opowieści szeroki wachlarz emocji. Tej książki nie da się łatwo odłożyć na bok, słowa tej opowieści pozostają w pamięci, podobnie jak uczucia towarzyszące lekturze. Nadzieja przeplatana jest rozczarowaniem, a radość - bólem. Bohaterowie dojrzewają na oczach czytelników, dokonują swoistego rachunku sumienia, spoglądając na własną przeszłość. Nie brak tu gorzkich wniosków i rozliczenia się z własnych grzechów. Pisarka niezwykle celnie pokazała dylematy, jakie nękają współczesnych czytelników i skutki podejmowanych przez nas wyborów. Dwoje ludzi: kobieta i mężczyzna. Nieświadomi swego istnienia, oddaleni od siebie o miliony kilometrów, w tym samym czasie rozmyślają o tym samym. Do jakich wniosków dochodzą? Odpowiedzi warto szukać na kartach książki Dzień dobry, północy.
Lily Brooks-Dalton stworzyła całkowicie nową wizję ludzi w postapokaliptycznym świecie. To historia, którą warto poznać, nim będzie za późno. Tu nie są ważne fajerwerki, nie katastrofa jest istotna, ale ludzie i to, co czują. Samotność ma wiele barw. Wiele z nich ukazuje w bardzo sugestywny sposób powieść Dzień dobry, północy. Warto je odkryć.