Nazywa się Twardoch. Szczepan Twardoch. I właśnie awansował do pierwszej piątki moich ulubionych polskich pisarzy (gdyby ktoś był ciekawy jego towarzystwa- to na przykład Pilch, Tokarczuk i Krajewski). Zaczęło się jak każda miłość- wszyscy się zachwycają, to ja nie będę J Wszyscy zachwycali się „Morfiną”, to omijałam ją szerokim łukiem ( w myśl zasady- wszystkim się podoba, to nie może być nic dobrego). W postanowieniu tym udało mi się wytrwać ładnych kilka lat. Aż w końcu sięgnęłam po „Morfinę”, bo nic ciekawego w bibliotece nie było. I co? Złapała mnie za twarz, miotnęła o ścianę i nie pozwoliła się odłożyć. Jak się w zeszłym roku zakochałam, tak do dzisiaj mnie trzyma. Uważam „Morfinę” za jedną z najlepszych książek jakie kiedykolwiek w ręku miałam; nie umiem tej miłości wytłumaczyć, bo- jak każda wielka miłość- jest ślepa. A wczoraj zaczęłam czytać „Króla”. Taaaa… Znowu jestem zakochana.
Bohaterem „Króla” jest Mojżesz Bernsztajn. Mojżesz ma siedemnaście lat, mieszka w Warszawie i właśnie stracił ojca. Albo tak: bohaterem „Króla” jest Mojżesz Inbar; Mojżesz ma sześćdziesiąt siedem lat, mieszka w Tel Awiwie i jest emerytowanym generałem. Albo tak: bohaterem „Króla” jest Jakub Szapiro; Jakub ma trzydzieści siedem lat, mieszka w Warszawie i jest bokserem. Wiecie co- wszystkie te wersje są poprawne J Książka ma właściwie jednego głównego bohatera (tak, jednego, umiem liczyć; nie napiszę dlaczego wyżej wspomniałam o trzech). „Król” dzieje się w przedwojennej Warszawie- jest rok 1937, całe miasto żyje polityką, sportem i tym, co u sąsiadów za zachodnią granicą. I tak chyba najprościej „Króla” streścić, bo- jak to u Twardocha- pełno tu wątków pobocznych, niuansów i smaczków. Dlatego streszczać nie będę. Będę główkować- za co ja właściwie tak lubię te Twardocha książki?!
Szczepan Twardoch urodził się na Śląsku. Górnym Śląsku. Samo to wiele o nim mówi. A mówi przede wszystkim jedno- wielokulturowość. Na Śląsku – tym Górnym i tym Dolnym – jest trochę jak w tyglu: odrobina tego, szczypta tamtego, garść owego. Wiem, bom ślązaczka, tyle że z Dolnego J W książkach Twardocha ta wielokulturowość wyłazi z każdej kartki- w „Morfinie” główny bohater był polskim Niemcem, w „Królu” mamy Żydów. Kotłuje się tu wszystko- Żydzi, Polacy, sierota po Rosjaninie… Na ten przykład- jeden z bohaterów jest Żydem, ale twierdzi, że Polakiem z dziada pradziada; drugi jest Żydem i za chińskiego boga nie chce wyjeżdżać do Palestyny, bo czuje się Polakiem a Warszawa to jego miasto; a trzeci też jest Żydem, ale nie czuje się nikim i uparcie powtarza o sobie „Jestem cieniem. Jestem nikt. Nie ma mnie”. Nic dziwnego, że przy tym całym „multi- kulti” używają sobie różne partie polityczne. Ci są pro, tamci anty, a owamci po cichu politykę mają gdzieś, byleby można było komuś łomot spuścić pod tym czy innym sztandarem… I Twardoch cudownie wprost ukazuje, że Polska wcale nie jest i nigdy nie była krajem jednokulturowym, jednomyślnym i jednoreligijnym. Nie- Polska była kotłem, w którym diabeł mieszał. (Tak na marginesie- miesza do dziś). Może za to go lubię i szanuję- za to, że głośno mówi: „Nie bylibyśmy tym, czym jesteśmy, bez tych wszystkich Blumsztajnów, Willemanów czy Goldmanów, którzy też tworzyli wątek i osnowę tego kraju”. Warto o tym pamiętać.
Książki Twardocha lubię za to, że są męskie. Nie dlatego, że pisane przez faceta. Remigiusz Mróz też jest facetem, a jego książki są kolesiowate, czasami mają zagrywki rodem z gimbazy. Twardoch pisze męską prozę. Jak jest burdel, to jest burdel, nie „przybytek uciech”, a w burdelu są kurwy, nie „prostytutki”. Jak jest wódka, to mrożona, którą się chleje do padnięcia pod stół. Jak jest kastet, to ktoś zaraz zbiera zęby z asfaltu, a jak brzytwa, to i podcięte gardło. Autor nie bawi się w metafory czy porównania- jest prosto, konkretnie, po męsku właśnie. Klną, biją się i mają kochanki. Tu jest jak w piosence Jamesa Browna- „ This is a man’s world”. I nic, naprawdę nic nie ma szans skończyć się dobrze. Dobre zakończenia są dla mięczaków.
Tak piszę, piszę i wcale nie uważam się za mądrzejszą niż byłam. Dalej nie wiem, co ja takiego w tych książkach widzę, że mogę je czytać nawet od końca i po ciemku?! Może lubię męskie książki? No lubię, nie czarujmy się. Te wszystkie romanse pisane ku pokrzepieniu serc wywołują u mnie odruch warunkowy- rzucania o ścianę. Ja nie chcę pokrzepienia- chcę realizmu, mięsa, kamieni z bruku. Chcę, żeby mnie po lekturze bolało, uwierało, swędziało, żeby było jak kamień w bucie. Żebym czuła, że poświęcenie mojego czasu książce ma sens. A Twardoch daje mi to wszystko w pakiecie. Napisane naprawdę dobrą polszczyzną (tudzież niemieckim, jidysz albo po Śląsku). A może to po prostu miłość?! A miłości- jak wszak wiadomo- wytłumaczyć logicznie się nie da…
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2016-10-13
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 448
Dodał/a opinię:
Renata Kazik
"Przemienienie" Szczepana Twardocha przedstawia w formie powieści sensacyjnej obraz przeszłości konkurencyjny wobec wersji Urbana, Psów czy "Gazety Wyborczej"...
Drach wie. Wraz z kilkuletnim Josefem przygląda się świniobiciu. Jest październikowy poranek 1906 roku i, choć chłopiec nie ma o tym pojęcia, ryk zarzynanego...