Zgasły Gwiazdy nocą
Bardzo krótkie, poetycko...
Kiedy trzepot krwistych skrzydeł porwie bezradnie umysł, a w niewłaściwym czasie Ci ważniejsi uderzą z chmur błyskawicą, wtedy zagubiona i w nieporządku swojego chaosu zmieniasz miliony własnych piór w ostrza i otulasz nimi swoje ciało niekontrolowanie... własne serce próbuje udusić całą wyobraźnie w przestrzeni nocy podczas najgłośniejszego ze wszystkich niemych krzyków, promienie odległego wulkanu i ich współudział z naturą kąsają skórę jak rój trzeszczących zabójców. Jednakże brzask otwiera kolejny raz Twoje niegdyś spokojne już oczy. Za niewinność i takt niepożądany w ówczesnym, przeklętym eonie winna i karana jesteś skrycie i bezpruderyjnie nutami i słowami granymi jakoby przez istotę odległą o milion kroków, opętaną zapachem i pięknej brzoskwini... a może to był ten słynny owoc Ewy? Światło zapala się ciemnością po raz kolejny gdy jednen z tysiąca zmysłów nieznanych każdemu nie odnajduje zrozumienia. Toniesz w rwącej rzece kolców, splamionej czerwenią, choć pełna nadzieji... Nie myślałem, że kiedyś moja doktor Madeleine ułoży się w łóżku nieskłonna się podnieść, o zapadniętych oczach i palącym czole. Okład, modlitwa, daj mi siłę Boże na anielskim skrzydłem kojący chłodny powiew...