W Betonowym pałacu Gai Grzegorzewskiej jest coś z kina Tarantino - graniczące z naturalizmem nurzanie się w zbrodni, mocny, dosadny język, granie z konwencją i ironia z pewnością przekonają wielu miłośników kryminału. Ale ta powieść to także realizm tła, zgrabna konstrukcja i sporo zaskoczenia. Wygląda na to, że polskim kryminałem zaczynają rządzić kobiety.
Początek wydaje się konwencjonalny do bólu. “Profesor” - znany z wcześniejszych książek Grzegorzewskiej mężczyzna, który odegrał sporą rolę w życiu detektyw Julii Dobrowolskiej - próbował zniknąć. Gdzieś w ciepłych krajach żył za nie do końca uczciwie zdobyte pieniądze, mając nadzieję na to, że uda mu się oderwać od przeszłości. Pozostawił za sobą Osiedle - rządzoną przez blokowych gangsterów dzielnicę Krakowa, pozostawił jej władcę - sadystycznego Króla, pozostawił kolegów, siostrę i jej partnera. Gdy zaczyna otrzymywać lakoniczne maile, decyduje się wrócić do kraju. Nadal jednak ma nadzieję, że będzie mógł żyć uczciwie, z dala od porachunków i brutalności. Tymczasem jednak znika Sophie - żona Opiekuna, nowego “administratora” osiedla. W Krakowie zaś swe krwawe żniwo zbiera seryjny morderca. “Profesor” musi wrócić na Osiedle, o jego powrocie wie bowiem coraz więcej osób. Chce tylko powiedzieć, że wrócił, ale tak naprawdę skończył z dawnym życiem. Ale Opiekunowi się nie odmawia - nasz bohater ma odnaleźć Sophie. Tylko czemu właśnie on, skoro Profesor nie ma szczególnych predyspozycji do pracy w charakterze detektywa? Jego jedynym atutem jest znajomość wielu osób, które z Osiedlem dawniej były mocno związane. Profesor - choć chciałby, by było inaczej - po prostu bardzo mocno osadzony jest w tym środowisku. I być może tylko on jest w stanie połączyć poszczególne elementy tej układanki.
Facet “po przejściach”, pragnący zerwać z dawnym życiem nie jest z pewnością nowym bohaterem powieści kryminalnej. “Ostatnia misja” to również motyw zgrany. W dodatku Grzegorzewska odwołuje się do jeszcze jednego klasycznego zabiegu - zagadki zamkniętego pokoju, choć tym razem przestrzenią, w której rozgrywa się akcja, jest Osiedle - dzielnica dużego miasta, a nie - jak wcześniej w jej powieściach - chociażby pokład łodzi. Rzecz w tym, że zdobywczyni Wielkiego Kalibru zgrabnie łączy zgrane motywy i elementy konwencjonalne, ożywia je i nadaje im nową jakość. Jak jej się to udaje?
Przede wszystkim siłą jej powieści jest realizm - czy może raczej szczegółowość opisu. Grzegorzewska ukazuje to mniej estetyczne, raczej mroczne oblicze Krakowa - ukazuje Osiedle - dzielnicę, którą policjanci omijają z daleka. Ukazuje jej mieszkańców, stosunki panujące na osiedlu i związki przestępców ze stróżami prawa. Ukazuje kolejne barwne postaci - poczynając od Profesora, przez znaną już z wcześniejszych powieści Julię, przez nastoletnią prostytutkę, która nagle wkracza w życie głównego bohatera, przez sąsiadów głównego bohatera, Opiekuna, Mentora i kolejnych mieszkańców Osiedla. Bywa, że ich portrety szkicuje kreską dość grubą. Doskonałym przykładem są poplecznicy Opiekuna, który skupia wokół siebie grono prawdziwych psychopatów, najbardziej paskudnych typów, jakich krakowska ziemia nosiła. Sam Opiekun to kolejne wcielenie antagonistów Jamesa Bonda, choć sam Profesor nijak nie przypomina agenta Jej Królewskiej Mości. Nie działa w imię wielkich idei, choć przestrzega swoistego kodeksu moralnego. Nie jest bohaterem, nie jest też genialnym detektywem. Potrafi rzucić mocniejszym słowem, umie zastraszać innych, nie jest mu obca przemoc. Z początku trudno czuć do niego sympatię, a jednak z czasem tę sympatię zdobywa dość skutecznie. Czy na tyle, by stać się bohaterem kolejnych powieści Grzegorzewskiej?
Paradoksalnie, w parze ze szczegółowością idzie tu... hiperbolizacja. Osiedle to prawdziwe “miasto w mieście”, rządzone przez swego rodzaju mafię. Miejsce to mroczne - przesadnie mroczne. Przesadnie krwiste - aż do odrealnienia - są sceny przemocy. Przesadnie mocny jest język, przesadnie szybko biegnie akcja, przesadnie zaskakujące są zwroty akcji. Czy to źle? Raczej nie - bo owa hiperbolizacja sprawia, że jeszcze mocniej wnikamy w ten świat, że pogrążamy się w wartkim nurcie fabuły, że wciąga nas ta historia i właściwie nie zastanawiamy się, czy rzeczywiście mogłaby ona mieć miejsce. I w pewnym momencie zaczynamy traktować Betonowy pałac raczej jak urban fantasy niż jak typowy kryminał czy powieść sensacyjną. Powieść Grzegorzewskiej bardziej przypomina filmy Tarantino niż wycyzelowane, lecz trochę pozbawione emocji kryminały Agathy Christie. Jasne, że nie każdemu będzie ta konwencja odpowiadać. Ale też nie można odmówić Grzegorzewskiej konsekwencji w realizowaniu swej wizji i warsztatowej sprawności.
Mocna, dosadna, zaangażowana - taka jest nowa powieść Grzegorzewskiej. Betonowy pałac to kawał krwistej sensacji, warsztat na wysokim poziomie i po prostu emocjonująca lektura.
Nietypowa miłość, bestialskie zbrodnie i walka o przetrwanie na tle wydarzeń prowadzących do anihilacji ludzkości. Space opera, z jaką się jeszcze nie...
Weekend może być naprawdę długi... Prywatna detektyw, Julia Dobrowolska, przyjmuje intratną pracę w detektywistycznym show u boku gwiazdy telewizyjnej...