Namiętność, która prowadzi do szaleństwa
Do niedawna na pytanie, jakie jest jej życie, Adela odpowiedziałaby bez wahania: spokojne, ale szczęśliwe. Jednak odkąd w Miasteczku niespodziewanie pojawiła się Halina, nic nie jest już takie jak wcześniej. Niepokojona natrętną obecnością siostry i przytłoczona piętrzącymi się problemami kobieta tęskni za poczuciem bezpieczeństwa. Kiedyś dawał je ukochany dworek - tętniący życiem, wypełniony zapachem ciasta i gwarem rozmów. Adela wie, że jest tylko jeden sposób, aby pozbyć się koszmarów oraz odzyskać dawną chęć życia. Musi dotrzymać obietnicy złożonej dziadkowi Konstantemu i opowiedzieć najbliższym o klątwie ciążącej nad ich rodziną. Historia Oleńki - służącej, która z miłości do szlachcica odeszła od zmysłów - odcisnęła piętno na losach pokoleń. Jednak czy Adela będzie w stanie przekonać najbliższych, że ta poruszająca opowieść jest czymś więcej niż rodzinną legendą?
Dom sekretów to trzymająca w napięciu historia o dawnych tajemnicach, nieposkromionych uczuciach i krzywdach, za które trzeba zapłacić.
Czytelnicy poszukujący niebanalnej historii, balansującej między typową tematyką obyczajową, fikcją historyczną i ludowymi wierzeniami, bez wątpienia powinni sięgnąć po nową książkę Magdaleny Kordel.
- recenzja książki „Dom sekretów"
Do lektury najnowszej powieści Magdaleny Kordel zapraszamy wraz z Wydawnictwem Znak. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach opublikowaliśmy premierowy fragment książki Dom sekretów. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Natomiast Ruta, sprawczyni całego zamieszania, kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że pozbawiła brodatego kierowcę spokoju ducha. Gdy z zamyślenia wyrwał ją odgłos klaksonu, ze zdumieniem spostrzegła, że stoi na środku ulicy, a przez otwartą szybę samochodu wychyla się jakiś mężczyzna, patrząc na nią oczekująco. I z troską. Chyba coś do niej mówił, ale Ruta, do niedawna zatopiona we własnych myślach, nie usłyszała ani słowa. I jedno było pewne: nie czuła się na siłach, żeby wdawać się w rozmowę z zaniepokojonym nieznajomym, więc zrobiła to, co umiała najlepiej: wzięła nogi za pas i umknęła. W końcu miała w tym wprawę, przez lata uciekała przed życiem, duchami przeszłości i samą sobą. Biegła, cały czas zwiększając tempo, choć było wątpliwe, żeby ktoś ją gonił. Ale chciała się zmęczyć, poczuć tak wielkie wyczerpanie, żeby, gdy się już zatrzyma, choć na moment poczuć wszechogarniającą przyjemność z odpoczynku. Utwierdzić się w przekonaniu, że pomimo przytłaczającego ją ostatnio smutku i poczucia beznadziei jednak żyje i cokolwiek czuje.
Pogrążona w niewesołych myślach nawet nie zauważyła, że z przyzwyczajenia wybrała dobrze znaną drogę, i gdy zdyszana przystanęła, okazało się, że znajduje się naprzeciwko kamienicy, w której na piętrze mieszkała, a na parterze miała swój ukochany antykwariat Ewelina.
Ruta uwielbiała tam przychodzić. Wnętrze wypełnione półkami uginającymi się od książek, pełne przytulnych kącików, kuszących wygodnymi fotelami, do których tuliły się malutkie kawowe stoliki, idealnie nadawało się do tego, żeby zapomnieć o wszystkich kłopotach i problemach. I tak było do niedawna. Wystarczyło wejść do środka, wciągnąć głęboko powietrze, wybrać na chybił trafił jakąś książkę z półki, zanurzyć się w przytulnym wnętrzu fotela i już czuło się wszechogarniający spokój. Szelest kartek, ciepłe kręgi światła padające z porozstawianych w różnych zakamarkach lamp, te wszystkie historie, poukrywane w setkach książek sprawiały, że człowiek przypominał sobie o tym, jak dobrze jest po prostu być i mieć całe życie przed sobą. I jak wspaniale móc pisać własną opowieść, najlepiej prowadzącą do szczęśliwego zakończenia. Bo wszystko wskazywało na to, że w końcu to, co do tej pory było zagmatwane i poplątane, zaczyna się prostować. Ruta poczuła się na tyle pewna siebie, że nawet ośmieliła się mieć nadzieję. Zaczynała wierzyć, że nawet dla niej, samotnej, opuszczonej i nieistotnej dotąd dla nikogo, nastała w końcu wiosna, która powolutku, zgodnie zresztą z rzeczywistą porą roku, zaczęła przechodzić w słoneczne, pełne pastelowych, miękkich i ciepłych barw, lato. Po raz pierwszy w życiu poczuła, jak to jest mieć ludzi kochających i do kochania. Jak to jest czuć się bezpiecznie i na miejscu. Nie na chwilę, nie na próbę, nie u kogoś, tylko tak zwyczajnie u siebie. Na długo, a może nawet, kto wie, na zawsze…
Czytaj również: Moje książki mają przynosić czytelnikom nadzieję. Wywiad z Magdaleną Kordel
Najpierw przedsmak tego wszystkiego poczuła w domu u Mateusza. Przywiązała się do jego mamy, Jagny, jego ojca i samego Mateusza, choć tego, co do niego czuła na początku, nie umiała określić. W ogóle trudno jej było ubrać w słowa to, co innym przychodziło bez trudu. Ot, chociażby takie powtarzane na okrągło przez jej rówieśników zdanie: wracam do domu… Dla niej przez wiele samotnych lat nie istniało nic takiego, co mogłaby nazwać domem. Bo dom dziecka był bezosobowym, przesiąkniętym smutkiem i nawiedzanym przez zawiedzione nadzieje miejscem. I tak gdy inni wracali do domów, wychodzili ze swoimi psami na spacery, wpadali do sklepów po zapomniane przez rodziców zakupy, ona wracała do tego bezosobowego miejsca, prowadząc na sznurku nie cieszącego się na jej widok psiaka, a wszystkie swoje drżące z samotności lęki, kłębiące się w sercu, wprawiające w drżenie dłonie. Nikt tam na nią nie czekał, nikt nie miał próśb, które mogłaby spełnić, nikt nie interesował się tym, jakie ma plany, bo plany należały do przyszłości, do jutra, a o jutrze najlepiej było nie myśleć. Już samo „dziś” bywało dostatecznie uciążliwe. Dopiero gdy zaczęła przychodzić do Mateusza, coś się zmieniło. Ku swojemu wielkiemu zdumieniu zaczęła wypatrywać tych wizyt, gdy wychodziła ze szkoły, a on na nią czekał, ręce przestawały drżeć, a serce nie przypominało już ciężkiego głazu zalegającego w piersi, ale raczej trzepoczącego ptaka, który właśnie pojął, że może nauczyć się fruwać i na krótkie momenty wzbijał się w powietrze. Tam, w domu chłopaka, poczuła, jak to jest, gdy ktoś na nią czeka, stawia dodatkowy talerz na stół, bo wie, że przyjdzie, pyta o szkołę, o lekcje, a nawet czasem prosi, żeby pobiegła po coś do sklepu. To nie był wprawdzie taki jej prawdziwy dom, ale coś w rodzaju azylu, schronienia. Tam czuła się prawie bezpiecznie. I tam był on, to wystarczało. Na początku myślała, że jest dla niej kimś w rodzaju brata. Wyjątkowego, właściwie jeszcze lepszego niż rodzony, bo takiego, którego sama wybrała, a on wybrał ją. A czyż to nie lepiej móc wybrać niż być na siebie skazanym? – Ruta uśmiechnęła się do swoich myśli i w roztargnieniu pogładziła pień rozłożystego kasztanowca, pod którym stała, a potem przytuliła policzek do jego szorstkiej kory.
A później dostała od dyrektorki domu dziecka żółty zeszyt, który okazał się pamiętnikiem jej matki. Pamiętnikiem, z którego dowiedziała się, że matka jej nie znosiła. Nazywała popapranym wyjcem. Obwiniała, że to koszmarne dziecko, to ohydne rozwrzeszczane coś zniszczyło jej życie. I to by było na tyle w kwestii potencjalnej kochającej matki, a tak właśnie ją sobie wyobrażała. Gdy przeczytała to, co o niej wypisywała, była w szoku. Wertowała ten nieszczęsny zeszyt raz po raz i nie mogła pojąć, po co pani Danusia jej go dała. Chyba tylko po to, żeby się nad nią pastwić, ale ledwo to pomyślała, poczuła do siebie niesmak. Pani Danusia może i nie miała nazbyt miękkiego serca, ale z całą pewnością to nieco stwardniałe było na właściwym miejscu. I w końcu, po którymś kolejnym wertowaniu bolących ją zapisków, zrozumiała, o co chodziło: o wzmiankę o ojcu, który przecież nie wiedział o jej istnieniu! To ta wiadomość była kluczowa, dlatego dostała ten pamiętnik. Żeby dowiedzieć się o tacie, który został przez jej matkę oszukany, wykorzystany i porzucony. Odszukała go. I oczywiście, jak to ona, nieomal wszystko zepsuła. Ale na całe szczęście wtedy w jej życiu pojawiły się starsze panie, u których zamieszkała, Adela i Muszka, i przyjaciółka matki Mateusza, Ewelina. I to dzięki nim udało jej się wszystko od nowa ułożyć. I to zakrawało na cud. Pierwszy prawdziwy cud w jej życiu! Nagle, z dnia na dzień zyskała nie tylko Jaśka, swojego wyśnionego tatę, ale też dwie babcie: Adelę i Muszkę, i Ewelinę, którą traktowała trochę jak siostrę, a trochę jak mamę… Może dlatego, że Jasiek Ewelkę pokochał i samo jakoś tak wyszło, że myślała o niej jak o mamie, takiej, którą zawsze chciała mieć. Niemającej nic wspólnego z tą wyzierającą z żółtego zeszytu. Do tego jeszcze dochodził Mateusz i jego rodzice! Po raz pierwszy w życiu była szczęśliwa. Miała kogo kochać, miała nawet wyobrażenie swojego domu, takiego szczególnego, do kochania.
Czytaj również: Magdalena Kordel - cytaty
Ostrożnie podchodziła do tych uczuć. Przecież nie miała zbyt dużego doświadczenia ze szczęściem, chciała się go uczyć krok po kroku. Powoli, żeby nie uronić ani kropli. Żeby go nie spłoszyć. A potem nagle okazało się, że to, co jest pomiędzy nią a Mateuszem, nie ma nic wspólnego z tym, co czują do siebie brat i siostra. To była całkiem inna miłość. Szczęście sięgnęło zenitu. Aż do momentu, gdy okazało się, że nie wszyscy są z tego powodu zadowoleni. Jagna poczuła się oszukana. Tak bardzo, że zerwała ze wszystkimi kontakt. Nawet starszym paniom nie udało się z nią porozmawiać ani nawiązać choć nici porozumienia. Nie lepiej sytuacja przedstawiała się z Eweliną. Jagna swoją najlepszą przyjaciółkę omijała, tak jakby tamta nagle stała się niewidzialna. Ją, Rutę, niestety zauważała. Choć Bogiem a prawdą wolałaby, żeby traktowała ją jak powietrze, bo gdy zawieszała na niej ołowiane spojrzenie, dziewczyna miała wrażenie, że Jagna najchętniej tym wzrokiem by ją zamordowała. Jedynie Mateusza nie odtrąciła. Ale marne to było pocieszenie, bo zamieniła jego życie w piekło. I Ruta zupełnie nie umiała sobie z tym poradzić. Bo z jednej strony wiedziała przecież, co to znaczy nie mieć rodziny, i nie chciała być tym, przez kogo Mateusz straci swoją. Do tego nie mogła dopuścić! Ale jednocześnie nie wyobrażała już sobie życia bez niego. Był jej częścią. Fragmentem tego, co na nich czekało, tam gdzieś, w tym jutrze, o którym w końcu ośmieliła się nie tylko myśleć, ale nawet marzyć.
„Cholera, dlaczego to właśnie mnie ciągle muszą przytrafiać się takie historie” – pomyślała buntowniczo, robiąc krok w kierunku ulicy. Ale zanim na nią weszła, zatrzymała się przed krawężnikiem i tęsknym wzrokiem omiotła wejście do antykwariatu.
Nie, to nie jest jednak dobry pomysł – wyszeptała do siebie i zawróciła na pięcie.
Bo z jednej strony bardzo chciała wejść do środka i tak jak miała w zwyczaju, zapaść się w przyjazne pluszowe objęcia jednego z foteli, ale z drugiej dopadło ją przeświadczenie, że absolutnie nie może tam wejść. Nie dziś, nie teraz, gdy cała przesiąknięta jest smutkiem. Bo to przecież właśnie tam, trzymając na kolanach którąś ze starych książek i patrząc na jej pożółkłe strony, w myślach układała swoją własną historię. Ze sobą i z Mateuszem w rolach głównych. Jedyne, czego sobie życzyła, to to, żeby ta opowieść miała szczęśliwe zakończenie. A na to się na razie nie zanosiło. A myśleć o tym, co może niedobrego się wydarzyć i jak jeszcze bardziej skomplikować, nie chciała i nie mogła. Bo to było ni mniej, ni więcej, tylko proszenie się o kłopoty. W końcu kto wie, czy takie wyobrażanie nie kreowało w jakiś sposób rzeczywistości. A jeżeli tak, to lepiej było dmuchać na zimne i nie kusić losu. Lepiej było uciec, potruchtać po ziemi, jak najdalej od tej siebie, która naiwnie myślała, że właśnie nauczyła się latać.
Już teraz zachęcamy do lektury trzeciego rozdziału powieści, tymczasem książkę Dom sekretów można kupić w popularnych księgarniach internetowych: