"Święta, święta i po..."
Całe życie słyszała, że na co to i po co? Tyle się człowiek narobi, naszykuje, nagotuje, a później trzeba się opychać! A wcale nie trzeba.
Gdzieś zagubili wszyscy znajomi istotę tych dni, to, co najważniejsze. Teraz liczy się tylko suto zastawiony stół, a w domach panuje napięta atmosfera, by tylko ze wszystkim zdążyć, by było idealnie, doskonale, bez zarzutu. Już na początku listopada w sklepach pojawiają się ozdoby, słychać kolędy, a w telewizji na kanałach dziecięcych reklama goni reklamę, z dopiskiem, że jeśli chcesz taką zabawkę to napisz list do Mikołaja na takiej, a takiej stronie internetowej. Synek szarpie cię za rękaw, z krzykiem, prosi, błaga. Nie może doczekać się i wypytuje codziennie, czy już jest zima, kiedy ona nadejdzie, wcale nie po to, by ulepić bałwana, czy porzucać się śnieżkami, czeka tylko na wymarzone klocki. A kiedyś tak nie było...
Patrycja pamięta doskonale swoje święta w domu rodzinnym. Zbierali się wtedy wszyscy razem, dzielili się opłatkiem, składali sobie życzenia, jedli dwanaście potraw, nucili wspólnie kolędy, chociaż żadne z nich nie potrafiło śpiewać. Później było rozpakowywanie prezentów i wielka radość. Nie było co roku tych samych skarpetek, czy wody toaletowej. Ona sama uwielbiała podarki ręcznie wykonane, bo w takich czuć było serce, miłość, widać było, że obdarowujący włożył w to mnóstwo pracy, czasu, a przecież czas teraz, w tym naszym zabieganym świecie jest najważniejszy.
Jedne święta pamięta bardzo dobrze, bo były dużo smutniejsze od pozostałych, dzień przed wigilią zmarła jej babcia. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie wierzyła w to, że tej osoby może zabraknąć, bo babcia jeździła na rowerze, była taka energiczna, szybka, wszędzie jej było pełno i zakląć też potrafiła, gdy coś było nie po jej myśli. Nawet gdy znajoma lekarka powiedziała, że babci koniec jest bliski nie chciała przyjąć tego do wiadomości i nakrzyczała na nią, bo to niemożliwe, jej babcia nie umrze! Nie i koniec. Tylko, że wnuczki o zdanie w tej sprawie nikt nie pytał.
Były też święta dziwne, z dala od domu rodzinnego pierwsze, w szpitalu spędzone. Jej córeczka przyszła na świat 20 grudnia i niestety w tym ponurym miejscu musiały zostać na wigilię. Wieczerza była skromna, tylko ryba i jakiś barszczyk, z rodziną rozmowa telefoniczna z budki i wielkie łzy. Na szczęście tata córeczki był tu razem z nią, a panie pielęgniarki jak nigdy okazały troszkę serca i pozwoliły młodym rodzicom posiedzieć chwilkę w magazynie.
Święta były różne, czasem niebywale biednie było, innym razem dosyć bogato. Jednak zawsze razem, choćby przez chwilę, inaczej być nie mogło.
Teraz co roku jest gwar, radość, może i trochę nerwów, ale nie musi być idealnie. Razem ubierają choinkę, nieważne, że dzieci wieszają obok siebie dwie identyczne bombki, a z boku drzewko jest "łyse". Choinka jest najpiękniejsza, bo przystrojona wspólnymi siłami. Tu i ówdzie wiszą łańcuchy własnoręcznie wykonane, to nic, że krzywe, za to jakie kolorowe, barwne. I cukierki, musi być dużo słodkości, które znikają szybciej niż się pojawią, ale nikt nie widzi tego, przymruża na to oko i mama i tata. Wcześniej robią razem ciasteczka, raz wychodzą przepyszne, innym razem można sobie na nich zęby połamać, ale zawsze wyglądają ślicznie, przyozdobione są kawałkami czekolady lub polewą, wiórkami, orzechami. Pomarańcze ozdobione są goździkami i pachną nieziemsko. Dzieci wspólnie kroją tępymi nożykami, każde na osobnej deseczce, składniki sałatki, nie jest istotne, że niektóre kawałki rodzice muszą przekrajać na pół, inne na cztery części, ważne, że mają z tego nie lada zabawę, że robią to wspólnie. Ubijają pianę do ciasta, nawet malutka trzyma wraz z tatą mikser i jest z siebie taka dumna, bo i ona uczestniczy w przygotowaniach świątecznych. Później wylizują resztki ciasta, b