Najpiękniejszy dzień w życiu czy koszmar, który wydaje się nie mieć końca? A co, jeśli jedno nagle przeradza się w drugie?
Monika oraz Lukas planują kameralny ślub w Toskanii. Niczego nie pragną bardziej niż ucieczki od toksycznych krewnych i zawarcia małżeństwa podczas romantycznej ceremonii w gronie najbliższych przyjaciół. Jednak po dotarciu na miejsce staje się jasne, że nic nie pójdzie tak, jak to sobie wymarzyli.
Organizator ślubu znika bez śladu wraz z zainkasowanym wynagrodzeniem, za to niespodziewanie pojawiają się matka i siostra Moniki – osoby, z którymi łączą ją dość chłodne relacje. Komuś ewidentnie zależy na tym, by zaprzepaścić plany zakochanych. Pytanie tylko, jak daleko się posunie, aby osiągnąć swój cel?

Do przeczytania powieści Marty Jednachowskiej Toskański ślub zaprasza Wydawnictwo Novae Res.
Toskański ślub to powieść o relacjach, tajemnicach, poznawaniu siebie, prawdziwej naturze człowieka. Książka daje do myślenia i mocno wciąga! – pisze Danuta Awolusi w naszej recenzji książki Toskański ślub.
– Nie ma człowieka, który nie nosiłby w sobie jakiegoś sekretu. Każdy kryje tajemnice, o których nikomu nie mówi. Nie ma w tym nic złego. Czasami jednak, kiedy te sekrety ujrzą światło dzienne, potrafią zranić drugą osobę i bezpowrotnie zniszczyć naszą relację. Dlatego uważam, że warto ze sobą szczerze rozmawiać. Nawet najgorszy sekret, przedstawiony w delikatny sposób, traci dużo ze swojej straszności. Bez rozmowy może on jednak przytłoczyć i zniszczyć nawet najbardziej udaną przyjaźń – mówi w naszym wywiadzie Marta Jednachowska, autorka powieści.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Toskański ślub. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
SARA
Reszta uczestników wyjazdu zadecydowała, że jedziemy na degustację wina. Ja nie popierałam ich decyzji. Po takich silnych emocjach alkohol nie jest niczym dobrym. Dodatkowo wolałabym pozostać na tarasie i podziwiać widoki, zamiast znowu cały wieczór starać się unikać Johanna i udawać, że dobrze się bawię. Gdybym została w apartamencie, mogłabym się chociaż odrobinę nacieszyć tym miejscem. Jednak moje zdanie znowu nie miało żadnego znaczenia. Zastanawiałam się nawet, czy nie powiedzieć, że źle się czuję, i zostać w apartamencie. Jednak wizja tego, że oni wrócą rozweseleni, a ja będę jedyną trzeźwą osobą, zniechęciła mnie do tego pomysłu.
Spojrzałam na Monikę i Lukasa. Oni naprawdę trochę się ożywili na myśl, że nie będziemy siedzieć i roztrząsać wydarzeń minionego dnia. Nie lubiłam wina, ale postanowiłam się poświęcić dla Moniki. Z jakiegoś powodu zaprosiła mnie na ten wyjazd, więc nasza przyjaźń, pomimo braku kontaktu w ostatnim czasie, była dla niej ważna.
Włoski kierowca, który miał być dzisiejszego wieczoru naszym szoferem, spóźnił się ponad pięćdziesiąt minut. W sumie niczego innego się nie spodziewaliśmy. Lukas, chodząca punktualność, kręcił się nerwowo po apartamencie i był pewien, że mężczyzna w ogóle się nie pojawi i będziemy mieli powtórkę z poranka. Johann jednak go uspokoił, mówiąc, że w tym kraju to normalne i nikt nie uznaje takich drobnych spóźnień za niegrzeczne. Stwierdził, że zadzwonimy do winnicy dopiero wtedy, kiedy spóźnienie będzie wynosiło ponad godzinę. Chwilę przed upłynięciem owej godziny pod górkę do naszego apartamentu zajechał szary bus, który najlepsze lata miał już za sobą. Za kierownicą siedział młody Włoch, który przywitał nas serdecznie, a tak przynajmniej przetłumaczył jego słowa Johann. Chłopak, pomimo młodego wieku, nie umiał ani słowa po angielsku. Zawiózł nas do winnicy San Benedetto. W czasie całej drogi nie odezwał się ani słowem, tylko gwizdał pod nosem jakąś melodię. Dopiero pod koniec czterdziestominutowej podróży Johann zaczął rozmawiać z kierowcą. Zaczęłam się zastanawiać, czy ktokolwiek pomyślał o tym, że degustacja win powinna być prowadzona w języku, który rozumie więcej niż jeden uczestnik wycieczki. Nie miałam ochoty cały wieczór wsłuchiwać się w słowa Johanna, nawet jeśli byłby tylko tłumaczem.
W końcu dotarliśmy do winnicy. Musiałam przyznać, że miała w sobie coś czarującego. Pomimo tego, że miejsce to znajdowało się niedaleko od biegnącej w dolinie autostrady, nic nie ujmowało mu uroku. Otaczające posiadłość wzgórza wygłuszały wszelkie hałasy. Jak okiem sięgnąć – ogromne pola winorośli i jedynie na odległych wzgórzach pojedyncze domy. W miejscu, do którego dojechaliśmy, stały trzy stare budynki w stylu typowym dla regionu. Nad bramą wjazdową na teren winnicy widniała tabliczka z napisem „1826 rok”.
– Mamy tutaj zaczekać, za chwilę przyjdzie pani, która nas oprowadzi i będzie dla nas prowadziła degustację wina powiedział Johann.
Stanął tuż koło mnie. Nie podobało mi się to. Innym pewnie wydawało się, że zwyczajnie stoimy obok siebie, ale ja czułam niewypowiedziane napięcie między nami. Kiedy spojrzałam na niego przelotnie, on akurat patrzył na mnie. Otworzył usta, chyba chciał coś powiedzieć, ale nie dałam mu możliwości. Wyjęłam z kieszeni telefon, szybkim krokiem udałam się na drugą stronę placu i udawałam, że robię zdjęcia. Inni podążyli moim śladem.
Kiedy „obfotografowałam” widoki ze wszystkich stron, w końcu pojawiła się kobieta, na którą czekaliśmy. Była w średnim wieku, niska i korpulentna, ale jej ciemne włosy i twarz były bardzo zadbane. Uśmiechała się ciepło. Pomyślałam, że kiedyś musiała być naprawdę piękna.
Książkę Toskański ślub kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,