Bogactwo, kariera, wielkie miasto i wygodne życie - czy może cicha prowincja, gdzie życie toczy się wolniej?
Ania, szefowa działu reklamy w dużej firmie, dowiaduje się o spadku, który pozostawił jej szef i przyjaciel, Kazimierz. Bohaterka ma wybór: przejęcie ważnego stanowiska i udziałów w firmie albo odziedziczenie tajemniczego gospodarstwa. Anna musi podjąć trudną dla siebie decyzję. Do tej pory stawiała na karierę, a sama myśl o mieszkaniu na wsi przyprawiała ją o mdłości.
Ale może warto sprawdzić, co kryje się za zielonymi drzwiami domu, który miałaby odziedziczyć?
Czy Anna odważy się postawić wszystko na jedną kartę i rozpocznie nowe życie, z dala od personalnych rozgrywek korporacji, w której czuła się tak dobrze? Czy posłucha rad mężczyzny, z którym ma romans - może raczej podejmie wyzwanie, jakie rzuca jej los i odważy się przejąć odrestaurowaną stodołę, mały domek, stajnię i dużą połać ziemi? A może za zielonymi drzwiami kryje się coś jeszcze? Może... prawdziwa miłość?
Za zielonymi drzwiami Kamili Majewskiej to nowa powieść, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Szelest. Już teraz zachęcamy Was do lektury premierowego fragmentu książki:
– To… To znaczy co? Nie rozumiem. To jakaś zagadka? Mieliśmy porozmawiać o tym tajemniczym spadku, a ty dalej trzymasz mnie w niepewności. Nie chcesz mówić, to nie mów. – W jego głosie słychać było poirytowanie.
Ja też denerwowałam się coraz bardziej. Myślałam, że jest bardziej błyskotliwy.
– TO jest ten spadek – powiedziałam powoli i opróżniłam kieliszek. Podsunęłam go Darkowi. Na szczęście tym razem dobrze odczytał moje intencje i uzupełnił go nową porcją wina.
– Nie rozumiem. Dostałaś jakieś mieszkanie? Dom? To ekstra! – zawołał z podnieceniem, gdy przetrawił tę informację.
– Nie do końca.
Darek zmarszczył czoło. Już otwierałam usta, aby mu wyjaśnić, co się wiąże z tymi kluczami, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
– Spodziewasz się kogoś.
No tak, jedzenie! Rzuciłam, że to nasza kolacja, i pobiegłam odebrać zamówienie. Szybka wymiana uprzejmości z dostawcą w drzwiach i po chwili byłam z powrotem w salonie. Rzuciłam Darkowi skruszone spojrzenie.
– Nie zdążyłam nic przygotować. Chyba nie masz mi tego za złe? – spytałam, rozkładając na stoliku opakowania z apetycznie wyglądającymi krążkami ryżu i dodatków owiniętych nori. Podsunęłam Darkowi małe opakowanie z diabelnie ostrym wasabi.
– Daj spokój, uwielbiam sushi. Poza tym jakoś specjalnie mnie nie zaskoczyłaś. Zdziwiłbym się, gdybym cię zastał przy garach.
Trochę ubodła mnie ta odpowiedź, choć była słuszna.
Postanowiłam przemilczeć tę uwagę. Otworzyłam opakowanie z imbirem i ustawiłam je między nami. Przez chwilę delektowaliśmy się smakiem uramaki z krewetką w tempurze, serkiem i sosem z mango. Gdy zaspokoiłam pierwszy głód, wróciłam do rozmowy.
– Te klucze nie są ani od mieszkania, ani od domu. To znaczy od jakiegoś domku może i tak, ale prawnik nazwał to gospodarstwem. – Wzruszyłam ramionami. – Gospodarstwo kojarzy mi się z chlewem, polem, stodołami. Z całym tym syfiastym wiejskim życiem, od którego chciałam uciec.
– Kazimierz miał jakieś pole? I co, uprawiał tam ziemniaki? – spytał Darek z niedowierzaniem. – Przecież staruszek był mieszczuchem. Może to jakaś pomyłka.
– Też nie chciałam w to uwierzyć, wydaje mi się to absurdalne. Prawnik nie wyjaśnił mi do końca, co rozumie przez słowo „gospodarstwo”. Przekazał mi tylko klucze wraz z adresem. Nie wiem nawet, czego mam się spodziewać. Kazimierz nigdy nie wspominał, że posiada jakąś ziemię. Pewnie to zrujnowane budynki, które sam dostał kiedyś w spadku.
– Może nie będzie tak źle. Daleko to? Zawsze chyba możesz odmówić przyjęcia spadku? Nie ciąży na tym żadne zadłużenie? Możesz to sprzedać w razie czego.
Za dużo pytań naraz. Wzięłam głęboki oddech. Za chwilę miałam przejść do sedna i wyjaśnić najbardziej pogmatwaną rzecz w całej tej historii.
– Sęk w tym, że Kazimierz w testamencie postawił pewne warunki.
– Warunki? – Darek zmarszczył brwi. – Wyjaśnij.
– Mam pewne… jak by to powiedzieć… ultimatum. Dwie opcje do wyboru. I to jest w tym wszystkim najdziwniejsze.
– No mów, co to za druga opcja! – ponaglał mnie Darek.
– Dostanę po Kazimierzu większość udziałów w Wysocki Art! I zostanę głównym członkiem zarządu. Oczywiście, jeśli się zgodzę – wyrzuciłam jednym tchem.
Twarz Darka stężała. Nie wiedziałam, czy z zachwytu, czy może z zaskoczenia. Rozdziawił usta, po chwili je zamknął i znów otworzył, jakby szukając właściwych słów. Wychylił się w moją stronę, złapał mnie za szyję i przyciągnął do siebie, składając na moich wargach soczysty pocałunek. Ciekawa reakcja, nie powiem. I bardzo przyjemna.
– Jeśli się zgodzisz? To chyba oczywiste! Wspaniała wiadomość! – wykrzyknął, odklejając się ode mnie.
Westchnęłam. Bardzo podobał mi się ten pocałunek.
– Będziesz miała decydujący głos w firmie. To niewyobrażalne. I ta kasa! Zasłużyłaś na to, bez wątpienia. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Co cię w tym wszystkim martwi? Będziesz miała stanowisko, o jakim marzyłaś. Zawsze tego chciałaś.
– Tak, tak. Ta opcja wydaje się bardzo kusząca. Ciężko pracowałam na to, żeby stać się kimś. Tylko czy to nie jest zbyt proste? I dziwne? Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Czekam, aż się obudzę i to wszystko okaże się tylko snem.
– Mam cię uszczypnąć? – Darek się zaśmiał i nie czekając na odpowiedź, uszczypnął mnie w udo.
– Auć! To bolało! – Zdzieliłam go w ramię i pomasowałam sobie nogę. Zbyt delikatny to on nie był.
– To kiedy przejmujesz stanowisko? – dopytywał z wypiekami na twarzy. Chyba był tym bardziej podekscytowany niż ja.
To faktycznie brzmiało jak spełnienie marzeń. W końcu po to tyle harowałam, żeby być kimś. Mając większość udziałów w firmie, mogłabym decydować o wszystkich istotnych sprawach. Czy poradzę sobie z tą całą biurokracją i zarządzaniem tak dużym zespołem ludzi? I czy moi współpracownicy podzielą radość Darka.
Cóż, pewnie nie uniknęłabym krzywych spojrzeń i komentarzy za moimi plecami, w końcu pracowali ze mną ludzie z dłuższym stażem w Wysocki Art. Niejedna osoba mogłaby uważać, że tak duże wyróżnienie należy się akurat jej. Jednak opinią innych już dawno przestałam się przejmować, a przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Wymazałam ze wspomnień szepty oburzenia, które się rozlegały, gdy dostawałam awanse przed bardziej doświadczonymi kolegami. Teraz, gdy nie ma już z nami Kazimierza, ktoś mógłby próbować rzucać mi kłody pod nogi. Brutalny świat reklamy i budowanie kariery nauczyły mnie być twardą i zawsze uważałam, że to, co dostaję, słusznie mi się należy. W końcu byłam najlepsza, prawda?
Tak przynajmniej sądził Kazik. Nie mogłam sobie pozwolić ani na sentymenty, ani na wyrzuty sumienia. Ale przyjęcie tego stanowiska zapewne wiązałoby się także z odpuszczeniem sobie pracy nad reklamami, a w końcu to w tym byłam najlepsza.
– Muszę się nad tym wszystkim jeszcze zastanowić – odpowiedziałam w końcu.
– A nad czym się tu zastanawiać? Nie dość, że dostajesz szansę życia, pozycję, za którą wielu dałoby się pokroić, to jeszcze wpada ci jakieś gospodarstwo, które możesz sprzedać.
– I tu jest haczyk. – W duchu przeklęłam Kazimierza za to, w jakiej sytuacji mnie postawił.
Darek znowu posłał mi pełne wyczekiwania spojrzenie.
Szybko pociągnęłam łyk wina i pospieszyłam z wyjaśnieniem.
– Otóż to jest właśnie ta druga opcja. To nie jest pełny pakiet. Nie dostaję i firmy, i majątku. Mam wybrać.
– Ale jaja! Kazimierza nieźle musiało pokręcić na stare lata. Wariat.
– Przestań! – warknęłam. Wkurzyło mnie to, że obraża naszego byłego szefa, chociaż fakt, że Kazimierz podjął takie dziwaczne kroki przed śmiercią, był szalony.
– Wiesz, że do końca był sprawny na umyśle. Był trochę dziwny, ale z głową miał wszystko w porządku. Nieładnie jest mówić źle o zmarłych.
– Nie denerwuj się. Od kiedy jesteś takim obrońcą nieboszczyków? – parsknął Darek, czym jeszcze bardziej podniósł mi ciśnienie. Wdech, wydech, policz do dziesięciu… Wepchnęłam do ust kolejny kawałek sushi, aby nie powiedzieć czegoś niemiłego. Po chwili kontynuowałam:
– Jeśli pozwolisz, dokończę to, co miałam powiedzieć.
Darek kiwnął głową i upił trochę ze swojego kieliszka. Nawet nie wiem kiedy, ale opróżniliśmy prawie
całą butelkę.
– Mam zdecydować, czy chcę zostać głównym udziałowcem, czy może jednak wybieram gospodarstwo i całkowicie rezygnuję z pracy w firmie…
– To absurd! – Darek przerwał mi ze złością. – W takim razie chyba nawet nie masz się nad czym zastanawiać. Dzwoń do prawnika i powiedz, że wybierasz firmę. No co? – zapytał, spodziewając się chyba, że zerwę się i chwycę za telefon. – Przecież nie dopuszczasz w ogóle opcji opuszczenia firmy.
– Nie, oczywiście, że nie – odparłam, lecz bez wyraźnego przekonania. – Jednak Kazimierz w testamencie nalegał, abym nie podejmowała decyzji pochopnie. Muszę przychylić się do jego ostatniej woli.
– Debilizm. Przecież on i tak już nie żyje, nie będzie wiedział, jaką decyzję podjęłaś. Jakie to ma znaczenie.
– Nie wiem, po prostu Kazik dużo dla mnie znaczył. Chcę być w porządku wobec niego, nawet jeśli, jak to ująłeś, on nie będzie wiedział, co postanowiłam – obruszyłam się.
Nie byłam wierząca, ale zawsze pozostawał cień wątpliwości.
Może jednak zmarli patrzą na nas z góry? A co, jeśli Kazimierz się pogniewa, że nie wypełniłam jego woli, i będzie mnie nawiedzał? Wolałam nie kusić losu. – W każdym razie na podjęcie decyzji mam trzy miesiące. Akurat wtedy ma się odbyć zebranie zarządu. Pewnie będę musiała przed wszystkimi ogłosić, czy przejmuję stery w firmie.
– Czyli pod koniec sierpnia? Zamierzasz tyle czasu czekać z podjęciem decyzji? – zapytał Darek, odkładając telefon na stół.
– I tak nie mam innego wyjścia. Taki jest zapis w testamencie. Nawet jeśli zdecyduję wcześniej, to prawnie wszystko wejdzie w życie po upływie tego czasu. Tak przynajmniej tłumaczył mi Sadowski – wyjaśniłam. Podniosłam się z kanapy i złapałam za pustą już butelkę. – Masz ochotę na jeszcze.
Darek kiwnął ochoczo głową. Zastanawiałam się, czy będzie niegrzeczne, jeśli postawię na stole napoczętą butelkę wina. Co prawda upiłam z niej tylko pół kieliszka, ale nie chciałam popełnić jakiegoś faux pas.
– A kto się zajmie interesami firmy do tego czasu? Masz się już szykować do przejęcia stanowiska? Ktoś pokaże ci, co i jak? – spytał Dariusz, przerywając moje rozterki dotyczące dobrego wychowania. Wzruszyłam ramionami i chwyciłam za otwartą już butelkę.
– Wiesz co, nad tym się nie zastanawiałam. Sadowski wspominał o jakichś wykonawcach testamentu czy coś, ale nie do końca wiem, co to znaczy. Może w umowie spółki jest jakiś zapis, który przewiduje takie sytuacje, i będzie ktoś wyznaczony na ten czas.
– I co teraz zamierzasz?
– Nie wiem. Chyba pojadę na to gospodarstwo w ten weekend, zobaczę, co to za miejsce. Skończmy może na razie tę rozmowę. Mieliśmy świętować prawie że podpisaną umowę. – Uniosłam kieliszek.
– Po co będziesz sobie zaprzątać tym głowę i tam jeździć?
– Darek nie dawał za wygraną. – Namieszasz sobie tylko niepotrzebnie w głowie. Olej to jakieś zadupie i szykuj się na przejęcie firmy.
– Tak bardzo zależy ci na tym, żebym została twoją szefową? – Zaśmiałam się. Miałam już dosyć tej rozmowy.
Wyciągnęłam rękę i musnęłam go po gładkim policzku. Szybko podłapał, chwycił moją dłoń i zaczął całować jej wnętrze. Przeszedł mnie dreszcz.
– W sumie miałbym zapewnione chody w pracy – wymruczał, sunąc językiem w górę mojej ręki. – Moglibyśmy zostawać razem po godzinach i robić różne rzeczy na twoim biurku.
Darek zaczął gładzić mnie jedną dłonią po szyi, druga zaś nurkowała już między moimi udami. Ale gorąco! To przez to wino czy zaczynało mnie ogarniać podniecenie? Moja wyobraźnia zaczęła się rozkręcać. Przed oczami stanął mi obraz biura, mojego nowego biura, z mahoniowymi meblami i pięknym, nowoczesnym obrazem na ścianie. Widziałam, jak Dariusz jednym ruchem ręki strąca wszystko z blatu, nie zważając na moje udawane oburzenie, i rzuca mnie na mebel, podciągając mi sukienkę.
Czułam, jak zaczynam płonąć między nogami.
Wróciłam do rzeczywistości. Darek właśnie popychał mnie lekko, abym ułożyła się wygodniej na kanapie, drugą ręką rozpinając spodnie. Nie wiem czemu, ale nagle wypaliłam:
– Pojedź tam ze mną!
– Co? – wychrypiał Darek, odsuwając się ode mnie. No i chyba czar prysł, jego pożądanie uleciało w jednej chwili.
– Przepraszam, przyszło do głowy, że mógłbyś mi towarzyszyć w ten weekend. Przydałby mi się twój trzeźwy osąd sytuacji tam, na miejscu. – Próbowałam przyciągnąć go z powrotem do siebie.
– Nie ma mowy. Nie pojadę na żadną wiochę zabitą dechami. Krowy, świnie i ten cały smród? Nie, to nie dla mnie – odpowiedział stanowczo.
– No dobrze, jak chcesz – westchnęłam zrezygnowana, szybko dając za wygraną.
Atmosfera nagle się ochłodziła. Cały ten żar, który był przed chwilą między nami, zniknął. Ja to mam wyczucie, nie ma co. Podniosłam się, obciągając materiał sukienki.
– Pozwolisz, że skoczę do łazienki. Napij się jeszcze – rzuciłam.
Nie spodziewałam się, że takim prostym pytaniem wywołam takie oburzenie. O co mu chodziło? Przecież to był tylko weekend, weekend we dwoje. Powinien się cieszyć, że będziemy mogli spędzić razem tyle czasu. Jeszcze godzinę temu zaświeciły mu się oczy na myśl, że daję mu klucze do mojego mieszkania. Fakt, że nie wiedziałam, czego możemy się spodziewać na miejscu, ale przecież moglibyśmy poszukać jakiegoś hotelu w pobliżu.
Gdy wracałam do salonu, usłyszałam, że Darek rozmawia z kimś przez telefon. Zatrzymałam się na chwilę, nie chcąc przeszkadzać, ale do mych uszu dotarło już tylko pospieszne pożegnanie. Czyli jednak potrafi nie kończyć rozmowy wyłącznie naciśnięciem czerwonej słuchawki, bez słowa pożegnania? Weszłam do pokoju.
– Kto dzwonił? – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. W końcu nie jestem jego żoną, nie musi mi się tłumaczyć.
Darek stał już w połowie drogi do przedpokoju i upychał telefon w kieszeni.
– Dzwoniła matka – tłumaczył niezbyt pewnie. – Coś się stało, jakaś rura pękła jej w mieszkaniu czy coś.
Oho, ktoś tu chyba kręci. Dawno nie słyszałam tak słabej wymówki.
– Uciekasz.
– Tak, bardzo cię przepraszam. Muszę jej pomóc. Niestety, od kiedy odszedł ojciec, jestem jej złotą rączką. Chodź tu. – Przyciągnął mnie do siebie, próbując jednocześnie przesunąć się w stronę drzwi wyjściowych. Wepchnął mi język do ust, jakby próbując w ten sposób przeprosić mnie za to, że tak nagle wychodzi.
– W porządku, zdzwonimy się. – Odsunęłam go lekko od siebie. – Nic się nie stało. Matkę ma się tylko jedną i lepiej jej nie podpaść, bo przestanie cię zapraszać na niedzielne obiadki – zażartowałam, zdając sobie sprawę, że to był kiepski żart. – No leć, leć. Zobaczymy się w poniedziałek w firmie.
Darek pomachał mi jeszcze i zniknął za drzwiami. Oparłam się o ścianę. No cóż, moja zachwycająca bielizna będzie musiała poczekać na swój moment.
Powieść Za zielonymi drzwiami kupić można w popularnych księgarniach internetowych: