Nasz radziecki naród jest silniejszy od atomu
Widziałem ludzi, którzy gołymi rękami przenosili bryły radioaktywnego grafitu. Coś takiego wydarzyło się pierwszy raz w historii. Sądzę, że było to możliwe tylko w tym kraju, W kraju, gdzie życie jednego człowieka nie ma żadnej wartości.
26 kwietnia 1986 roku doszło do katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Początkowo sugerowano, że miała tam miejsce zwykła awaria. Nie alarmowano, uspokajano, dążono do tego, by czas płynął dla ludzi zwyczajnym rytmem. 1 maja w nieodległym Kijowie odbyły się huczne, jak co roku, obchody Święta Pracy. Słoneczny dzień, lekko poubierani ludzie zostali wystawieni na sporą dawkę zabójczego promieniowania. Krążyły jakieś plotki, ale nie były oficjalnie komentowane. Dopiero zaniepokojenie okolicznych krajów nagłym wzrostem promieniowania i jego źródłem spowodowało, że świat dowiedział się o katastrofie. Władze republiki o niej jednak nadal nie mówiły i to milczenie zachowały praktycznie do dziś. Starano się zmniejszyć skutki wybuchu, zapobiec unicestwieniu kolejnych reaktorów. Ponieważ urządzenia wykorzystujące elektronikę nie mogły pracować w warunkach tak intensywnej radiacji – po prostu psuły się – wykorzystano do pracy ludzi. Ochotników, żołnierzy, pracowników. W większości zupełnie nieświadomych, z czym mają do czynienia. Sprzątali oni teren, usuwali silnie napromieniowane resztki, gruzy, budowali sarkofag. Swoje zadanie wypełnili. Wielu z nich już nie żyje, inni borykają się z chorobą popromienną i wtórnymi chorobami. Nigdy nie zostali oficjalnie docenieni, bo wtedy trzeba by się przyznać do katastrofy. A jej przecież nie było. Była tylko awaria.
Nasze elektrowanie atomowe nie stanowią żadnego zagrożenia. Można by je zbudować nawet na Placu Czerwonym. Są bezpieczniejsze niż samowary. (Anatolij Aleksandrow, akademik)
Książka-album Czarnobyl. Spowiedź reportera Igora Kostina, fotoreportera Agencji Prasowej Nowosti, to przede wszystkim hołd złożony ofiarom Czarnobyla. Zwłaszcza tym, którzy walcząc bezpośrednio ze skutkami katastrofy, poświęcili swoje życie. Tym, którzy już nie żyją lub nadal cierpią. Autor znalazł się na miejscu wydarzeń kilka godzin po wybuchu reaktora.Przeleciał w helikopterze, robiąc z powietrza zdjęcia. Z całej rolki przetrwało tylko jedno z nich, zresztą po publikacji słynne na całym świecie. Radiacja prześwietliła pozostałą część kliszy. Potem Kostin towarzyszył osobom biorącym udział w akcji zabezpieczania terenu. Wraz z nimi wchodził na dachy, fotografował ludzi i miejsce. Dokumentował akcję, działając oficjalnie na terenie praktycznie odciętym od świata. Rozmiar tragedii poraził go i wpłynął na całe jego późniejsze życie. Wielokrotnie powracał na ten teren. Czarnobyl. Spowiedź reportera wydał w dwadzieścia lat po katastrofie, sam zmagając się z chorobą popromienną i jej ponurymi konsekwencjami. Nie jest to analiza przyczyn i skutków wybuchu reaktora, nie jest to praca popularnonaukowa. Nie jest to zapis wydarzeń godzina po godzinie i szerokie omówienie tematu. Jest to zapis świadka wydarzeń, fotoreportera, który próbuje opisać to, co widział, co uchwycił w kadrze.
W książce słowa wyjaśnień są uzupełnieniem zdjęć. Tych zdjęć, które dokumentują, zamrażają miniony czas. Na większości z nich są ludzie. Na wielu – ruiny budowli, opuszczone wioski, miasteczka, pozostawiony napromieniowany sprzęt. Ukazana jest nierówna walka człowieka ze skutkami katastrofy. Przeciw niewidzialnemu wrogowi stają nieodpowiednio zabezpieczeni, nie do końca świadomi zagrożenia ludzie. I robią wszystko by – na tyle, na ile mogą – pomóc. Płacą za to ogromną cenę.
Czarnobyl nie jest, niestety, zamkniętym rozdziałem historii. Skażona jest ziemia, woda, teren. Pozostali ludzie żyjący w cieniu katastrofy. Pozostał skrawek ziemi, wyłączony z normalnego funkcjonowania na niewyobrażalnie długi czas. Dzisiaj to miejsce najsilniej działa na wyobraźnię twórców s-f. To tam, w Strefie, działają bohaterowie ich powieści i pojawiają się niesamowite anomalie. To barwna fikcja, ale życie w faktycznej zonie i jej okolicy nie jest aż tak kolorowe. Promieniowanie zabija, niszczy, zmienia. Ma długotrwałe skutki i – co ciekawe – potwierdzone są tylko negatywne. Nie widać bowiem pozytywnych skutków jakoby losowo działającej mutacji na skutek radiacji. Jest ona niewidocznym wrogiem, czasami sprawiającym wrażenie zbyt przerysowanego, by mógł być prawdziwy. Igorowi Kostinowi zawdzięczamy to, że utrwalił historię na kliszach. Że po upadku państwa radzieckiego, opartego na kłamstwach i pogardzie dla człowieka komunistycznego systemu, opublikował swoje unikalne, profesjonalnie wykonane fotografie. Katastrofa w Czarnobylu powinna być bowiem lekcją dla całego świata. Między innymi lekcją tego, że człowiek nie zawsze w pełni panuje nad siłami, z których próbuje korzystać, a jego pozornie drobne błędy mogą mieć ogromne konsekwencje.