Tomek, Leszek i Mariusz wkraczają do klubu na Mazowieckiej z różnymi celami – nadzieją na lepsze jutro, zemstą, odkupieniem win.
Klubowe dziewczyny 2 to powieść pełna napięcia, gdzie romans przeplata się z sensacją, a każde spotkanie może być początkiem końca. Zanurz się w mroczny świat warszawskich klubów i poznaj historie, które przyprawią Cię o dreszcze. Czy odważysz się odkryć ich tajemnice?
Klubowe dziewczyny 2 to mieszanka romansu, sensacji, dramatu i powieści psychologicznej. To książka, którą czyta się błyskawicznie – pisze Danuta Awolusi w naszej redakcyjnej recenzji tej książki.
– W swojej powieści chciałam pokazać, że nie wszystkie relacje romantyczne są proste, słodkie i puchate, jak pokazują nam klasyczne romanse czy standardowe obyczajówki. Więź między dwojgiem ludzi może być usiana komplikacjami – czasami wynikają one z naszych błędnych pobudek, by z kimś być, innym razem są efektem drogi, na którą się decydujemy. W tej całej miłosnej loterii olbrzymim szczęściem jest trafić na osobę, z którą podzielamy wartości, plany, wspólną przyszłość i mamy okazję tworzyć harmonijną relację. Moi bohaterowie nawet, jeśli tego szczęścia przez chwilę zaznali, to nie potrafili na nie postawić – mówi w naszym wywiadzie Ewa Hansen, autorka powieści.
Zapraszamy do przeczytania książki Ewy Hansen. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Klubowe dziewczyny 2:
Dzień dobry, nazywam się Tomek i jestem idiotą. Diagnozę mojego stanu postawiłem sobie już jakiś czas temu, a mimo tego nie uznawałem za stosowne niczego zmieniać w swoim zachowaniu.
Od ponad stu dni karmiłem swoją nadzieję.
Od ponad stu dni paręnaście tysięcy razy na dzień odblokowywałem telefon i sprawdzałem, czy nie mam na nim wiadomości od nieznanego numeru.
Od ponad stu dni, w każdy piątek i sobotę, przychodziłem do tego samego klubu i zachowywałem się jak surykatka, rozglądając się wokół, łudząc się, że w morzu roztańczonych ciał zobaczę tę jedną jedyną osobę.
Żeby nie było – nie szukałem żadnej królewny, która błyśnie mi uśmiechem, a potem zrobi loda w łazience. Nie szukałem też miłości, bo umówmy się, że w takim miejscu jak to, można jedynie znaleźć kiłę, HIV i chlamydię. Mimo to ponad sto dni temu, trafiłem tutaj na dziewczynę, o której nie umiałem zapomnieć. I to nie przez zajebisty seks, po którym do tej pory mam ciarki na całym ciele. Nie umiałem, a może nie chciałem o niej zapomnieć, bo była niedokończoną historią. Zagadką. Marzeniem. Obsesją.
Dlatego dziś, tak jak przez ostatnie sto dni, siedziałem w tym samym klubie, w którym ją spotkałem, i roz glądałem się wokół, licząc na to, że jeszcze raz zobaczę rudą czuprynę, parsknę śmiechem na daremną próbę spławienia mnie i razem ruszymy do jej mieszkania. Gdzie nie tylko powtórzymy to, co zrobiliśmy ostatnim razem, ale także będę miał okazję dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Kim jest, co lubi, co ją rozbawia do łez, co wkurwia, a co rozpala do czerwoności…
Problem polegał na tym, że mój mózg skutecznie wypierał główny powód, dla którego ona nie mogła się tutaj zjawić. A raczej fakt, że gdyby się pojawiła, to padłbym na zawał, a właściciele lokalu musieliby we zwać samego Bogdana Bonera, bo materializacja ducha byłaby nie lada sensacją. Wszystko bowiem wskazywało na to, że szanowna panienka wylogowała się z tego świata, zostawiając mnie na pastwę dość ograniczonych wspomnień.
Najgłupsze w tym wszystkim było to, że tak na prawdę nic o niej nie wiedziałem, a zarazem miałem wrażenie, że z nikim się tak nie zbliżyłem. W swoim dwudziestopięcioletnim życiu stawiałem raczej na krótkotrwałe relacje, powtarzając sobie, że przecież jeszcze mam czas, aby się ustatkować i nie muszę tego robić tu i teraz.
Tak było do momentu, kiedy trzy miesiące temu natknąłem się tutaj, w tym klubie, na nią. Czy mi się od razu spodobała? Nie. Tamtego wieczoru próbo wałem kogokolwiek poderwać, ale wybór był marny, a te nieliczne warte mojej uwagi i tak mnie zbywały. Ona też chciała to zrobić, ale jakimś cudem jednak wieczór potoczył się inaczej. W sumie do tej pory nie wiedziałem co się stało, że w ostatniej chwili, siedząc już w taksówce, zmieniła zdanie. To ona mnie zawołała, to ona mnie wybrała…
Czasem, w dni, kiedy nie chciało mi się totalnie zwlec z łóżka i jedyne na co miałem ochotę, to zapić pałę do nieprzytomności, żałowałem, że ją poznałem. Że wsiadłem do tej cholernej taksówki, że ją przeleciałem, a potem poznałem jej paskudny sekret. Żałowałem tego, że wpierdoliła się w moje życie na marne kilka godzin i potem bezczelnie z niego uciekła. I to nie na zasadzie, że obiecała zadzwonić, po czym się nie odezwała. To było dużo gorsze. Tuż przed rozstaniem zrzuciła na mnie bombę, z którą nie mogłem sobie poradzić. Jej milczenie, brak telefonu oznaczał bowiem jedno: zrobiła to, co planowała i już nigdy do nikogo się nie odezwie.
Po takich myślach dość szybko przychodził wstyd. Nienawidziłem siebie za nie. Za to, że czułem się przez nią oszukany. Tak jakby była różnica w tym, czy nie odzywa się dlatego, że jeden raz jej wystarczył, czy dlatego, że zrealizowała swoją wizję końca. Sam tego nie pojmowałem. Miałem w życiu sporo przygód na jedną noc, ale to ja mówiłem, kiedy ich termin dobiegał końca. Czy po porannym seksie na blacie kuchni, czy zaledwie po lodziku w korytarzu. Tutaj nie tylko nie ja ustawiłem datę końcową, ale też musiałem zmierzyć się z tym że w tym wypadku słowa: „to naprawdę koniec” ważyły znacznie więcej niż w przypadku jakiejkolwiek innej laski z dyskoteki. Tu nie było opcji, że za jakiś czas zatęsknię za jej cipką i po prostu zadzwonię, wyskakując niczym królik z kapelusza z propozycją powtórki. W tym wypadku, nawet jeśli znałbym jej numer, praw dopodobnie usłyszałbym, że abonent jest niedostępny. Na wieki wieków.
Wielokrotnie próbowałem sobie tłumaczyć, że przecież to, co planowała było, kurwa mać, mega odważne. Ilu ludzi potrafiłoby pokazać fucka Panu Bogu i stwierdzić: „Hola, kolego, ale sam/a zdecyduję, kiedy umrę!”. Mimo wszystko nie umiałem pojąć, jak można ot tak, po prostu się poddać. Przecież życie jest piękne. Potrafi zaskoczyć. Śmiertelnie chorzy potrafią nagle ozdrowieć, a niektórzy nawet wybudzić się z wieloletniej śpiączki. Jakim prawem ona uznała, że już więcej nie zawalczy tylko się podda? !
– To co zawsze? – Z moich rozważań wyrwał mnie głos barmanki. Szczupła brunetka, która ewidentnie liczyła na napiwki za zbyt głęboki dekolt, uśmiechała się do mnie. Skrzywiłem się. Przychodziłem tutaj tak regularnie, że cały personel mnie znał, a i ja potrafiłem ich rozpoznać. Najlepsze drinki kręcił wysoki brunet, który pojawiał się zazwyczaj w soboty, natomiast stojąca przede mną brunetka najczęściej obsługiwała w piątki, kiedy wielu facetów przychodziło po pracy spuścić z lędźwi stresy z całego tygodnia. W sumie, zanim poznałem Martę, dokładnie tak samo robiłem. To był mój jedyny plan na piątek: znaleźć jakąś dupę, zawlec ją do kibla lub do swojego mieszkania, przelecieć i wywalić za drzwi. I właśnie dla takich samców wynaleziono barmanki, takie jak ta dzisiejsza. Ich zadanie było proste: ładna panienka stojąca za barem miała takich jeleni jak ja nakłonić do braku zahamowań w dojeniu drinków, które miały niby ułatwić taniec godowy zakończony w łóżku z nieznajomą.
W moim przypadku nie musiała się zbytnio starać, bo i tak chciałem się tylko nawalić i odsunąć od siebie ponure myśli o tym, że sto dni bezowocnego czekania są wystarczającym dowodem na to, że najwyższa pora odpuścić.
Skinąłem głową barmance i już po chwili stała przede mną szklanka ze szkocką z lodem. Upiłem łyk i poczu łem rozpływający się w ustach dymno–korzenny smak. Przymknąłem oczy, próbując skupić się na trunku, jednak sobotnia impreza wyraźnie zaczynała się roz kręcać i wokół mnie zbierało się coraz więcej ludzi. Siedziałem na hokerze i osłaniałem łokciami boki. Nie żeby ludzie w klubach byli zwierzętami, ale wielu z nich potrafiło zachować się jak totalne bydło tratując wszystko, co stanie mu na drodze. Wiedziałem też, że nie ma sensu usuwać się z miejsca przy barze, bo potem już się do niego nie dopcham, a stanowiło najlepszy punkt widokowy. Obok mnie usiadł jakiś łysy gościu po czterdziestce i zamówił wodę mineral ną. Przyglądałem mu się zaintrygowany, bo, co jak co, ale nie był to typowy dla tego typu miejsc trunek. Męż czyzna wziął szklankę od barmanki, błysnął uśmiechem i przelotnie obrzucił mnie spojrzeniem. Ubrany był w skórzaną kurtkę i jeansy, a na ręku miał jakiś drogi zegarek. Właściwie nic specjalnego, gość jakich wielu. Zignorowałem go i zerknąłem poprzez tłum, ganiąc się za to, że intuicyjnie szukam wzrokiem rudej czupryny.
Jakąś godzinę później, parkiet był nabity po brzegi i falował do jednej z tych popularnych piosenek, które sławę zdobyły dzięki TikTokowi. Szczerze mówiąc, re pertuar tego klubu znałem już na pamięć, niezależnie od tego, który DJ akurat grał. Jeszcze trochę i dostanę kartę stałego klienta razem z honorowym członkostwem w AA.
Said bitch, Imma ask her, you been there before
I been the stallion, you been the seahorse
Don't need a report, don't need a press run
All of my bad pics been all my best ones
I wear the hat and I wear the pants
I am advanced, so I get advanced and
I do my dance and cancel the plans
Said boo, don't be mad 'cause you had the chance
– Co tutaj robisz? – podskoczyłem, słysząc nagle czyjś głos tuż przy swoim uchu. Obróciłem się rap townie i zauważyłem, że koło mnie stoi barmanka. Za kontuarem stała jej koleżanka–zmienniczka.
– Siedzę – mruknąłem, upijając ostatni łyk z mojej szklanki.
– Tyle to sama widzę – przewróciła oczami.
– Po prostu ciekawi mnie, dlaczego z uporem maniaka przychodzisz tutaj co tydzień.
– Nie twój interes.
– W sumie mój, bo dajesz mi zarobić – próbowała zażartować, na co jedynie prychnąłem.
– Więc bądź tak miła, stań za barem i polej mi następną kolejkę – warknąłem nieprzyjemnie, chcąc ją spławić, ale brunetka jedynie założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie z rozbawieniem.
– Przyjemniaczek z ciebie, co nie? – Nagle spoważniała. – Słuchaj, obserwuję cię od jakiegoś czasu i po prostu mam dziwne wrażenie, że czymś się zadręczasz i że demony przywołują cię tutaj z szaleńczą regularnością.
Skrzywiłem się. Po części dlatego, że nie miałem ochoty na psychoterapię dla ubogich, bo tę i tak fundowała mi, niezależnie od tego, ile razy odmawiałem, kumpela z pracy. Wera odkąd sama zerwała z chłopakiem, uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona i próbowała mnie socjalizować. Innym powodem, dla którego nie miałem ochoty na zwierzanie się barmance był fakt, że bałem się wpuścić nową osobę do swojego życia. Kiedy ostatni raz na to pozwoliłem, skończyło się tym, że siedzę teraz tutaj i sam przed sobą udaję, że mam jeszcze na co czekać.
– Moje kłopoty, to moja brocha, okej? – warknąłem i wstałem z hokera. Z dwojga złego już wolałem udawać, że tańczę do przechodzonego już hitu Lady Gagi.
Because I won’t cry for you,
I won’t crucify the things you do.
I won’t cry for you,
See, when you’re gone,
I’ll still be Bloody Mary
Zaśmiałem się pod nosem, czując niezwykłą ironię jaką zaserwował mi Wszechświat. To prawda, nie chciałem płakać za nią. Cały czas odsuwałem to od siebie.
Bałem się, że jeśli sobie na to pozwolę, przyznam, że jej już ostatecznie nie ma. Wtedy domniemanie stałoby się faktem. Ponurym. Nieodwracalnym. Bolesnym. Dopóki nie pozwalałem łzom płynąć, dopóty mogłem się łudzić, że Marty nie zjadają robaki w ziemi.
Książkę Klubowe dziewczyny 2 kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,