Ann, żona esesmana, która właśnie przeprowadziła się z dziećmi do Auschwitz, nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jest przerażona, bo jeszcze nigdy nie widziała ukochanego Hansa tak zmęczonego. Nabiera przekonania, że jego praca musi być naprawdę ciężka i wyczerpująca, bo mąż stał się bardzo nerwowy. Najbardziej jednak martwi ją to, że nie chce powiedzieć, czym się zajmuje, co budzi w niej jeszcze większy niepokój. Ann nie ma wątpliwości, że ciągłe przebywanie z tymi kryminalistami w pasiakach odbija się na jego zdrowiu.
Po morderczej pracy w obozie Auschwitz esesmani wracali do swoich domów prosto w ramiona stęsknionych żon i dzieci. Tuż za obozowymi drutami uprawiali róże i hodowali króliki, a w ogródkach radośnie poszczekiwały psy.
O ich wygodę dbali więźniowie oraz zmuszona do pracy okoliczna ludność. Pili w pobliskiej kantynie, chodzili do burdelu, wyjeżdżali na urlopy i zakochiwali się w okolicznych dziewczynach. Niektórym życie tutaj tak przypadło do gustu, że nie chcieli opuszczać Auschwitz, a niektórzy nawet po wojnie tu wracali.
Do lektury książki Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz zaprasza Wydawnictwo Bellona.
Nową ksiązkę Niny Majewskiej-Brown możecie zamówić w przedsprzedaży w Empiku oraz w księgarni swiatksiazki.pl.
Zapraszamy również na wirtualne spotkanie z Niną Majewską-Brown. We wtorek, 21 kwietnia 2020 o godz. 19:00 na profilu Wydawnictwa Bellona na Facebooku autorka opowie o swojej książce, a fragmenty przeczyta aktorka Magdalena Schejbal.
Dziś w naszym serwisie prezentujemy przedpremierowe fragmenty książki Dwie twarze:
Ależ jestem podekscytowana! Serce bije jak oszalałe, co rusz tracąc rytm. Robi mi się na przemian to zimno, to gorąco i nie potrafię usiedzieć w miejscu. Nie dalej jak miesiąc temu mój kochany Hans wreszcie się oświadczył. (…)
Tymczasem, jak zazwyczaj bywa, stało się to w najmniej oczekiwanym momencie i bynajmniej nie było szczególnie lirycznie. Bez kwiatów i szampana, na niebie nie pojawiła się tęcza, a chóry anielskie nie zaśpiewały uroczyście. Co, w obliczu tej cudownej decyzji na całe życie, okazało się najmniej istotne. I choć pewnie nie powinnam być zaskoczona, bo przecież spodziewałam się tego od tygodni, to jednak gdy po obfitej kolacji z rodzicami, z dobrym winem i wybornym keksem w rolach głównych, Hans szarmancko przyklęknął na kolano na naszym tarasie, odebrało mi mowę. (…)
Wojna wydawała się odległa i co najwyżej trochę uciążliwa w codziennym życiu, a w towarzystwie pielęgnowano przekonanie o jej słuszności. Poczuliśmy, że wreszcie jako wycieńczony poprzednią wojną naród wstajemy z kolan i świat winien się nam podporządkować.
Teraz mamy tyle cudownych planów, tyle jest przed nami! Dom, spokój, rodzina, trójka, a może nawet czwórka dzieci. Po poprzedniej wojnie, która przetoczyła się przez Europę, wszyscy opadliśmy z sił, a kraj zmiażdżył bezlitosny walec kryzysu i marazmu. Wielu głód, brak pracy, środków do życia i beznadzieja zajrzały do oczu i kto choć raz doświadczył tego wszystkiego, ten wie, jak trudno się dźwignąć i rozpocząć życie na nowo. Że nie sposób przestać się bać. My mamy taką szansę. Ogromną szansę nie tylko na szczęśliwe małżeństwo, ale również na karierę i wygodne życie. (…)
Marzy mi się mały domek ze spadzistym dachem i zielonymi okiennicami pośrodku ogródka, w którym uprawiałabym wonne herbaciane róże, dzieci bawiłyby się radośnie z psem, a Hans hodowałby swoje ukochane króliki.
Papa jest bardzo dumny, bo mój Hans nie dość, że jakieś trzy lata temu wstąpił do SS, to w ostatnich dniach awansował. (…).
Jestem dumna, że Hans może inaczej przysłużyć się Führerowi, że jest ceniony i rzeczywiście coś znaczy. W dzisiejszych, niespokojnych czasach to niezwykle ważne. Jego awans co prawda może oznaczać konieczność zamieszkania z dala od rodziny, ale z nim jestem gotowa na ten nieunikniony krok. Wiem, że mnie kocha, otoczy troską i nie da nikomu skrzywdzić.
Wieczorem, przed zaśnięciem przymykam oczy i marzę o naszym nowym domu, o dzieciach, bo przecież zakładamy, że zgodnie z wolą Führera będziemy mieli gromadkę maluchów, ale najbardziej cieszę się na myśl o ślubie. Marzenia są najsłodszą pożywką szczęścia, jednak ich nadmiar odbiera mi sen. Oczywiście nie weźmiemy ślubu w kościele, to jest passé. Myślimy raczej o jakiejś uroczej, dzikiej polanie, może ukwieconej łące, na której przysięgniemy sobie miłość, wierność, wzajemną troskę i że nawet śmierć nas nie rozłączy.
Ze ślubem jest sporo zamieszania, bo Hans marzy o tym, by wpisać nas do wielkiej księgi rodów SS. Zastanawiam się, czy dla mnie wspólnota rodów ma jakieś szczególne znaczenie, i ze zdziwieniem odkrywam, że tak. Coraz bardziej rozkwita we mnie duma z tego, że jestem Niemką, a wpisanie do tej szczególnej księgi byłoby ukoronowaniem dotychczasowego życia. To jak przepustka do wyższej kategorii ludzi, do lepszego świata, niedostępnego dla byle kogo z ulicy, ba, nawet dla zwykłych rodaków, którzy nie mają związków z SS. To swoiste potwierdzenie czystości krwi, przynależności do wyjątkowej aryjskiej rasy i gwarancja, że nasze dzieci będą miały w życiu łatwiej
Szczerze mówiąc, teraz, w czasie wojny, jest niezłe szaleństwo z dostarczeniem do Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS tych wszystkich aktów urodzenia, ślubów i zgonów. Mam wrażenie, że my, młodzi Niemcy, nie zajmujemy się niczym innym, tylko tworzeniem rodzinnych drzew genealogicznych, w których ze szczególną uważnością oglądamy każdy listek i korzonek, sięgając „pamięcią” nawet do połowy osiemnastego wieku. Tak jest w naszym przypadku, bo Hans jako oficer musi udokumentować nasze pochodzenie aż od 1750 roku. (…)
Moja matka, jak zwykle pod pretekstem migreny, z wilgotną szmatką na czole leży na szezlongu w pokoju na górze, co w moim odczuciu po prostu umożliwia jej uniknięcie uciążliwego towarzystwa ojca. Papa straciał zainteresowanie czymkolwiek innym niż wojna. Przestał troszczyć się o mamę, o nas, dom, wiecznie tylko spotyka się w pijalniach piwa ze znajomymi, z którymi omawia kolejne aspekty ruchów wojsk, strategii i polityki, spekuluje, jak można by na wojnie zarobić, zupełnie jakby coś od niego zależało. (…)
W zasadzie powinniśmy do podania do RuSHA dołączyć około stu osiemdziesięciu, albo więcej, poświadczeń tego, co działo się z naszymi przodkami, z kim mieszali krew i łączyli się w miłości; znaleźć dwóch wiarygodnych świadków, którzy zaświadczą o naszych politycznych przekonaniach, a ja, jako niemiecka kobieta, strażniczka rasy, muszę przejść stosowny sześciotygodniowy kurs małżeński, na którym, obok szkolenia politycznego, dowiem się, jak prowadzić dom, opiekować się dziećmi i jak wychować nasze potomstwo w nazistowskim duchu, tak by kiedyś mogło zasilić szeregi SS.
Kilka dni temu mama trochę mnie uspokoiła, gdy wspomniała o pewnym człowieku, który zawodowo zajmuje się takimi poszukiwaniami. Nie jest tani, ale z pewnością lepiej przygotowany od nas i łatwiej mu będzie pozyskać stosowne zaświadczenia . (…)
Wreszcie po nieznośnie długich tygodniach oczekiwania, poprzedzonych tygodniami gromadzenia dokumentów, za które słono zapłaciliśmy, otrzymujemy wymarzoną zgodę na ślub i ku zadowoleniu wszystkich - decyzję o wpisaniu do księgi rodów SS. Jesteśmy z siebie niezwykle dumni i zadowoleni. Jednocześnie stajemy się chlubą rodziny, co, muszę przyznać, jest dość przyjemnym uczuciem. (…)
Kolejne tygodnie, puchnące w długie nudne miesiące, mieszkania z rodzicami mijają niepostrzeżenie i w miarę przyjemnie. Mój małżonek zaraz w noc poślubną wziął się do roboty i teraz chodzę po mieszkaniu z wielkim brzuchem. (…)
I wreszcie stało się to, na co tak czekałam, a czego teraz tak panicznie się obawiam.
W deszczową marcową niedzielę, podczas rodzinnego obiadu, gdy dziewczynki są szczególnie marudne i nie dają się niczym zająć, Hans oświadcza - między prośbą o podanie soli a komentarzem, że rosół jest wyborny - że właśnie dostał przydział i tym razem zabiera mnie ze sobą. Spoglądam na niego oszołomiona, zastanawiając się, co te słowa dla mnie znaczą. Dokąd się udamy? Co tam będę robiła i czy przypadkiem nie da się namówić Berty, żeby wybrała się w podróż razem z nami? Robi mi się gorąco, czuję, że potnieją mi dłonie, i zaczynam panikować. Czuję niemal paraliżujący strach przed wyjazdem, porzuceniem bliskich, samotnością i życiem na swoim, o którym tak niedawno marzyłam. Nagle, gdy moje marzenia się spełniają, gdy realizuje się nasz plan sprzed ślubu, zaczynam drżeć z rozpaczy. Mam zostawić rodziców i zrezygnować z ich pomocy? (…)
Wreszcie obiad dobiega końca, siadamy z filiżankami kawy na wytartej sofie, której kwieciste obicie najpewniej pamięta jeszcze ostatniego cesarza Wilhelma II Hohenzollerna, i gawędzimy przez chwilę o tym, co nas czeka. W miarę kolejnych słów Hansa, z jego dłonią na moim kolanie, czuję się coraz szczęśliwsza, coraz ważniejsza i pewna siebie, za nic mając protesty matki. A Hans w końcu obwieszcza:
- Jedziemy do Auschwitz.
Nie mam pojęcia, gdzie to jest, co to oznacza i jak będzie wyglądało nasze mieszkanie, ale godzę się na wszystko, bylebyśmy tylko byli razem.
(…)
Słyszałam coś o Breslau, Danzig, Posen, ale Auschwitz? Usiłuję pospiesznie rozpytać przyjaciółki, ale są równie zdziwione jak ja. (…)
Wreszcie ruszamy. Podróż z dziećmi pociągiem jest prawdziwym koszmarem. Jedna przez drugą marudzą, nudząc się przeokropnie, i już nim pociąg ruszy, pytają, czy jeszcze daleko. Nie daje się ich niczym zainteresować. Ku niezadowoleniu innych pasażerów biegają po całym, wagonie potrącając ludzi, wiercą się i niezmordowanie kłócą. To tak naprawdę chyba najważniejsza podróż w moim życiu. Dotychczas sporadycznie wyruszaliśmy z rodzicami na wakacje, a po kilku dniach wracaliśmy do domu. Teraz mam poczucie, że to bilet tylko w jedną stronę. Że nie ma już powrotu, że nie mam do czego wracać, bo moje nowe miejsce na ziemi, nieznane, jest gdzieś hen, przede mną. Miejsce, które zacznę nazywać domem.
Wreszcie po nieznośnie długich godzinach docieramy do celu. Oddycham z ulgą i zabieram córki do wyjścia, uważnie lustrując przedział, czy przypadkiem czegoś nie zostawiliśmy. (…)
Przepychamy się wąskim korytarzem w stronę drzwi. Na Hansa ma czekać służbowy samochód, za co dziękuję losowi, bo nie wyobrażam sobie inaczej zebrania całej naszej menażerii i przetransportowania do mieszkania.
Im bliżej celu, tym bardziej tajemniczy robi się mój małżonek. Nie chce w zasadzie nic powiedzieć ani odpowiedzieć na żadne z dziesiątków pytań, które cisną mi się na usta.
Tuż przed wjazdem na peron dostrzegam łunę i wysoki na kilka metrów ogień, który zdaje się buchać z komina. Widziałam kiedyś coś podobnego, gdy z ojcem i panem Schneiderem przejeżdżaliśmy przez jakieś miasteczko, kierując się do Vichy, ukochanego kurortu mojej matki, w którym ze szczególną lubością się prężyła, przechadzając się w nowym futrze z norek po jego urokliwych uliczkach. Dowiedziałam się wtedy, że to jakiś odwiert, czy coś w tym stylu, i że pali się gaz ziemny. Byłam zachwycona siłą ognia, ale nie zgłębiałam tematu, wychodząc z założenia, że i tak nic nie zrozumiem z tyrady ojca.
Teraz z uwagą przyglądam się niecodziennemu zjawisku.
- Możesz mi chociaż powiedzieć, co to jest?
- Co, kochanie?
- No, ten ogień. Widziałam kiedyś podobny i moi…
Hans delikatnie mnie popycha i ponagla, zupełnie jakbym go męczyła niepotrzebnymi pytaniami - wreszcie wysiadamy.(…)
I przeżywam szok. Zaczynam kaszleć, pali mnie w gardle, a oczy zachodzą mi łzami. Niewiarygodny smród wdziera się do nosa i wwierca w mózg. Nie do opisania. Słodkawy, jakby ktoś opalał kurczaka, ma w sobie coś niepokojącego. Dziewczynki uwieszone Hansa też pokasłują, ostentacyjnie zaciskając palce na noskach. (…)
Smród nie znika, ale rzeczywiście powoli zaczynamy o nim zapominać, choć sączy się do naszych nosów nieprzerwaną strugą. Samochód powoli, z gracją mija grupki pieszych i wreszcie przyspiesza wioząc nas, a raczej mnie w nieznanym kierunku, bo przecież Hans wie, dokąd zmierzamy.(…)
Wreszcie wjeżdżamy w szeroką drogę, która prowadzi wzdłuż wysokiego muru zwieńczonego drutem kolczastym. Mam wrażenie, że ogrodzenie ciągnie się w nieskończoność, co budzi mój niepokój.
- Hans, co to jest?
- Co, kochanie?
- Co jest za tym murem? Wygląda przerażająco. – Chwytam go za rękaw i wybałuszam oczy, bo nigdy wcześniej, mimo że wiele podróżowałam z rodzicami po Europie, czegoś takiego nie widziałam.
- Ach, to. Więzienie. Nie musisz się niepokoić.
- Jak to więzienie?
- W zasadzie obóz koncentracyjny.
- Mamy mieszkać koło złoczyńców? - Jestem przerażona, oczami wyobraźni widzę te wszystkie złe rzeczy, które mogą się przytrafić mnie, dzieciom, nam. Boże, co ja tu robię?
- Spokojnie, więźniowie są dobrze pilnowani i z pewnością nic złego się wam nie stanie.
- Zawsze można uciec.
- Nie z tego miejsca.
- Ale to demoralizujące dla dzie…
Hans po raz pierwszy się złości. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego.
- Porozmawiamy w domu, nie teraz!(…)
Mur, zza którego wystają murowane baraki i wieże strażnicze przechodzi w szeregi drutów kolczastych i teraz widzę jak na dłoni aleję obsadzoną niezbyt wysokimi drzewami, ścieżki i ludzi w pasiakach. Snują się jak cienie, zupełnie jakby nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. W ogóle nie jest mi ich żal. Najwyraźniej musieli zrobić coś potwornego, że zasłużyli na taki los. (…)
- Tu mamy mieszkać? – dopada mnie straszne podejrzenie.
- Nie, głuptasie, jeszcze kawałek i zaraz będzie nasz dom.
I rzeczywiście, przejeżdżamy kilkadziesiąt metrów i zatrzymujemy się przy także szaroburym, niewielkim budynku, który na moje oko wymaga gruntownego remontu. (…)
- Nie martw się. Wewnątrz wszystko jest odnowione, odmalowane, meble też są całkiem w porządku, choć nie są nowe, ale trudno się pozbyć antyków.
- Pozbyć?
- Dom jest wyposażony. Mieszkała tu jakaś polska rodzina, ale jakiś czas temu się wyprowadziła.
- I zostawiła cenne meble? (…)
- Voilà. Witaj w domu, kochanie.
- Boże, nie wierzę, że to się dzieje! - Rozglądam się z wielką ciekawością. Wszystko jest dla mnie nowe i nieznane, a jednak od teraz ma się stać moją, naszą rzeczywistością.
- To uwierz. Oto nasz pierwszy wspólny dom. Jestem przeszczęśliwy. Nawet nie wiesz, jak za wami tęskniłem. – Cmoka mnie w czoło. - Teraz po całym ciężkim dniu morderczej pracy nareszcie będę miał do kogo wracać.
- Też tęskniłyśmy. (…)
- Teraz będziemy się rozstawać tylko na kilka godzin.
- Cudownie. Tak się cieszę! I mam nadzieję, że poznam tu kogoś interesującego, z kim będę mogła zamienić kilka słów, gdy będziesz zajęty.
- O, z pewnością. Jest tu tyle szykownych pań z towarzystwa!
- Tak?
- Przede wszystkim żony esesmanów, ale zostawmy to na później. Lepiej obejrzyj nasze włości. (…)
Jeszcze nigdy nie widziałam mojego kochanego Hansa tak wykończonego. Ta jego praca musi być naprawdę mordercza i wyczerpująca, bo widzę, jaki stał się nerwowy i niecierpliwy. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała z nim poważnie porozmawiać, żeby zmienił ją na jakąś lżejszą. Choć nie jestem pewna, czy może poprosić o inny przydział, przecież wykonuje rozkazy. Najbardziej martwi mnie to, że nadal nie chce powiedzieć, czym się zajmuje, i to budzi mój jeszcze większy niepokój. Nie mam wątpliwości, że ciągłe przebywanie z tymi kryminalistami w pasiakach odbija się na jego zdrowiu. Jestem taka zmartwiona.
Książkę Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz kupicie w przedsprzedaży w popularnych księgarniach internetowych: