Kiedy w 1907 roku hrabianka Sophy z Bobrinskich i książę Piotr Dołgoruki świętowali narodziny córeczki, wydawało się, że mała Sofka ma zapewniona świetlana przyszłość. Arystokratyczne pochodzenie, płynąca w jej żyłach krew dwóch starych rosyjskich rodów, żyjących w bliskiej przyjaźni z carem i jego rodziną, rozległe majątki, nieprzebrane bogactwa i odpowiednie koneksje gwarantowały, że maleństwu niczego nie zabraknie. Życie pisało już jednak dla niej inny scenariusz. Burzliwa historia tamtych czasów spowodowała, że księżniczka spędziła większość życia na zachodzie Europy w warunkach zgoła odmiennych od tych, do których przywykła w młodości.
Niespełna sto lat później jej wnuczka i imienniczka Sofla Zinovieff wyrusza w fascynującą podróż w czasie, zabierając dokumenty, fakty i opinie i swojej niezwykłej babce. Inspirująca do tych poszukiwań stała się lektura pisanego przez Sofkę na emigracji pamiętnika, który podarowała wnuczce na szesnaste urodziny, a owocem przeprowadzonego przez autorkę rodzinnego "śledztwa" jest ta książka. Z jej kart wynika, że obraz kobiety pełnej dumy i słabości, romantycznych uniesień i prymitywnych żądz, która ma odwagę podążać w życiu własną drogą bez względu na opinię otoczenia, nie stroni od alkoholu i zabaw, a przy tym jest osobą bardzo wrażliwą i oczytaną.
Rosyjska arystokratka nie zawahała się nawet, ku oburzeniu społeczności imigracyjnej, wstąpić do partii komunistycznej ani porzucić własnych dzieci w imię miłości do mężczyzny. W szerszym kontekście jest to też intrygująca opowieść o złożonym charakterze rewolucji 1917 roku i skomplikowanych losach ludzi znajdujących się po obu stronach rewolucyjnej barykady.
Do lektury książki Czerwona księżniczka, wspomnień Sofki Zinovieff, zaprasza Wydawnictwo Bellona. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment książki, tymczasem już dziś prezentujemy kolejną jego część:
1 grudnia
Przez ostatnie dwa dni leżałam w łóżku z okropnym kaszlem i przeziębieniem, nie meldując się na policji, więc jak teraz pójdę, to pewnie się doigram.
…Drugiej takiej matki jak moja nie ma na świecie. Właśnie sobie uświadomiłam, że ani razu nie przyszła do tego pokoju i chociaż leżę w łóżku, tylko V.P. zajrzał, by spytać, jak się czuję. Ciekawe, dlaczego tak mnie nie lubi i czy moje przesadne uczucia do Pestki [Peter] i Skórki [Patrick] nie są podświadomą reakcją”.
Zanim mój ojciec przysłał mi e-maila z makabrycznym zdjęciem Jacka na łożu śmierci – wychudzonego jak szkielet, z pergaminowo żółtą skórą i otwartymi ustami, ledwo żywego – postanowiłam już, że napiszę o Sofce. Często myślałam o tym wcześniej, ale teraz nabrałam przekonania. Pamiętnik wciągnął mnie w jej życie. Chciałam wejść głębiej – zobaczyć miejsca, gdzie żyła, spotkać ludzi, którzy ją znali, ale też określić jej dziedzictwo – wzory, detale i cechy, przekazywane z pokolenia na pokolenie, czy to przez DNA, czy przez osobisty przykład lub nawet przez nieobecność. Nigdy nie była matroną rodu, ale wywarła głęboki wpływ na swoich synów i wnuków. Znacznie łatwiej było mi teraz zrozumieć jej nieustanne przemieszczanie się aż do czasu, kiedy osiągnęła wiek średni, jej ciągłą walkę, by poczuć się jak w domu. Nie było przypadkiem, że mając dziadków uchodźców, często czułam się obco, dorastając w Anglii, ani że ostatecznie wyjechałam z kraju i ułożyłam sobie życie gdzie indziej.
Przyleciałam do Anglii z mojego domu w Grecji i pojechałam do Kornwalii na pogrzeb Jacka. Po drodze chciałam ostatni raz zobaczyć ich dom. Ktoś kiedyś powiedział, że Sofka mieszka „na końcu zapomnianej przez Boga i ludzi uliczki na wrzosowisku Bodmin”. Lubiła to powtarzać. Tamtego dnia domek wyglądał jednak czarująco – wysoki, omszały mur, odgradzający go od drogi, był obsypany pierwiosnkami, a sam granitowy domek pięknie się prezentował na tle rwącego potoku. Zaglądając przez okno do pustego salonu, przypomniałam sobie wszystkie wieczory spędzone tam przy kominku. Wszędzie leżały książki, a na przykrytych dywanikami tanich fotelach i kanapach z lat pięćdziesiątych wylegiwały się śpiące psy.
Zaczęłam odwiedzać Moppy (nazywaliśmy Sofkę tak samo, jak niegdyś ona swoją matkę), kiedy byłam już wystarczająco duża, by samodzielnie pojechać pociągiem z Londynu do Bodmin. Miałam wtedy około dziesięciu lat. Sofka zbliżała się do siedemdziesiątki. Przybrała na wadze i siadywała w swoim fotelu, duża i rozłożysta. Miała jastrzębi, pytający wzrok, a jej rysy wciąż były wyraziste i atrakcyjne. Włosy wiązała w luźny, niedbały kok, choć czasami, szczególnie wcześnie rano, zdarzało mi się widzieć ją z rozpuszczonymi włosami, które były szokująco długie i siwe – jak włosy czarownicy.
Podczas którejś wizyty, gdy miałam około jedenastu lat, Sofka spytała o niedawną separację moich rodziców. Pamiętam jej początkową konsternację, kiedy wybuchnęłam gorzkim, rozpaczliwym płaczem – kwilące dzieci nie były jej specjalnością. Wtedy po raz pierwszy opowiedziałam komuś o moim zrujnowanym świecie, w którym żyłam, odkąd matka się wyprowadziła. Sama byłam zaszokowana. Gorące łzy ustąpiły jednak miejsca rozmowie, a potem śmiechowi i po raz pierwszy zrozumiałam, że Sofka stała się moim sprzymierzeńcem. Wiedziała wszystko o rozbitych rodzinach – biegły jak uskok tektoniczny przez pokolenia. Była żywym dowodem, że można przetrwać.
Sposób bycia Sofki łączył wiedzę i ciekawość, zadufanie i wolność od uprzedzeń z dużą dozą lekkomyślności. Tyle w życiu widziała i wycierpiała. Teraz nadszedł czas spokoju, ale niezależność jej myślenia i poczucie humoru ujawniły się w zeszytach złotych myśli, które pracowicie zapełniała ulubionymi cytatami i aforyzmami. Regularnie przepisywała je też do notesików, które dawała w prezencie przyjaciołom i krewnym. (Wszystkie epigrafy w tej książce pochodzą z jej zbiorów). Chętnie udzielała rad na różne tematy – począwszy od spisów lektur (długie, zróżnicowane i inspirujące) poprzez przepisy (nieformalne, rosyjskie i przepyszne) aż po narkotyki („Nie ruszaj ich nawet, widziałam, do czego mogą doprowadzić”) i nastoletnią miłość („Nieważne, ilu miałaś kochanków… tylko nigdy nie miej więcej niż jednego w tym samym czasie”). Do śmierci odnosiła się z wyniosłym lekceważeniem („Nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie, kiedy umrę – możecie mnie pochować w tekturowym pudełku”) i wciąż lubiła zaskakiwać ludzi. Zalecała siadanie na zatłoczonym chodniku jako najskuteczniejszą metodę perswazji wobec chłopaków, którzy nie chcą się na coś zgodzić. – W moim przypadku ta metoda zawsze działała, kiedy chciałam postawić na swoim – mówiła z szelmowskim uśmiechem.
Z upływem lat, kiedy podrosłam, częstowano mnie niezbyt wonnym, ale mocnym winem robionym przez Jacka z kwiatu czarnego bzu lub kolcolistu, a od czasu do czasu starym gitanesem, który pozostał po jakimś londyńskim przyjęciu lub po poprzednim gościu. Jedliśmy rosyjskie potrawy na tacach. A potem, jeśli Sofka sama nie wyjęła swoich albumów ze zdjęciami, prosiłam ją o to. To była część rytuału każdej wizyty. – To jest dziadek Dołgoruki – mówiła, wskazując na surowego, brodatego mężczyznę w długiej, brokatowej szacie. Głęboki, władczy głos Sofki był na wpół drwiący, a na wpół dumny, wznosił się nieoczekiwanie do sopranu, by po chwili opaść do wibrującego pomruku. Jej sposób mówienia zdradzał wpływy, które ją ukształtowały – drżące „r” Rosjanki, lekko nosowy ton angielskich wyższych sfer i francuskie wtrącenia, charakterystyczne dla pokolenia europejskich wygnańców.
– A to ja w czasach, kiedy bawiłam się z carewiczem – mówiła Sofka, marszcząc się na myśl o tym, jakie to niedorzeczne, ale mimo wszystko zadowolona, że może rzucić wielkie nazwisko. Ładne, figlarne dziecko ubrane w biały muślin, z długimi, ciemnymi warkoczami i mądrym spojrzeniem dużych, migdałowych oczu. Przechodziliśmy po kolei przez: rewolucję, ucieczkę do Anglii, małżeństwa, pracę dla Laurence’abOliviera i teatru Old Vic, wojnę, partię komunistyczną aż do Jacka i gromadki psów na wrzosowisku. Szybki przegląd XX wieku i życia, które było jak sejsmograf wielkich wydarzeń i przemian politycznych tego stulecia.
Pogrzeb Jacka odbył się w krematorium w Bodmin, gdzie dziesięć lat wcześniej zebraliśmy się, by pożegnać Sofkę. Humanista (zaproszony z szacunku dla komunistycznych przekonań) był miły i rozsądny, ale zatęskniłam za odrobiną „opium dla ludu”, które umiejętnie łagodzi takie smutne chwile. Później, na parkingu, wujek Ian wręczył mi dwa duże kartony – ustalono ostatecznie, że mogę zabrać dokumenty i notatki Sofki. Zanim jednak zabrałam swój skarb do Aten, skontaktowałam się z różnymi osobami, które znały Sofkę. Pierwszą osobą, do której zadzwoniłam w Londynie, był mój stryjeczny dziadek, Kirył. Dziadek Kirył ma dziewięćdziesiąt cztery lata i jest młodszym bratem mojego dziadka Zinovieffa, który zmarł, zanim się urodziłam. Jest moim przyjacielem i powiernikiem, który jednocześnie zastępuje mi rodzonego dziadka.
Dziadek Kirył jest też jednym z niewielu rosyjskich emigrantów, którzy pamiętają przedrewolucyjną Rosję („od Rasputina do Putina” – jak sam żartuje) i którzy znali Sofkę w latach jej młodości.
Jest wysoki, szczupły i ciągle przystojny, a jego pociągłą twarz zdobi orli nos. Zawsze elegancki – nawet w domu nosi marynarkę i krawat. Jego wielojęzyczność, błyskotliwy intelekt i fenomenalna pamięć mogą niewątpliwie sugerować, że pracował w wywiadzie swojej przybranej ojczyzny. Nie mówi jednak o tym – stwierdza jedynie, że po wojnie zaczął pracę w Ministerstwie Obrony. Do niedawna uparcie opierał się podeszłemu wiekowi, ale jego niebieskie oczy stopniowo osłabły i kiedy go odwiedziłam, rozróżniał już tylko ciemność i światło. Chciałam poprosić go o radę w sprawie książki o Sofce, chociaż wiedziałam, że nie miał najlepszego zdania o swojej byłej bratowej. Nie byłam jednak przygotowana na to, co wyszło na jaw.
– Bardzo ją polubiłem przy pierwszym spotkaniu – zaczął ostrożnie, starając się być sprawiedliwym. – Recytowaliśmy sobie nawzajem poezję. Uważałem, że ma niezwykły umysł. Ale nigdy nie powinna była wyjść za mojego brata. Ona i Leo byli zupełnie niedobrani. Sofka lubiła épater les bourgeois – kontynuował. – Uwielbiała szokować ludzi. Była też bardzo rozwiązła.
Mówiąc rozwiązła, mam na myśli rozwiązłość typu sypianie z czyścicielem okien i listonoszem. – Roześmiałam się, ale Kirył obstawał przy swoim, mówiąc o„potrzebach” i„nimfomanii”. Ton jego wypowiedzi był raczej złowieszczy.
– Kinsey mówi, że jedyna definicja nimfomanki to ktoś, kto uprawia więcej seksu niż ty – odparowałam, próbując jakoś wybronić Sofkę. Dziadek Kirył też się roześmiał.
– Jej matka też miała wielu kochanków – powiedział. – Nie zapominaj też ob tym, że jej rodzina, Bobrinscy, pochodzi w prostej linii od Katarzyny Wielkiej. Mają to we krwi. – Ten biologiczny determinizm zawierał w sobie sugestie, z którymi niezbyt dobrze się czułam.
Nic jednak nie powiedziałam.
– Myślę, że musiałem być pod silnym wpływem aury, która otaczała twoją babcię – przyznał dziadek Kirył. – Muszę jednak powiedzieć, że była to bardzo negatywna aura. – Czułam, że wielkoduszna natura Kiryła przegrywa bitwę. Kirył jest jednym z najbardziej błyskotliwych rozmówców, jakich znam, ale tego dnia wydawał się spięty. Siedemdziesięcioletniej urazy wobec osoby, która unieszczęśliwiła jego brata i wyłamała się z rosyjskiego środowiska, nie dało się ukryć.
Nigdy go takim nie widziałam.
– Rozmawiałem kiedyś z paroma Rosjanami – kontynuował. – Wspomniano nazwisko Sofki. Wiesz, co o niej powiedzieli? „Plugastwo!” Musisz zrozumieć, jak rosyjscy uchodźcy postrzegali komunistyczne poglądy Sofki. W najlepszym razie była potwornie naiwna, wierząc w komunizm w okresie stalinizmu, czy sądząc, że istnieje jakakolwiek różnica między nazizmem a komunizmem. Te dwie doktryny są takie same. Zostać komunistą, kiedy jest się rosyjskim uchodźcą, to tak jakby niemiecki Żyd został nazistą. Nie ma żadnej różnicy.
A po wojnie ludzie mówili: „Zobaczcie, ona nie miała żadnego poczucia moralności, jest dokładnie takim typem osoby, która wstępuje do partii komunistycznej!”.
Ale moja siostra nigdy jej nie wybaczyła tego, co zrobiła z dziećmi – mówił dziadek Kirył. – Zachowała się potwornie. Zostawiła trzymiesięcznego Iana u moich rodziców i odeszła z kochankiem. Jak się jednak okazuje, Greyowi też nie dała szczęścia. Zostać tylnym strzelcem w RAF-ie w praktyce równało się samobójstwu. Wszyscy uważaliśmy, że nie chciał dalej żyć.
Ten gwałtowny atak mnie zaszokował, ale jednocześnie uległam fascynacji. Jeśli zarzuty dziadka Kiryła były prawdą, moralność Sofki prezentowała się w złym świetle. W niektóre rzeczy trudno mi było uwierzyć, ale wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Wydawało mi się niemożliwe, by Sofka naprawdę nie kochała Greya, ale być może ich związek był bardziej skomplikowany, niż myślałam? Czy rzeczywiście porzuciła tak maleńkie dziecko? Czy mogła być aż tak uparcie samowolna i destrukcyjna, jak twierdziła rodzina jej męża? Zastanawiałam się też nad komunizmem. Jakie motywy nią kierowały? Czy obchodziło ją, co myślą o niej inni rosyjscy wygnańcy?
– Może później się zmieniła… Nie wiem – dodał Kirył, całując mnie na pożegnanie (po rosyjsku, trzy razy). Poradził mi, żebym jeszcze przemyślała kwestię pisania książki o Sofce. – Jej życie nie jest wystarczająco ciekawe. Nie ma dość materiału. – Mnie jednak coraz bardziej wciągały próby zrozumienia Sofki.
Po powrocie do domu w Atenach rozpakowałam jej dokumenty. Oprócz kartonów dostałam kilka paczek listów i pamiątek od wujków, ojca i kilku starych przyjaciół. Usiadłam otoczona stertami papierów. Były tam: przedrewolucyjne rosyjskie dokumenty, listy miłosne do Jacka, notesy pełne cytatów i wierszy, telegramy, kalendarze, koperty ze zdjęciami, eseje na temat sztuk Szekspira, szkice wspomnień, paszporty, albumy fotograficzne. Pachniało stęchlizną i starością. Czasami wydawało mi się, że czuję zapach domu w Kornwalii (psy, drewno z kominka, roztopione masło i wilgotna łazienka) – ale potem znowu czułam tylko kurz.Dokumenty były bramą do życia Sofki, jednocześnie jednak potwierdzały jej śmierć.
Było mnóstwo znaków zapytania. W sposobie, w jaki Sofka przedstawiała swoje życie, istniały ewidentne luki i sprzeczności. Co naprawdę zaszło między nią a Greyem? Za życia Sofki Grey był świętością. Jego temat był zbyt ważny i bolesny, by można go było poruszać. Nawet jego syn Patrick twierdzi, że prawie nic nie wie o swoim ojcu. Chciałam się dowiedzieć, jakim naprawdę był człowiekiem. Prześladowały mnie słowa dziadka Kiryła ob niesolidności i rozwiązłości Sofki.
Myśl, że Sofka mogła zdradzić rzekomą miłość swojego życia, skłoniła mnie do próby określenia jej systemu wartości. Chciałam poznać ją wystarczająco dobrze, by zrozumieć zarówno jej motywy, jak i jej działania. A co z Leo, moim dziadkiem? Jaka była jego historia? Znałam tylko upozowane fotografie z lat trzydziestych, na których spoglądał na mnie znad okrągłych okularów
surowy, ale interesujący mężczyzna ob rzadkich włosach. Nikt nie wspominał o tym, jak on żył.
Postanowiłam zacząć od początku i przyjrzeć się niezwykłym splotom losu i osobowości, które doprowadziły do takich skrajności w życiu Sofki. Ona sama zawsze uważała się przede wszystkim za Rosjankę, żartując, że „wszyscy Rosjanie są szaleni!”. Jej definicja rosyjskiego charakteru podkreślała sprzeczności:
„Paradoks, ciąg sprzecznych elementów… mistycyzm i realizm, apatia i osiągnięcia, pragnienie wiedzy i bezgraniczna ignorancja, idealizm i chciwość…”.
Historia Sofki nie jest tylko znajomo brzmiącą historią o księżniczce, tracącej przywileje, ani o wygnańcu, tracącym ojczyznę. Sofka była uchodźcą przed komunizmem, który przyjął filozofię swojego domniemanego wroga. Była osobą bardzo uczuciową, która potrafiła okazać niezwykłą obojętność, matką, która stawiała inne priorytety – romantyczną miłość, literaturę, pracę i podróże – ponad swoje dzieci. Im głębiej sięgałam, tym bardziej fascynujące były te sprzeczności. Zasadnicza i praktyczna osoba, która wychwalała przyjemność picia, rozrywkowego trybu życia oraz słodkiego nieróbstwa i wrażliwa kobieta, która pragnęła bezpieczeństwa, a jednocześnie żyła w sposób, który praktycznie gwarantował, że pozostanie bez grosza przy duszy i wiecznie na walizkach.
„Ponieważ szukam korzeni, ja, liść,
Miotany na oślep przez wichurę,
Ponieważ dążę do ciszy poprzez sztorm,
Ponieważ pragnę spokoju…”.
– pisała, będąc po czterdziestce, kiedy jeszcze wiele lat dzieliło ją od upragnionej ciszy i spokoju.
Zanim wróciłam do korzeni, skończyłam czytać pamiętnik Sofki. Możliwość ucieczki zaproponował jej jeden z licznych rosyjskich wielbicieli, którzy otaczali ją w Paryżu. Nikołaj najwyraźniej miał odpowiednie koneksje we właściwych miejscach i obiecał, że pomoże zebrać piętnaście tysięcy franków, potrzebne, by przemycić Sofkę za granicę, przez terytorium okupowanej Francji, a następnie przez Hiszpanię. Uzgodniono, że wierzyciele po zakończeniu wojny otrzymają zwrot pożyczki w podwójnej wysokości.
Pod datą 5 grudnia nabazgrano ołówkiem:
„Właśnie wróciłam ze spotkania z Nikołajem – załatwił mi wyjazd dziesiątego. Ani słowa nikomu, w szczególności rodzicom. Żadnego bagażu. Zebrał pieniądze od ludzi… Boję się nawet myśleć, nie mogę się doczekać, nie mogę się doczekać.
Poniedziałek, 8 grudnia
Kochanie. Kocham Cię. Dziś jest okropnie zimno – mróz bez śniegu. Cholerny. Dobranoc, ukochany – proszę, nie zapomnij mnie”.
Na tym kończą się wpisy w pamiętniku. Do planowanej ucieczki zostały dwa dni. Nazajutrz wczesnym rankiem rozległo się głośne pukanie do drzwi. Sofka otworzyła. Za drzwiami stał francuski żandarm. Był miły, ale stanowczy. Powiedział, że musi pójść z nim i zabrać ze sobą rzeczy na dwadzieścia cztery godziny.
Książkę Czerwona księżniczka można kupić w popularnych księgarniach internetowych: